Pieniądze na TVPiS. Ideologia i pro partyjny PR ważniejszy od onkologii.

przez | 7 marca 2020

Zacznę od tego, że prezydent podpisał kontrowersyjną ustawę dot. zasilenia TVPiS publicznymi pieniędzmi. Powiedział to raz, na początku, i więcej nie powtarzał, żeby nie psuć tego, co dały rozgrywające się dalej na ekranach naszych telewizorów scenki. Nie padły co do kwoty i zasad jej rozdysponowania, żadne twarde deklaracje. Podsumowując, TVPiS niemal 2 mld dostał. Potem PAD, premier i dwie osoby dalsze osoby odegrały przed widzami teatr. I trzeba przyznać, że na niewprawionych umysłach, teatr mógł zrobić pożądane wrażenie.

PAD nie jest osobą niezależną, a ponadto wie, że ewentualny sukces wyborczy jego i jego politycznego zaplecza, uzależniony jest od kłamliwej telewizji. Ograniczanie więc pieniędzy na TVPiS byłoby porażką polityczną całego obozu prawicowego. Ustępowanie opozycji (konfrontacja wydatków na TVPiS z wydatkami na onkologię) byłoby przegraną bitwą. A trzeba przyznać, że awantura wokół wydatków na TVPiS opozycji wyjątkowo się udała. PiS wiedział, że to starcie przegrywa. Chodziło tylko o jak najmniejsze straty i spowodowanie zejścia tematu z pierwszych łam gazet i stron internetowych. Chodziło o definitywne jego zamknięcie.

Żeby uzasadnić podpisanie ustawy, prezydent wykreował wątek niedofinansowanych regionalnych stacji publicznych i ewentualnej modyfikacji struktury wydatków pomiędzy tv a radiem tzw. publicznym. Podkreślam, że żadne twarde deklaracje co do podziału pieniędzy nie zostały podane. Tak więc, 2 mld zł na tzw. media publiczne poszły i tyle. Cała reszta to ogólna pogadanka. Do tego politycznego teatru został dołączony premier. Zapewne chodziło o pokazanie, że prezydent i rząd współpracują w tym temacie i między nimi nie ma konfliktu wokół ustawy. Nie jest to jednak prawdą, bo gdyby nie było konfliktu, prezydent nie zwlekałby z tą szopka do ostatnich chwil.

Nie padło nic o rzetelności tzw. mediów publicznych i fali krytyki jaka na media publiczne spada z tego powodu. Nie dziwi to, bo PAD z tej nierzetelności i hejtu m.in. na sędziów i opozycję chętnie korzysta. PAD mógł włączyć ten wątek, by zyskać w oczach elektora nie-pisowskiego. Nie wykorzystał szansy.

Z konieczności, prezydent i premier odnieśli się do wątku onkologicznego, ale nie poświęcili mu zbyt wiele czasu. Zdecydowanie mniej niż wątkowi o niedofinansowanych ośrodkach regionalnych. Okazało się, że tzw. media publiczne potrzebują pieniędzy bo rządy PO-PSL zdezorganizowały finansowanie TV i radia publicznego, a konfrontacja finansowania tzw. mediów publicznych z wydatkami na onkologię miała, w opinii prezydenta, podłoże polityczne. Wątkowi medycznemu więcej miejsca poświęcił premier. Tradycyjnie zarzucił nas miliardami złotych wydawanych na onkologię, wzrostem wydatków na służbę zdrowia (tradycyjnie nie wspominając, że to głównie pieniądze ze składek) itd. Nie wiadomo dlaczego sporo miejsca poświęcił korona wirusowi. Wyszło na to, że na onkologię pieniędzy jest aż nadto.

W tym teatrzyku przygotowanym przez prezydenta i polityków PiS, niecodzienna była obecność premiera i dwóch przedstawicieli mediów. Sądzę, że powody były dwa. Pierwszy, to przed opinią publiczną należało odegrać scenę niezmąconej współpracy między PADem a macierzystym obozem politycznym. Jakoś należało ukryć i rozmyć polityczną wpadkę obozu prawicowego oraz polityczne tarcia we własnym gronie. Nie było najmniejszych wątpliwości, że PAD wyciągnie pomocną dłoń partyjnym kolegom. I stanął na wysokości zadania. Ustawę podpisał.

Drugim powodem obecności na ogłoszeniu decyzji trzech innych osób, były wewnętrzne tarcia. PAD podzielił się moralną odpowiedzialnością z premierem i środowiskiem prawicowych mediów oraz zmusił ich do odegrania pewnej roli.  Z TVPiS wyleciał J.Kurski. To co się działo w ostatnich kilku godzinach przed ogłoszeniem decyzji prezydenta, to był istny (i żenujący) cyrk w obozie władzy. Kurski pismami do prezydenta i wystąpieniem w TVPiS, próbował ratować skórę i wizerunek do ostatniej chwili. Czy Kurski wyleciał za stworzenie niezwykle kłamliwej i manipulacyjnej telewizji czy za tarcia na innym tle między TVPiS  a ośrodkiem prezydenckim, tego nie wiem. Wersji jest wiele.

Ogłoszenie odejścia Kurskiego było kuriozalne i sporo mówi o zamieszaniu  i napięciu jakie trwało do ostatnich chwil. Już na sam koniec przekazu prezydenta, pan Czabański ogłosił odejście z TVPiS J.Kurskiego. Czabański nie ukrywał, że głosowanie odbywa się emailowo i formalnie trwa do poniedziałku. Niemniej już otrzymana większość głosów miała pozwolić mu na ogłoszenie odwołania J.Kurskiego.  Co to miało wspólnego z ogłoszeniu decyzji prezydenta i czy to jakiś nowy zwyczaj na prawicy? Zobaczymy.

Podsumujmy. PAD podpisał ustawę jedynie z ogólną sugestią, że coś się chyba zmieni w finansowaniu ośrodków regionalnych. To kompletnie bez znaczenia, bo ustawa została podpisana, czyli cel PiS został osiągnięty. Tak więc PAD ponownie dał się sprowadzić do roli długopisu. Inna rzecz, że tak swoją rolę postrzega i jest mu z tym dobrze. Nie wykorzystał szansy na rozmowę o wydatkach na służbę zdrowia, ani o ‘jakości’ tzw. mediów publicznych. Nie odniósł się do atmosfery w jakiej ustawę uchwalano w sejmie. Mógł zorganizować szybką ścieżkę zmiany ustawy, czyli odrzucić ją i od razu zaproponować zmiany dot. ośrodków regionalnych itd. Mógł chociaż minimalnie ograniczyć finansowanie TVPiS, by skromną kwotę rząd przeznaczył na działania związane z onkologią. Nie zrobił tego, mimo iż mógł w ten sposób powalczyć o wyborców spoza żelaznego elektoratu. Do ostatniej chwili milczał, by zostawić sobie do wyboru odpowiednią liczbę scenariuszy. Mógł grubo szybciej narzucić własną narrację.

Cała ta scenka jakiej byliśmy świadkami, to jeden z przejawów tarć w prawicowym obozie. Jedni mogą to odebrać jako pokaz siły i niezależności prezydenta, inni (w tym i ja) jako próbę poprawy pozycjonowania własnej osoby w świecie PiS i redukcji wpływu osób, których działania prezydent nie akceptował lub które z PADem zanadto zadarły.

Ekonomiczne obietnice przeciwników A.Dudy, mogą zostać użyte przeciwko nim.

przez | 3 marca 2020

Mimo, że prezydent A.Duda (PAD) wyjątkowo nieudolnie tłumaczy się ze wzrostu cen, to w temacie ekonomii, jego sztab i on sam nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Jeżeli sztab PADa wykaże się inteligencją i refleksem, to sytuacja jego czołowej rywalki, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej (MKB), może się szybko okazać mocno niezręczna w obszarze obietnic ekonomicznych. Niestety, pole gry od kilku lat wyznacza tu PiS.

MKB w sobotnim wystąpieniu, złożyła szereg obietnic. Było o wzroście nakładów na służbę zdrowia, emeryturach bez podatku itd. Wyszło tego co najmniej 40 mld zł rocznie dodatkowych kosztów dla budżetu. Oczywiście MKB nie podała źródeł finansowania swoich obietnic. Politycy i urzędnicy PiS dość szybko wzięli się za krytykę rozdawnictwa wskazując, że obietnice nie mają pokrycia w finansach państwa.  Ocena cynizmu polityków i urzędników rządu PiS nie ma tu znaczenia. Politycznie, zagrywka jest niezła.

Opozycja popełniła błąd kilka lat temu. Dość szybko po przejęciu rządów przez PiS, opozycja (w tym PO) dała sobie narzucić ekonomiczną narrację partii rządzącej (powinienem raczej pisać: koalicji prawicowej). Po ponad roku straszenia załamaniem finansów państwa pod ciężarem socjalnych wydatków, PO przyznała że 500+ itd. do niezły pomysł i należy go utrzymać, a nawet rozszerzyć.  W przypadku 13-tej emerytury, opozycja też starała się unikać deklaracji rezygnacji z tego pomysłu. Skoro zabrakło odwagi, a Polacy lubią ekonomiczne obietnice, to jedyne co można było zrobić, to brnąć w nie dalej i mocniej niż PiS. Propozycja podniesienia nakładów na służbę zdrowia od razu do 6% PKB jest niepoważna. I już pierwsze, jak wspomniałem, reakcje PiS mogą postawić MKB i jej sztab w niezwykle niezręcznej sytuacji.

PAD i politycy PiS mogą dokonać zwrotu i odwrócić role. Teraz to PiS, tzn. PAD w imieniu PiS, może powiedzieć, że na chwilę obecną proces zmian w redystrybucji został zakończony. Raz, że dokonano ogromnej zmiany, a dwa że dynamika PKB zwalnia, bo pogarsza się koniunktura na świecie, bo koronawirus i bo …. cokolwiek. Wtedy, to MKB będzie się musiała tłumaczyć i wskazywać źródła finansowania obietnic. PAD może jej  i opozycji, próbować przykleić łatkę kandydatki nieodpowiedzialnej. Jeżeli sztab PADa sprytnie to rozegra przy wsparciu TV-PiS i polityków PiS, to MKB może nie zdążyć zareagować. MKB zamiast sama narzucać narrację na polu ekonomicznym, może zostać zmuszona do poddania się narracji PiS.

Molestowanie. Czas zadać pytanie rodzicom.

przez | 14 lutego 2020

Co i rusz w mediach ktoś, najczęściej kobiety, ujawnia przypadki molestowania seksualnego. Media przytaczają historie jakie wydarzyły się od USA po kraje europejskie. Są przypadki świeże, ale i przykre wspomnienia sprzed dziesiątek lat. Ostatni przypadek na jaki właśnie trafiłem, to wyznania ponad 50-letniej obecnie Francuzki. Będąc nastolatką, na przełomie lat 70/80-tych, była molestowana seksualnie przez trenera sekcji sportowej, do której należała.  Wszystko miało się odbywać w trakcie wyjazdów na zawody itd.

O ile nie mam wątpliwości, że molestowanie trzeba karać i piętnować, to z biegiem czasu siłą rzeczy pojawiają się pytania, które mało kto ma odwagę publicznie stawiać. Zostawię już na boku przypadki molestowania przez duchownych, chociaż i te pasują do tego na co chcę zwrócić uwagę dalej. Molestowanie młodzieży. Okazuje się, że wcale niemało było i jest przypadków grupowych, powtarzających się, wyjazdów na turnieje sportowe, wyjazdy zespołów artystycznych itd. W tle ciekawe życie, nadzieja na sukcesy sportowe lub artystyczne, przekonanie, że takie życie przyczynia się do rozwoju dziecka, jego charakteru, ambicji i ciekawości świata. A wieczorami? Powtarzające się wizyty trenerów, opiekunów, działaczy itd. Wszystko poza zasięgiem i wzrokiem rodziców. Ale czy na pewno?

Wraz z lekturą kolejnych historii coraz trudniej uwierzyć mi w to, że rodzice zupełnie nic nie podejrzewali. Pamiętam słynną przed laty historię chóru Poznańskie Słowiki z Poznania. Okazało się, że wiedza o molestowaniu nie ograniczała się tylko do tych, którzy tego doświadczali. Już wtedy padł zarzut, że do części rodziców musiały docierać informacje o tym, co dzieje się w chórze. A jednak reakcja była dość ograniczona i niejednokrotnie spóźniona. Bo?

Im więcej tego typu historii jest ujawnianych, tym bardziej warto zacząć odważnie pytać rodziców tych dzieci: jak to możliwe, że przez lata niczego się nie domyślali?  Czy mają poczucie porażki i odpowiedzialności za przykre doświadczenia własnych dzieci? A może części z nich należałoby postawić zarzut akceptowania tego stanu rzeczy lub niezrozumiałą naiwność i wiarę, że molestowanie nie miało prawa się zdarzyć? Czy aby nie zawiodły metody wychowawcze i zbyt słaby (pobieżny) kontakt z dzieckiem?

Jaka musiała być atmosfera w domach molestowanych dzieci i nastolatków, że bały się one powiedzieć lub zażądać reakcji rodziców? O sportowe lub artystyczne kariery bały się dzieci czy ich rodzice? Jakim cudem, rodzice przez miesiące czy lata niczego się nie domyślali? A może stworzyli taką atmosferę, że dzieci niechętnie mówiły o molestowaniu?

Zacznijmy zadawać trudne pytania rodzicom molestowanych dzieci.

Tzw. reforma sądownictwa nie uderzy w obywateli.

przez | 10 lutego 2020

Jednym z argumentów opozycji, w krytyce deformy sądownictwa, jest twierdzenie, że wcześniej czy później deforma uderzy w zwykłych obywateli. Mimo ogromnej antypatii do prawicy i tego co wyrabia teraz w Polsce, szczerze wątpię by ten argument opozycji był zasadny. Uporczywe jego powtarzanie, może spowodować pytania o podanie przykładów i opozycja może mieć problem. Na deformę sądownictwa trzeba społeczeństwu zwracać uwagę, niemniej sztuką jest odpowiednie rozłożenie akcentów. Sugerowałbym opozycji nie wystawianie się na (celny) strzał politykom prawicy.

J.Kaczyński i politycy prawicy jak najbardziej chcą przejąć sądy. I celem wcale nie jest podporządkowanie sobie społeczeństwa za pomocą sądów. Sądy są potrzebne do ochrony polityków PiS i całego polityczno-towarzysko-instytucjonalnego aparatu jaki przez lata stworzyli, rozdawnictwa posad oraz do zapobieżenia hamowania zmian jakie koalicja prawicowa wprowadziła i planuje wprowadzić.

Wątpię by Kaczyński miał ochotę za pomocą sądów ograniczać prawa rzesz ludzi. Jak na razie mamy do czynienia z przypadkami pobłażliwości dla polityków prawicowych, w tym samego Kaczyńskiego. To akurat elektoratowi prawicowemu nie przeszkadza. Dla szeregu innych obywateli, owa sądowa pobłażliwość może być po prostu niejednoznaczna i niezrozumiała. Jak na razie, to jedynie premier Szydło starła się z obywatelem w sądzie. Łatwo obywatelowi nie jest. Politycy PiS próbowali w pierwszych chwilach po wypadku orzec o winie kierowcy, a potem był problem z odczytem zapisu pamięci z samochodu z rządowej kolumny i uszkodzenie płytki z zapisem monitoringu. Intrygujący zbieg okoliczności.

Z dużych uderzeń w większą grupę ludzi było np. obniżenie emerytur osobom z epizodami pracy m.in. w SB. Poza krytyką części komentatorów i prawników, politycy opozycji bali się poważniej angażować w obronę ludzi związanych z organami ucisku PRL. Opinie publiczna też nie poczuła się przez to specjalnie zagrożona. Panuje w społeczeństwie dość powszechne przekonanie, że tym ludziom kara się należała i mało który obywatel ma ochotę postrzegać tą sprawę jako nieuczciwość ze strony państwa i wymiaru sprawiedliwości.

Szerszego oddźwięku nie mają też nadzwyczaj ostre reakcje sądów i policji wobec uczestników różnego typu protestów antyrządowych itp. Elektorat prawicy akceptuje takie działania, a wśród pozostałej części społeczeństwa dominuję obojętność.

Z dala od spraw działania sądów ludzie trzymają się dodatkowo przynajmniej z dwóch jeszcze powodów. Materia prawnicza i zasady konstrukcji systemy prawnego i sądów są trudne do zrozumienia. Trzeba też przyznać, że politykom prawicy udało się częściowo skutecznie wzbudzić antypatię lub co najmniej obojętność do sędziów.

Rzesze obywateli nie muszą się czuć zagrożone deformą sądownictwa. J.Kaczyński nie odważy się uderzyć w prawa obywateli, które są dla nich namacalne, a ich utrata/ograniczenie ograniczyłyby ich poczucie bezpieczeństwa. Co do zasady demokracja działa, chociaż nieco kuleje. Mamy wolne wybory, dostęp do różnych mediów itd.

Za czyje pieniądze należy wymieniać kopcące piece.

przez | 22 stycznia 2020

Nurtuje mnie taka kwestia: dlaczego podatnicy mają dopłacać właścicielom domów jednorodzinnych do wymiany pieców. Ideę i cel oczywiście rozumiem. Jak najszybciej zmniejszyć emisję szkodliwych pyłów i poprawić warunki życia obywateli. W tym drugim przypadku chodzi o jakość powietrza, którym wszyscy oddychamy, czyli posiadacze domów i osoby żyjące w ich sąsiedztwie.

Czyim problemem jest kopcący piec? Kto ponosi, powinien ponosić, większą odpowiedzialność moralną, a co za tym idzie, również finansową za ograniczenie emisji zanieczyszczeń?

Posiadanie domu jednorodzinnego w mieście, bo takie przypadki budzą moje wątpliwości, traktuję jako przejaw korzystnej i ponadprzeciętnej sytuacji materialnej. Nie wnikam, czy ktoś dom odziedziczył czy wybudował, jak to się mówi, za własne. W takim razie czy aby właściciele domów nie powinni wymieniać pieców w pełni na własny koszt?

A co gdy kogoś nie stać na wymianę pieca? A czy ktoś się przejmuje mną i mi podobnymi, że m.in. w obawie o koszty zakupu/budowy domu i ciągłego w niego inwestowania, postanowiłem, że będę mieszkał w zwykłym PRL-owskim bloku? Ja miałem odwagę zrezygnować z życia w domu jednorodzinnym. Dlaczego więc mam teraz dopłacać do cudzego pieca lub godzić się, że unijne pieniądze pójdą na dopłaty na zakup nowych ekologicznych pieców zamiast na coś innego?

Jeżeli przyjmujemy (i słusznie), że możemy ograniczyć emisję zanieczyszczeń z domowych pieców, to to zróbmy. Właściciele domów mieli dużo czasu by się do tego przygotować. Temat zanieczyszczeń wałkowany jest w Polsce od lat. Nie akceptują szantażu, że część właścicieli domów będzie musiała zmienić lokum z domu jednorodzinnego na zwykłe mieszkanie, bo nie są w stanie podołać kosztom wymiany pieca. Po prostu sprzedaje się dom z upustem dla nowego właściciela na wymianę pieca i tyle.

Jan Śpiewak. Moralny upadek rewolucjonisty.

przez | 11 stycznia 2020

Jan Śpiewak, działacz społeczny, najwyraźniej ujawnił gorszą część swojej populistycznej natury. Nie neguję jego wkładu w nagłaśnianie problemów związanych w prywatyzacją w Warszawie, chociaż wielu jego działań i wyrażanych ocen nie podzielam. Poważną wadą tego człowieka, wadą która podważa zaufanie do niego, jest populizm. Populizmu, przerysowań i manipulacji nadużywa w dawkach trudnych do zniesienia. Dla mnie to trochę taki medialny krzykacz, pozujący na rewolucjonistę.

Niestety, jak to się zdarza wielu rewolucjonistom, walczy z łamaniem prawa (faktycznym i rzekomym) i z biegiem czasu nabiera przekonania, że jemu akurat prawo naruszać wolno i że powinien być wybrańcem, który prawu nie podlega.

Sprawę z mecenas B.Górnikowską po prostu przegrał. Nie potrafił udowodnić swoich zarzutów. Nie był też zadowolony, gdy jedna z ogólnopolskich gazet ujawniła część szczegółów procesu. Osobom, które mają problem z oceną sprawy, proponuję lekturę informacji z utajnionego procesu i odniesienie się do ujawnionych informacji przez samego zainteresowanego. Po ogłoszeniu wyroku, J.Śpiewak nawet nie zamierza się bronić, poprzez odniesienie się do zarzutów jakie stawiał mecenas Górnikowskiej. Wie, że ostro przesadził, ale nie chce się publicznie do tego przyznać. Zamiast tego brnie w kolejne ogólne zarzuty i kreuje się na ofiarę polskiego sądownictwa. Posunął się za daleko.

Z jakichś powodów J.Śpiewak uważa, że ma prawo do publicznych pomówień, oskarżeń. Z jednej strony twierdzi, że sądy tolerowały łamanie prawa na korzyć nabywców kamienic i z krzywdą dla ich mieszkańców, a z drugiej nieoczekiwanie zaczyna się domagać by i on miał prawo do jego łamania. Sąd nie spełnił jego niepoważnych oczekiwać, więc J.Śpiewak dołączył do PiSowskiego chóru krytyków i pseudo-reformatorów prawa. Ale to nie jedyny grzech jaki popełnia.

Złość za przegraną w sądzie i przekonanie, że prawo go nie dotyczy i nie powinien podlegać zasądzonej karze, jest tak duża, że zwrócił się do prezydenta Dudy o ułaskawienie. Kilkanaście dni temu miał powiedzieć (cytat z gazeta.pl): „Zamierzam wykorzystać każdą dostępną drogę prawną, żeby zdjąć z siebie piętno przestępcy. (…) Mam nadzieję, że Prezydent zapozna się bliżej ze sprawą i sam dokona oceny tego, co znajduje się w dokumentach”. J.Śpiewak wniosek złożył, a prezydent rozpoczął procedurę i jest na etapie ściągania i zapoznawania się z materiałami sprawy. Jaki będzie rezultat, zobaczymy. Jak dotąd politycy PiS wykorzystali sprawę J.Śpiewaka i jego pretensji pod adresem sądu za niekorzystny wyrok, do przekonywania opinii publicznej, że o to mamy kolejny przykład przemawiający za reformą zdemoralizowanego sądownictwa. Politycy PiS i media im sprzyjające, poza przytaczaniem słów J.Śpiewaka, nic nie muszą robić. J.Śpiewak emituje  w mediach od połowy grudnia taką falę hejtu po adresem całego polskiego sądownictwa, że wystarczy go tylko pokazywać i cytować. Przepraszam, ale dla polityków PiS, J.Śpiewak pełni rolę pożytecznego głupka. On sam zaś zapewne uważa, że to nie PiS go rozgrywa, ale on rozgrywa i wykorzystuje PiS i prezydenta. A wszystko to tylko z powodu śmiesznie małej kary w wysokości 15 tys. zł.

Niesmaczne i rozczarowujące jest to, że facet sugerujący przychylność sądów dla nabywców kamienic i akceptacje poprzednich ekip politycznych dla dzikiej prywatyzacji, sam domaga się nieformalnego traktowania i nakręca polityczną atmosferę. Czym więc się różni jego działanie i postawa od tego co krytykuje?

J.Śpiewak jest mi osobą obojętną. Obraz problemów stolicy z prywatyzacją jaki kreuje, mocno odbiega od prawdy i rzetelnego opisu. Jego medialne wystąpienia, tylko utrudniają przeciętnemu obywatelowi zrozumienie problematyki prywatyzacji w Warszawie. Nie sądziłem jednak, że facet moralnie upadnie tak nisko i dla zaoszczędzenia 15 tys. zł będzie wchodził w relacje z władzą, która łamie konstytucję i elementarne prawa.

Opłatkowe spotkanie w Sejmie.

przez | 25 grudnia 2019

Zdjęcia i filmy z opłatkowego spotkania w Sejmie wzbudziły mój niesmak i przywołały kilka refleksji i pytań, które (mowa o pytaniach) powinny być ponownie postawione.

Poziom zakłamania i fałszu, niszczenie instytucji demokracji oraz naruszanie prawa przez posłów prawicy powodują, że – gdybym był politykiem – absolutnie nie poszedłbym na opłatkowe spotkanie z politykami prawicy. A jeżeli już, to życzeniami wbijałbym w podłogę. Pytanie, po co posłowie opozycji biorą udział w tej pseudo-świątecznej farsie.

Z moralnego punktu widzenia, politycy opozycji powinni redukować kontakty z prawicą tylko do tych, których wymagają prace sejmowe. Powstaje pytanie o szczerość pokazywanych opinii publicznej emocji i opinii. Jednego dnia histeryczna krytyka prawicy, znoszenie poniżania, bezsilność i uczestnictwo w nocnych maratonach, a następnego uśmiechy i składanie życzeń z ludźmi, którzy demokrację, prawo i opozycję mają za nic. Po co ten fałsz? To nie ma nic wspólnego ze świąteczną atmosferą.

Ciekawy jestem czego życzą posłowie opozycji posłom prawicy? W życzeniach omijają trudne sprawy?

Opozycja najzwyczajniej uległa moralnej presji katolickich świąt i wiary w mityczne pojednanie. Może w końcu warto powiedzieć stop i zdobyć się na odwagę. Że będzie trudno i politycy prawicy zarzucą opozycji zrywanie z pradawnym obyczajem? Sądzę, że bardzo łatwo dać odpór takiej argumentacji. To tylko kwestia cywilnej odwagi.

Kolejnym problemem jest rozdział Kościoła i Państwa jako instytucji. Wpieramy przez większość opozycji rozdział Kościoła i Państwa powinien prowadzić do wyprowadzenia z Sejmu oficjalnego opłatkowego spotkanie i wszelkich wydarzeń klasyfikowanych do działalności religijnej. Powinny zostać tylko inicjatywy klubowe co najwyżej. W końcu nikt nikomu nie przeszkadza po godzinach pracy brać udział w religijnych wydarzeniach.

Zakaz przeprowadzania imprez o charakterze religijnym nie na nic wspólnego z utrudnianiem komuś praktyk religijnych. Jeżeli dany klub parlamentarny lub pracownicy Sejmu mają ochotę na opłatkowe spotkanie, to mogą to zrobić poza Sejmem na koszt własny.

Chciałbym też poznać pełny koszt spotkania opłatkowego i kto go ponosi. Ile czasu pracownicy Sejmu poświęcają na zorganizowanie przyjazdu hierarchów kościelnych. Itd. itd.

Obłuda opłatkowych spotkań to jeden problem.  Drugi, poważniejszy, to wiarygodność opozycji i głoszonych przez nią haseł oraz brak odwagi zerwania z tradycją, która w obecnych warunkach politycznych jest niezwykle obłudna.

Olga Tokarczuk o poczuciu wstydu za politykę Polski ws uchodźców.

przez | 12 grudnia 2019

Olga Tokarczuk ma poglądy i nie waha się ich prezentować. O ile nie czytałem żadnej z jej książek i zapewne to się nie zmieni, to z wieloma jej poglądami w znacznym stopniu się utożsamiam. Cieszę się, że ktoś z większym dostępem do mediów, śmiało piętnuje postawy i zachowania, które politycy i społeczeństwo próbują przemilczeć lub aprobować.

Poniżej przytaczam fragment świeżej wypowiedzi O.Tokarczuk, przytoczonej w internetowym wydania tygodnika Wprost z 11 grudnia:

„Olga Tokarczuk przebywa w Sztokholmie, gdzie spotkała się z dziećmi w imigranckiej dzielnicy miasta. Świeżo upieczona polska noblistka w rozmowie z RMF FM podzieliła się swoimi refleksjami na temat polityki prowadzonej przez rządzących w Polsce. – Zawsze w takich momentach jest mi po prostu wstyd za ten straszny 2014 rok, kiedy Polska nie przyjęła imigrantów – stwierdziła pisarka.”

Jak rozumiem, O.Tokarczuk przypomniała o niechlubnej decyzji rządu PO-PSL, z 2014 r. kiedy to decydowano o pomocy (i współpracy z innymi państwami UE w tym zakresie), napływającym do Europy emigrantom z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki. Do dziś pamiętam wyjątkowo pokrętną wypowiedź premier E.Kopacz, która nie potrafiła jednoznacznie powiedzieć, czy Polska się zgadza w końcu czy nie, na przyjęcie chociaż garstki uchodźców. Jak szybko się okazało, problemem nie był rząd PO-PSL ani niejednoznaczna postawa E.Kopacz. Na nucie antypatii do obcych szybko zagrali politycy PiS w podwójnych wyborach rok później. I robią to do dzisiaj, przy akceptacji Kościoła w Polsce. Niestety, szybko upust swoim fobiom, poczuciu nienawiści do obcych i tzw. kolorowych oraz poczuciu kulturowej wyższości dali zwykli Polacy. To bardzo smutne, ale część z nas po prostu tą nienawiścią wręcz się chwali i z nią obnosi. Dosłownie dzisiaj rano, na facebooku na jednym z forów, kliknąłem na konto jednej kobiet, by poznać kim jest na co dzień osoba, które wyraziła poglądy w takim czy innym temacie. Okazało się, że to szczęśliwa matka, kochająca żona lub partnerka, pewna siebie Polka, itd. Niestety na tym koncie szczęśliwej kobiety, było podrzuconych kilka dowcipów. We wstępniaku do załączonych dowcipów widać było, że temat i sposób w jaki dowcip opisano, w rodzinie tejże kobiety pojawia się często  i panuje tam zgodność w komentowaniu i jego poziomie. Niestety były to prostackie żarty z obcych (tzw. kolorowych oczywiście). Kebaby, zamachowcy itd. W ostatnich kilku latach, za przyzwoleniem polityków prawicowych i Kościoła, przestaliśmy się wstydzić naszych umysłowych i kulturowych deficytów. Niewiele lepiej jest w instytucji, w której pracuję. Instytucja zatrudnia głównie osoby z wyższym wykształceniem, ale antypatia, poczucie wyższości i niczym nieuzasadniony lęk przed obcymi, podobne jak w przypadku opisywanej wyżej kobiety.

Z przyjęciem uchodźców sprawa była prosta i banalna. W pewnym momencie część krajów UE zaczęła się zmagać z napływem nielegalnych uchodźców. Problem z napływającymi uchodźcami, pojawił się grubo wcześniej przed rzekomym zaproszeniem Angeli Merkel (często słyszę ten argument). Niestety, początkowo większość krajów UE, w tym Polska, przyjęły postawę w stylu: nas to nie dotyczy. Może i nie dotyczy, ale tworzymy wspólny organizm (mowa o UE) i cały czas wmawiamy bogatszym krajom UE, że jesteśmy biedni i że należy nam się pomoc finansowa i że solidarność unijna jest wtedy jak do nas płynie kasa i otwiera się rynki i kraje przed Polakami.

Ostatecznie postanowiliśmy ‘pomóc’ UE w rozładowaniu napięcia związanego z uchodźcami i wstępnie zgodziliśmy się na przyjęcie 7 tys. uchodźców.  To liczba śmiesznie mała, a do tego ich przyjmowanie miało być rozciągnięte w czasie. Nie było też wątpliwości, że ci ludzi (uchodźcy) i tak będą uciekali na zachód, traktując Polskę jako kraj tranzytowy. Ze strony Polski, to nie była żadna pomoc, tylko udawanie pomocy. Polacy wyszli na ludzi, którzy dla unijnej kasy są się w stanie upokorzyć (notorycznie odgrywamy biedaków uciemiężonych socjalizmem i wojną), żeby tylko dostać unijną kasę, ale w zamian nie mają nic do zaoferowania.

Tak naprawdę nikt by zapewne nie zauważył w Polsce tych uchodźców. Dokładnie tak jak nie zauważono kilkudziesięciu tysięcy uchodźców czeczeńskich, z których część została w Polsce. Tylko że wtedy, politycy PiS zabiegali o pomoc dla nich, a teraz okazało się, że lęk przed uchodźcami można przerobić na paliwo wyborcze. Przy okazji nobilitując to, czego ludzie powinni się wstydzić.

Tych co wierzą, że J.Kaczyński ich obronił przed napływem obcych, odsyłam do statystyk rządowych dotyczących napływu (w ramach polityki państwa) obywateli państw azjatyckich. Statystyki są dostępne, ale nienagłaśniane.

Afera Banasia pokazała jakie państwo zbudował nam PiS.

przez | 5 grudnia 2019

W starciu opozycja + niepubliczne media kontra koalicja prawicowa (czytaj: PiS) w temacie ‘majątek Banasia’, PiS przegrał. Jeżeli coś jeszcze budzi wątpliwości, to skala porażki i jej konsekwencje. Niemniej opłacało się PiS-owi przeciąganie finału afery na okres powyborczy. Sądząc z pierwszych sondaży obejmujących nastroje po aferze, koalicja prawicowa mogłaby nie osiągnąć większości w sejmie i żylibyśmy już w innej, lepszej rzeczywistości.

Uważam PiS za partię niezwykle szkodliwą dla Polski i mam – nie ukrywam – jakieś poczucie frajdy z tej porażki. Bo cała ta heca z M.Banasiem wiele mówi o PiS i mentalności szefa tej partii. Może w końcu ludzie głosujący na PiS przejrzą na oczy. Chociaż w tej ostatniej kwestii wielkich nadziei nie mam.

Sprawa Banasia wiele mówi też o tym, co z państwem zrobił PiS i jak partia ta zawłaszcza państwo. Afera M.Banasia jest m.in. konsekwencją działań ostatnich czterech lat. J.Kaczyński i politycy PiS poczuli się niezwykle pewnie i niezwykle nietykalni. Uwierzyli, że są w stanie manipulować wszystkim i wszystkimi. A tu, bach. Na drodze stanęły wolne media i część opinii publicznej.

Jednak nad moją prywatną polityczną frajdą, przeważa przykra świadomość, że proces niszczenia państwa i instytucji stojących na straży porządku publicznego, jawności życia oraz demokracji jest już daleko posunięty.

Zarzuty natury prawnej i moralnej dotyczące prywatnej działalności M.Banasia są bardzo poważne. Niektóre z ujawnionych faktów, bez czekania na werdykt służb i sądów, wystawiają fatalną ocenę M.Banasiowi. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że CBA i inne powołane do badania urzędników i polityków służby, były w pełni świadome wątpliwości dotyczących M.Banasia. Wygląda na to, że w państwie PiS działa już od dawna bardzo sprawny mechanizm wskazywanie, który polityk jest nietykalny i ma być niewidoczny dla służb oraz organów ścigania.

To co zaskakuje, to ogromna wiara w PiS, że media niepubliczne nie zweryfikują M.Banasia i jego majątku. Tymczasem to co ujawnili dziennikarze, to w większości łatwo weryfikowalne fakty. To zaskakujące, że nikt w PiS nie sprawdził spójności oświadczeń majątkowych M.Banasia i co dzieje się w jego dawnej kamienicy. Tymczasem od dawna były tam tzw. pokoje na godziny, a biznes prowadzili ludzie z przeszłością kryminalną. Jak sądzę, politycy PiS byli wszystkiego świadomi, ale lekceważenie opinii publicznej i mediów niepublicznych uśpiło ich czujność. W pewnym sensie trudno się dziwić, skoro udało się zneutralizować efekt ujawnionych nagrań (sprawa biurowca, który miał być wznoszony na działce zarządzanej przez PiS) i majątku M.Morawieckiego. Niestety pycha J.Kaczyńskiego i jego wiara, że wszystkimi można manipulować, a grzechy ukryć, doprowadziła PiS do wizerunkowej porażki.

Dość długo politycy PiS wierzyli, że sprawa znudzi opozycję lub niepubliczne media oraz że środowiska te odpuszczą temat  majątku M.Banasia, dochodząc do wniosku, że świat PiS-u (elektorat, publiczne media itd.) jest impregnowany na tego typu doniesienia. Że nagłaśnianie znowu nic nie da. A jednak.

Po wyborach PiS próbował dokończyć temat mianowania M.Banasia wbrew wszystkiemu. Niestety, tzn. na szczęście, upór niepublicznych mediów i opozycji i ich skuteczność zaczęły powodować pęknięcia w przyjętej strategii obrony M.Banasia i forsowania go na szefa NIK.

Od kilkunastu dni sprawa Banasia zaczęła się wymykać z rąk polityków PiS. To już nie oni narzucali narrację mediom w tej sprawie. Zdano sobie sprawę, że sprawa Banasia może być poważnym obciążeniem wizerunkowym, w tym i dla prezydenta A.Dudy w kontekście przyszłorocznych wyborów prezydenckich. W efekcie podjęto decyzję o zwrocie o 180 stopni. Za późno.

Rozmowy z M.Banasiem, obietnice i szantaże niewiele pomogły. Radykalna zmiana nastawienia PiS wobec M.Banasia tylko rozsierdziła tego ostatniego. Z jego punktu widzenia trudno się dziwić. W PiS wiedziano kim M.Banaś jest i jak wygląda jego majątek. M.Banaś miał być kolejnym przypadkiem, kiedy po krótkim zamieszaniu w mediach, kolejny spolegliwy polityk rządzącej partii zajmie prestiżową posadę w nagrodę za dotychczasową wierną polityczną służbę. Niestety, tu sprawa wymknęła się z rąk, co i dla samego M.Banasia musiało być sporym zaskoczeniem.

Sam M.Banaś jest postacią słabą. Jego ostatnie przekazy dla mediów i parlamentarzystów oraz najnowsze oświadczenie nie pozostawiają wątpliwości, że nie jest to człowiek wielkiego formatu.

Nie wiem jak skończy się sprawa M.Banasia. NIK nie należy do grona instytucji ściągających uwagę, czy mających decydujący wpływ na rzeczywistość społeczno-gospodarczą. Wątpię, by w akcie zemsty, M.Banaś miał ochotę dokuczać rządom PiS za pomocą raportów NIK. Utrzymywanie tematu Banasia w mediach nie jest też na rękę PiS. Jeżeli M.Banasia nie da się usunąć, a on z własnej woli nie ustąpi, to być może dojdzie do ‘zamilczania’ tematu lub tłumaczenia, że śledztwo trwa i musimy czekać.

Dla mnie grubo poważniejszym problemem jest obnażone, przy okazji spraw Banasia, upartyjnienie państwa i ręczne sterowanie urzędami, które powinny być niezależne. Opozycja powinna twardo się upierać, by ujawnić jak przebiegał polityczny proces decyzyjny w PiS i jak to się stało, że służby oraz urzędy kontrolne tak opieszale działały ws M.Banasia. Ktoś ciągle badał i zbierał materiały zwlekając z wyciągnięciem wniosków i postawieniem zarzutów, premier nie mógł znaleźć czasu na czytanie raportów przygotowanych przez podległe służby itd. itd.

Zachwyt nad recenzją expose premiera w wykonaniu A.Zandberga. Uzasadniony?

przez | 21 listopada 2019

Premier Mateusz Morawiecki wygłosił expose, a opozycja je zrecenzowała. Premier się chwalił i zapowiadał cuda, a opozycja jak zwykle próbowała zabłysnąć krytyką. Odbył się tradycyjny, polityczny rytuał bez żadnego znaczenia dla realnego życia. Gwiazdą dnia został ogłoszony Adrian Zandberg, szef partii Razem (czy raczej jeden z szefów). Niektóre z komentarzy wyrażających zachwyt nad jego oceną expose, posuwały się niemal do pytania, czy aby nie objawił nam się właśnie kandydat lewicy na prezydenta.

Moim zdaniem, w wystąpieniu A.Zandberga nie było niczego merytorycznie budzącego zachwyt. Raczej przeciwnie. Niemniej domyślam się, z czego wysokie oceny jego wystąpienia wynikają. Podzielę moją opinię na dwie części. Krytykę wystąpienia i próbę odpowiedzi na pytanie, skąd zachwyt nad Zandbergiem.

Zandberg skupił się na lewicowej i populistycznej krytyce działań rządu PiS (i koalicjantów) oraz expose. Szef Razem nie wspomniał nic o nonsensownym i źle rozłożonym rozdawnictwie PiS. Chodzi mi głównie o 500+. Z jednej strony chciał potwierdzenia, że rząd zapewni na 500+ pieniądze, a z drugiej zarzucił (częściowo słusznie) zaniedbanie, czyli zbyt małe nakłady na politykę mieszkaniową, służbę zdrowia, wynagrodzenia w budżetówce itd. jestem przekonany, że A.Zandberg zdaje sobie sprawę, że problemem nie jest dalszy wzrost wydatków na politykę społeczną, a zapewnienie pieniędzy na 500+ i obietnice dodatkowych emerytur. Czy mam wobec tego rozumieć, że partia Razem ma podejście do finansów publicznych jeszcze mniej odpowiedzialne niż PiS?? Na to wygląda.

Niestety nie obyło się bez ..rozmijania się z prawdą. A.Zandberg niepotrzebnie powtarzał bzdury o podatkach. Niestety polskie małe i średnie firmy dość skutecznie robią co mogą, by nie płacić CITu lub płacić jak najmniejszy. Banki akurat należą do grupy największych płatników w Polsce w ujęciu sektorowym. W tym sektorze akurat możliwość tzw. praktyk optymalizacyjnych itd. jest dość ograniczona. Niestety A.Zandberg musiał dać upust rytualnej, lewicowej antypatii do banków, wspierając się przy tym kilkoma innymi mitami. Nie chce mi się już komentować równie rytualnych lewicowych bzdur o ulgowym traktowaniu kapitału zagranicznego w Polsce.

Prawdą również nie jest, że wpływy z tytułu ograniczenia szarej strefy pokrywają koszty 500+.

Oczekiwania wzrostu nakładów na służbę zdrowia, politykę mieszkaniową itd. nie były w ogóle poparte wskazaniem źródeł budżetowych wpływów ani jakąkolwiek troską o nie. Tylko dalsze rozdawnictwo, w większej tylko skali.

Praktycznie brak było troski o niszczenie infrastruktury niezbędnej dla funkcjonowania demokracji. Chodzi o sądy, media itd. Doprawdy to tylko przedmiot zainteresowania elit z pełnymi żołądkami ?

Wrzutki terminologiczne o biednych i bogatych trąciły dziełami dawnych ideologów lewicy i komunistów. Chciałoby się usłyszeć coś świeższego.

Być może słusznie, część (niewielka) komentatorów zauważa, że Razem może się okazać gospodarczo bardzo populistyczną partią i czar A.Zandberga szybko pryśnie. Co gorsza, na polu ekonomicznego populizmu, partia ta może się okazać partnerem dla PiS.

A teraz coś pozytywnego.

Już samo pojawienie się lewicy dało sejmowi powiew świeżości, nowości i po prostu inności itd. Brak przewagi PiS w senacie, powrót lewicy, odważniejsza postawa partii Gowina, czy aktywność Konfederacji wobec PiS, dają poczucie ogromnej zmiany w naszym życiu politycznym.

Przyznam, że z politycznego punktu widzenia, wystąpienie Zandberga robiło wrażenie. W jego wystąpieniu nie brakowało celnych uderzeń w politykę PiS. Chodzi m.in. o manipulację z nakładami na służbę zdrowia czy pojmowanie demokracji. Słuszne było skarcenie premiera za nadużywanie słowa dobrobyt  w czasach, gdy wciąż wielu obywateli nie stać na leki czy cierpią niedostatek lub brak im odpowiedniej opieki medycznej.

Zandberg celnie wytknął szereg manipulacji w wypowiedzi premiera Morawieckiego.

I przede wszystkim …PiS zobaczył jak to jest obrywać publicznie od partii, która będzie trudnym rywalem na polu ekonomicznych oczekiwań lub – jak kto woli – ekonomicznego populizmu. To nowa jakość dla PiS i jak na razie, politycy PiS nie znaleźli sposobu na polityczne neutralizowanie takiego przeciwnika.

Trzeba też przyznać, że A.Zandberg jest niezłym politycznym mówcą. To, w połączeniu z autentycznie lewicowymi przekonaniami lidera Razem, może go czynić ciekawą personą w polskiej polityce w najbliższych latach.

Merytorycznie więc, wystąpienie A.Zandberga oceniam słabo i nie rozumiem zachwytu i przemilczania tej strony jego wystąpienia. Politycznie, byliśmy świadkami świeżości i wytrącenia z pewnych schematów życia polityczno-parlamentarnego ostatnich kilku lat.