Skąd u mnie tyle złośliwości? Ot, dwa przykłady z życia. Uczestniczę w serii aukcji na siepomaga.pl. W opisywanym przeze mnie przypadku, zbierane są pieniądze dla kobiety, dla której jedynym ratunkiem jest terapia za granicą. Drugi przypadek, to podejście do uchodźców.
Pierwszy.
Chrześcijaństwo generalnie mocno stawia na poświęcenie w ratowaniu człowieka. Póki powtarza się coś za księdzem w kościele i akceptuje taką ideę to fajnie. To akurat nic nie kosztuje. Człowiek ma poczucie, że prezentuje wyższy duchowy poziom i gotów jest na poświęcenie. Przychodzi chwila próby i … dupa. Bo nagle ciężko jakąś poważniejszą kwotę wyciągnąć z portfela.
By zmotywować ludzi do zbierania na terapię dla chorej, organizowane są aukcje. Można na przykład oddać coś wartościowego własnego i sprzedać to na aukcji, by uzyskane pieniądze przekazać na leczenie. Owszem, bywa, że ludzie jednorazowo wpłacają budzące szacunek kwoty. Najczęściej niestety są to banalne aukcję, gdzie ktoś wystawia zabawki po dziecku za 10 zł i po licytacji jest .. 30 zł. W konwersacji (pod wydarzeniem na facebooku) lajki, serduszka, radość z finansowego ‘poświęcenia’ na licytacji i podziękowania administratora. Ręce mi opadły, gdy zobaczyłem jak jedna z osób w ramach wsparcia, wystawiła na aukcję bajeczki dla dzieci kupione w Lidlu. Biorąc pod uwagę grubość książeczek, nie miałbym odwagi oddać ich nawet za darmo. Ale dwójka, być może katolików, miała poczucie dumy z siebie. Jeden pozbył się nikomu niepotrzebnych bezwartościowych książeczek na półce. Drugi, ‘zrujnował’ się finansowo na 30 zł, by je kupić. Większość aukcji niewiele odbiega od tego przypadku.
Odniosłem wrażenie, że Ci ludzie nie tyle zbierają na szukającą ratunku kobietę, co próbują się utwierdzić w przekonaniu, że są katolikami gotowymi do poświęceń. Obawiam się, że w sobotę na ogródku, na grilla i piwo dla znajomych wydadzą kilkakrotnie większą kwotę.
Czy te 30 zł to dużo czy mało dla katolika? Hm… a skąd on ma wiedzieć, skoro ksiądz w kościele nie mówi jak mierzyć poświęcenie i wsparcie dla drugiego człowieka.
Drugi przypadek.
Coraz gorzej, z biegiem lat, znoszę słynne puste nakrycie przy wigilijnym stole w Wigilię i całe to gadanie hierarchów o tym, że niby dla strudzonego nieznajomego wędrowca. No pewnie J. W kraju przepełnionym katolikami i rządzonym przez katolików, mamy problem z przyjęcie trzydziestu ludzi stojących na granicy. Polacy w większości nie chcą widzieć w kraju uchodźców. Wynajdujemy dziesiątku powodów, by nie przyjąć nawet garstki uciekinierów i nie być zmuszonymi czymś się z nimi podzielić. Ale nie ma tygodnia, żebym w którymś z mediów katolickich nie czytał o pomocy bliźniemu, miłosierdziu itd. Rozbawiło mnie, gdy dziennikarz jednej ze stacji telewizyjnych informował o wsparciu lokalnego kościoła dla uciekinierów m.in. z Afganistanu. Była wspólna modlitwa połączona ze zbiórką pieniędzy do koszyczka. Opuszczający kościół wierni byli dumni z inicjatywy i zapewniali, że faktycznie, uchodźcom należy pomagać. Wartości zebranych datków nie podano. Nie wiemy niestety nic, czy modlitwa zamieniła się na pożywienie, ubrania i dach nad głową dla uchodźców. Boję się, że nie. Najważniejsze, powiem z ordynarną złośliwością, że poczucie spełnionego obowiązku mieli wierni. Udzielili ‘pomocy’ i nie musieli się przy tym bezpośrednio kontaktować z uchodźcami, ani specjalnie wykosztowywać. Taka bezkontaktowa i bezkosztowa pomoc.
Powoli zaczynam odnosić wrażenie, że jedyny wędrowiec jakiego przyjmiemy do wigilijnego stołu, to ktoś z rodziny lub sąsiad (bo ktoś obcy odpada). Koniecznie umyty i z flaszką. No i musi wiedzieć, kiedy opuścić nasz dom po zakończonej imprezie.
Fajnie być katolikiem w Polsce. Człowiek ma poczucie, że jest wyjątkowy, a przy tym nic to nie kosztuje i nie wymaga wysiłku.