Kajanie się za decyzje sprzed lat.

przez | 5 lipca 2021

Donald Tusk wrócił na polską scenę polityczną z prawdziwym przytupem. Mnie m.in. interesowało jak D.Tusk podejdzie do tematów : 500 plus i wiek emerytalny. Że pytania padną lub, że będzie się musiał do tych tematów ustosunkować było więcej niż pewne. To kluczowe punkty w pozycjonowaniu polityka na scenie politycznej w obszarze tematów polityki społeczno-ekonomicznej.

Przypomnę, że to za czasów koalicji PO-PSL podniesiono wiek emerytalny do 65 lat mężczyźni / 60 kobiety. Wbrew temu co się dzisiaj twierdzi, uzasadnienie było medialnie podawane i osoby zainteresowane tematem łatwo mogły pozyskać o tym informację. Toczyła się szeroka dyskusja. Jeżeli ktoś obecnie twierdzi, że nie był informowany lub zmiana była dla niego zaskoczeniem, to tak naprawdę mamy do czynienia z człowiekiem, który w ogóle nie interesował się tym co jest przedmiotem debaty publicznej lub skrzętnie i świadomie ten temat omijał. Podniesienie wieku emerytalnego ma swoje uzasadnienie i jego podniesienie było słuszną, choć trudną społecznie, decyzją. Niezadowolenie z podniesienia wieku emerytalnego cynicznie w 2015 r. wykorzystał A.Duda i PiS.

Program 500 plus bezwzględnie przebił ofertę socjalną PO-PSL. To, że program nie ma zapewnionego finansowania i przyczynia się do wzrostu zadłużenia, polityków PiS i większość Polaków nie interesuje. PO z partii wieszczącej ekonomiczne problemy z powodu 500 plus, przeistoczyła się w partię gwarantującą utrzymanie tego programu. Powodem jest obawa o reakcje Polaków, czyli ostry zjazd w sondażach. Politycy PiS i TVPiS ma z tego niezłe używanie i trudno się dziwić.

Niestety D.Tusk potrzymał w pierwszych przekazach medialnych po powrocie do krajowej polityki stanowisko PO, czyli kajanie się za podwyższenie wieku emerytalnego i  zapewnienie podtrzymania 500 plus. W przypadku wieku emerytalnego, jak dziecko, winę zrzucił na ekspertów, którym niby to miał zanadto zaufać.

A jak należało postąpić?

W przypadku wieku emerytalnego można było podać rozwiązania w UE. Większość krajów, którym zazdrościmy poziomu życia wykazuje dłuższe okres aktywności zawodowej swoich obywateli. Po prostu bogactwo bierze się z pracy. Wystarczyło by D.Tusk zaprezentował jedno z najnowszych opracowań ze strony Eurostatu prezentujących okres aktywności zawodowej. Żyjemy też coraz dłużej i coraz trudniej będzie nam finansować wydłużający się okres pobierania emerytury. Wystarczyło by D.Tusk powiedział, że skoro Polacy nie mają ochoty dłużej pracować to rozumie, że są świadomi konsekwencji tego kroku i on taką decyzję obywateli szanuje. Czyli, jak ktoś ma ochotę klepać biedę na emeryturze, no to czemu mu przeszkadzać i go uszczęśliwiać. Mógł też wskazać, że A.Duda cynicznie ich wykorzystał. A.Duda przywrócił pierwotny wiek emerytalny i zaproponował – tzn. rząd – PPK, czyli program dodatkowego oszczędzania na okres po zakończeniu aktywności zawodowej. Polacy w większości go zlekceważyli i natychmiast się z niego wypisali. W przyszłości A.Duda śmiało będzie mógł powiedzieć, że niskie emerytury i brak odpowiedniego zabezpieczenia Polacy zawdzięczają sami sobie. I będzie miał rację. Po co więc banalne kajanie się D.Tuska za podwyższenie wieku emerytalnego? Więcej na tym straci niż zyska.

Z 500 plus podobnie. W oparciu o dane dotyczące finansów publicznych łatwo wykazać dlaczego rząd PO-PSL nie mógł pozwolić sobie na taki program. Łatwo też pokazać, że obecnie program 500 plus po prostu przyczynia się do narastania zadłużenia. Ponadto program nie przyczynia się do poprawy sytuacji demograficznej i wsparcie dostają rodziny, które dostać go w ogóle nie powinny. A to nie wszystkie wady 500 plus. Ostatecznie wystarczyłoby, gdyby D.Tusk powiedział, że skoro Polacy akceptują socjal na kredyt i częściowe spłacanie go tzw. podatkiem inflacyjnym, to proszę bardzo, czyli nie będzie kopał się z koniem.

Niezwykle łatwo można było medialnie uniknąć socjalnej pułapki zastawionej przez PiS i wyjaśnić przyczyny działań rządów PO-PSL. Wystarczyło powiedzieć Polakom: macie lekceważące podejście do swojej sytuacji finansowej i państwa, nie ma sprawy, wasza wola i ja to szanuję. W starciu merytorycznym żaden polityk PiS nie miałby odwagi stanąć do walki z D.Tuskiem. Ostatecznie więc nie rozumiem odpuszczenia tematu 500 plus oraz wieku emerytalnego i ucieczkę w populizm. W przypadku D.Tuska można było chyba liczyć na coś więcej niż tylko banalne kajanie się za własne decyzje sprzed lat.

Ogrodzone osiedla.

przez | 2 lipca 2021

Znowu trafiłem na artykuł o grodzonych nowych osiedlach. I znowu w tym samym stylu, czyli skłonność do izolacji, niechęć i nieumiejętność do koegzystencji z mieszkańcami sąsiednich ulic, odgradzanie się od patologii, zamykanie się bogatych w swoim świecie itd.  Wśród dziennikarzy i komentatorów panuje idiotyczna moda na psychologizowanie pod założoną, modną szczególnie na lewicy, tezę. Jedną z wielu cech wspólnych tego typu artykułów jest marginalizowanie czy pomijanie faktycznych powodów i podania uzasadnienia mieszkańców ogrodzonego osiedla.

Nie kwestionuję faktu, że ogrodzenia utrudniają komunikację w dzielnicy. Kiedyś tam, dawno, zrobiłem sobie spacer po Ursynowie, czyli w Warszawie. Nie ukrywam, że brak możliwości ‘przecięcia’ kilku osiedli powodował wydłużenie czasu przejścia i nadłożenia drogi.

Ja mieszkam w jednym z większych skupisk ludzi w Polsce, na tzw. zwykłym osiedlu. Wokół, jak to w większości polskich miast, zabudowa mieszana i podobnie, mieszany przekrój społeczny. I gdybym mógł i zależało to ode mnie, ogrodziłbym osiedle. Status społeczny części mieszkańców, mowa oczywiście o niższym od mojego, absolutnie mi nie przeszkadza. I odwrotnie: nie miałem nigdy ambicji mieszkania w otoczeniu ludzi, którym się materialnie itp. powiodło lub mają wyższe wykształcenie. Niestety prawda o dzielnicach mieszanych jest okrutna: nie brakuje patologii, braku kultury, hałasów, bezmyślnego niszczenia mienia, nocnych pijatyk i młodzieży wykrzykującej z dumą na całe osiedle  wulgaryzmy. Nową modą wśród młodzieży jest obnoszenie się z głośną muzyką. No i na dokładkę bywa, że wpadną kibole lubiący spożyć bynajmniej nie jedno piwo na ławce lub przechodzący przez osiedle. Uwielbiają zwrócić na siebie uwagę głośnym śpiewem itd. Co istotne największym problemem są mieszkańcy sąsiednich ulic przemierzający moje osiedle lub skuszeni zadbanym otoczeniem, czyli zielenią i ławkami.

Wiarę w to, że policja lub straż miejska jest w stanie z wymienionymi patologiami skutecznie walczyć proszę sobie między bajki włożyć. Żeby jako tako ukrócić przejawy najgorszych patologii i zakłócania spokoju trzeba się sporo nadzwonić do mundurowych. Owszem, przyjeżdżają, ale interwencje są mało skuteczne i dają na ogół chwilowy, jednorazowy skutek. Trzeba je powtarzać. Kontakt z dzielnicowym też niewiele pomógł.

Jeżeli więc ludzie odgradzają się od braku kultury, zakłócania spokoju itp., to w pełni ich rozumiem i zazdroszczę ogrodzenia. Zamiast więc narzekać na ogrodzenia i zmyślać co jest powodem ich wznoszenia, po prostu warto uczciwie spojrzeć na problem i postawić właściwą diagnozę.

Manifestacja w obronie praw LGBT.

przez | 29 czerwca 2021

Wspomniane w tytule manifestacje za nami i znowu odżyły głosy krytyki ich uczestników za epatowanie cielesnością, seksem i prowokacjami. Część krytyki jest już automatyczna i jak zabraknie odpowiednich dowodów na epatowanie zgorszeniem i cielesnością, to pokazuje się obrazki z poprzednich manifestacji lub wyłapuje pojedyncze sceny i sugeruje, że tak wyglądała cała manifestacja.

Być może z punktu widzenia wizerunkowego, epatowanie seksem i fizycznym kontaktem w manifestacjach LGBT jest błędem. Ułatwia to konserwatystom krytykę gejów, lesbijek itd.. Z drugiej, ciągłe przybieranie jakiejś pozy, żeby tylko nie ułatwiać drugiej stronie pójścia w stereotypy jest utrzymywaniem się w stanie ciągłej defensywy. Środowisko LGBT ma prawo domagać się akceptacji, a nie o nią prosić. To krytycy mają problem. Zresztą, tak naprawdę, większość manifestacji LGBT odstaje od propagowanego stereotypu lub w ogóle nie ma z nim nic wspólnego.

Ale spójrzmy na to z drugiej strony, bo czerpanie satysfakcji z kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem jest takie samo u ludzi hetero jak i homo. Doprawdy świat heteroseksualnych konserwatystów cechuje awersja do ciała, seksu i erotycznych akcentów? Przeciwnie, jest tego pełno wokół nas. Ponieważ ludziom hetero więcej wolno, więc nie muszą domagać się tego poprzez manifestacje.

W niemal każdym filmie muszą być męsko-damskie ‘momenty’. TVPiS popularyzuje w godzinach największej oglądalności muzykę disco-polo, w której aż roi się id pieprznych tekstów o seksie niekoniecznie małżeńskim, a występujące kobiety (wokalisty lub żeńskie grupy taneczne) bywają czasami bardziej nieubrane niż ubrane. Małżonka słynnego Sławomira na scenie śmiało odsłania nogi lub dekolt, lub jedno i drugie.

Wokół nas pełno jest hetero seksualności. Na ulicy, w parkach, osiedlach. I bynajmniej nie mówię tu o małżeństwach. Raczej przeciwnie. Młode hetero nastolatki grzecznie co niedzielę chodzące z rodzicami do kościoła paradują na co dzień w obcisłych spodniach i bluzkach podkreślających talię i biust. Makijaż już pominę.

Nasze narodowe hetero zakłamanie świetnie widać na przykładzie byłej małżonki członka kadry skoczków. Można się rozbierać przed obiektywem i można się chwalić w mediach dzieckiem tuż po konfirmacji. Młode pary po opuszczeniu kościoła, czyli tuż po zawarciu małżeństwa, wraz z gośćmi przenoszą się do sal restauracyjnych. A tam zaczynają się zabawy o erotycznym podtekście. Jakoś nie przypominam sobie by Kościół czy prawicowi politycy zwalczali słynne przepychanie jajek przez spodnie panów. Jak komuś mało, to może zajrzeć do pierwszej lepszej dyskoteki. Tam na hetero cielesność itd. napatrzy się do woli.

Być może warto zacząć śmielej wytykać moralny cynizm i zakłamanie konserwatystom. Jak ktoś jest zgorszony epatowaniem seksem na manifestacjach LGBT w Warszawie, to proponuje zaliczyć kilka parków letnią porą lub nadwiślańskie bulwary w sezonie rozrywkowym.

No powiedzmy sobie szczerze: Terlecki palnął głupstwo i zachował się prymitywnie.

przez | 8 czerwca 2021

Tak, coś mnie w zachowaniu Terleckiego zabolało.  Ośmieszył Polskę, a ja nie mam na to wpływu i nie mogę nic z tym zrobić. Natomiast całą resztę traktuję jak widz, który patrzy na zjawisko jakim jest PiS, politycy tej partii i jej elektorat. A jest to zjawisko fascynujące. Wszystko rozegrało się zgodnie ze znanym w tej partii scenariuszem.

Wpierw urażony i butny polityk PiS (R.Terlecki) publicznie upokorzył białoruską opozycjonistkę. A tak naprawdę wszystkich Białorusinów szukających ratunku przed reżimem Łukaszenki. Komunikat był prosty: monopol na kontakt z opozycją białoruską ma PiS, a jak się to komuś nie podoba, to won do Moskwy po wsparcie. Niech sobie sympatyczna pani z Białorusi nie myśli, że ona będzie decydować z kim się będzie w Polsce spotykać lub bawić się w grzeczności.

Wypowiedź Terleckiego nie była ani przypadkowa, ani przejawem emocji. To był świadomy komunikat rzucony w przestrzeń medialną przez jedną z czołowych postaci PiS i jednego z najważniejszych państwowych urzędników. Wpis na twitterze był konsekwencją opinii jakie pojawiły się wśród liderów PiS. Walka z reżimem Łukaszenki i zaprowadzenie na Białorusi demokracji jest w interesie Polski. Niestety okazało się, że jest coś ważniejszego od interesu Polski. To interes PiS rozumiany jako buta polityków i wewnętrzny wizerunek wśród elektoratu. To, że pierwszy wpis Terleckiego nie był przypadkowy, potwierdził jego wpis kolejny.

Od chwili wpisu zaczęła się obrona marszałka przez polityków PiS. Oni zachowują się w takich sytuacjach za każdym razem tak samo. Idą w zaparte i brną w zaciekłą obronę każdej, nawet najgłupszej i najpodlejszej wypowiedzi polityka własnej partii, tak długo dopóki ktoś tej obrony nie odwoła. Ktoś tzn. Kaczyński. Kaczyński natomiast albo jest zadowolony z tej wypowiedzi i tego że zawsze znajdzie się jakiś jego przyboczny polityk bez klasy, który powie to czego publicznie Kaczyński powiedzieć nie ma odwagi. A drugie ‘albo’? Kaczyński czeka co z tego wyjdzie i co pokażą sondaże.  W przeciwieństwie do wielu politycznych frontmenów w PiS, on ma ten przywilej, że może tchórzliwie  schować się w swojej willi i czekać na rozwój wydarzeń.

No i jest jeszcze prezydent. Miał okazje zaistnieć, ale jego wypowiedź i żenująca wymiana myśli z jednym z polityków PO tylko pokazały, że poza format politycznego żołnierza PiS nie wyjdzie i wyjść nie chce. W takiej roli czuję się bezpiecznie i komfortowo. Trudno, trzeba z nim dotrwać do końca jego kadencji. PiS pewnie wystawi w kolejnych wyborach kogoś o podobnej mentalności, ale już fakt, że będzie to inna osoba będzie już jakimś powiewem inności.

A na zakończenie będą sondaże i weryfikacja czy PiS stracił czy nie po wypowiedzi Terleckiego? Obstawiam że nie straci, bo większość elektoratu PiS nie odnotowało tej treści lub trzyma stronę faceta z partii, która wypłaca kasę za nic i poniża wykształciuchów z opozycji oraz ustawia do pionu opozycjonistkę z Białorusi.  Czyli i kasa i leczenie kompleksów.

Trzeba przyznać i odnotować, że wypowiedź Terleckiego z nutą odwagi skomentował J.Gowin. Przynajmniej jak na standardy koalicji prawicowej. Być może stał się śmielszy od ubiegłego roku, od kiedy zdaje sobie sprawę, że jego drogi z J.Kaczyńskim się rozchodzą.

D.Tusk wraca – chyba – do polityki.

przez | 6 czerwca 2021

Czy D.Tusk wraca do polityki czy tylko ponownie bada grunt pod powrót, to się oczywiście jeszcze okaże. Sądzę jednak, że jako polityczne aktywo wciąż ma dużą wartość na rynku. Jego powrót zdaje się być wypatrywany zarówno przez niemałą część polityków PO jak i opinii publicznej. Oczywiści tej części opinii publicznej, która jest skłonna poprzeć PO.

Zalety.

Tusk już nic nie musi. W polityce krajowej i zagranicznej osiągnął na tyle dużo, że na ewentualne porażki (np. przegrana kampania prezydencka) może patrzeć z przymrużeniem oka. Bilans dokonań ma wyjątkowo korzystny. Jego niezwykle skuteczną bronią jest inteligencja i świetne operowanie słowem. Jest dobrym polemicznym szermierzem i autorem bolesnych komentarzy, uszczypliwości i ripost. W polityce pokazał tez odwagę. Mało kto już pamięta podjęcie wyzwania rzuconego przez stoczniowców i podejście do kibiców. Potrafił podejmować też decyzje niepopularne społecznie.

Przy porozumieniu obydwu stron, czyli D.Tuska i kierownictwa PO, można wypracować dla niego wygodną pozycję. Nie musi być frontmenem PO, ale ograniczyć się do komentowania rzeczywistości i wzięcia na siebie medialnej walki z PiS. Oczywiście może dołączyć do głównych postaci kreujących wizerunek PO/KO w mediach i można sprawdzać sondażami jak D.Tusk jest przyjmowany przez opinię publiczną. Generalnie, przy porozumieniu PO i D.Tuska, strony mogą wypracować najkorzystniejszą formułę jego powrotu do polityki, scenariusz i tempo jego realizacji.

Potwierdzeniem politycznych zalet jest alergiczna reakcja polityków PiS na nazwisko Tusk i ewentualny jego powrót do polityki.

Wady.

Jak sądzę, D.Tusk nie zaakceptuje trzeciorzędnej roli w PO. Jeżeli jego celem jest polityczny przewrót w PO by przywrócić partii jej dawny blask, to sukces takiej inicjatywy jest raczej wątpliwy. To raczej moment na wsparcie w przemianach niż przewrót połączony z rozłamem.

PiS nie będzie ustawał w przypisywaniu błędów i rzekomych krzywd wyrządzonych Polakom za rządów PO-PSL. Tu akurat D.Tusk ma pole do popisu. W przeciwieństwie do PiS, koalicja PO-PSL prowadziła odpowiedzialną politykę gospodarczą (z której efektów skorzystał PiS) i w obszarze finansów publicznych. Na miejscu polityków PiS bardzo bym się zastanowił zanim wejdą z D.Tuskiem w polemikę na jakimkolwiek polu. Przykładowo, sugerowałbym PiSowi unikanie m.in. sporu na polu emerytalnym, bo po chwili może się okazać, że to PiS będzie się musiał tłumaczyć z wielu swoich posunięć po 2015 r. lub braku decyzji.

Wątpliwości.

D.Tusk ma niemały polityczny temperament i jego powrót do polityki może się okazać nietrafiony lub łatwo może przyjąć dość spontaniczne formy i, co za tym idzie, wymknąć się spod kontroli.

Politycy PO w minionych kampaniach bardzo bali się rozdrażniać społeczeństwo na polu tematów społeczno-ekonomicznych lub nie prowokować trudnych pytań, co świetnie punktowali politycy PiS czy sztab A.Dudy i on sam. Tymczasem śmiało można podjąć temat 500+. Politycy PO powinni zaprezentować społeczeństwu stan finansów publicznych, poziom zadłużenia i powiedzieć krótko: proszę bardzo, możemy eksperyment kontynuować, ale przed skutkami uprzedzaliśmy. Politycy PO bali się takiego podejścia, ale bać powinien się PiS. Programu PPK poniósł porażkę, a tak naprawdę był wynikiem pewnej manipulacji polityków PiS. Wiek emerytalny obniżono by potem równoważyć to obciążeniem na rzecz PPK.

Ewentualny powrót D.Tuska do polityki wymagałby więc solidnego przeglądu polityki medialnej PO. Można też zadać pytanie, jaki konkretnie cel ma D.Tusk i jaki pomysł na PO. Czy ma pomysł na odświeżenie wizerunku partii i polityki w ogóle, czy też chce funkcjonować w wytyczonych już koleinach. Nie jest to bez znaczenia, ale już tylko ograniczenie się do medialnego wejścia w medialne szranki z PiS jest sporym atutem.

Jesienne zgony nie będą już wzbudzać współczucia.

przez | 3 czerwca 2021

Jeżeli ktoś chce się zaszczepić, by chronić życie lub zdrowie przed skutkami zarażenia covid’em, to już od kilku tygodni nie ma żadnego problemu. Mamy do czynienia z poważnym wirusem i jego odmianami. Nie rozumiem więc tych, którzy są w grupach ryzyka (mam na myśli wiek) i szczepić się nie chcą. Informacje jakimi dysponujemy, opinie lekarzy i ekspertów oraz pierwsze doświadczenia wskazują, że ryzyko powikłań jest żadne lub marginalne, żeby nie powiedzieć mikroskopijne. Tymczasem ryzyko zachorowania i ciężkich powikłań czy zgonu takie marginalne już nie są. Szczególnie w starszych grupach wiekowych. Jak wielu Polaków, mam wśród znajomych również ludzi młodych czy w średnim wieku, którzy zakażenie przeszli źle lub bardzo źle. Nie wymagali hospitalizowania, ale to co przeszli (m.in. frustrujące kłopoty z oddychaniem, osłabienia, utraty smaku itd.) u nich samych i słuchaczy budziło lęk. Na mnie wstrząsające wrażenie zrobiła rozmowa telefoniczna z kolegą, który mówiąc z trudem łapał oddech.

Sam szczepie się (czekam na drugą dawkę) z obawy o zdrowie własne, ale również rodziny i ludzi których mijam w tramwaju, sklepie czy na ulicy. Uważam też szczepienie za społeczny obowiązek, by utrudnić wirusowi roznoszenie się po społeczeństwie i zwykły szacunek i troska o innych ludzi. Nie rozumiem więc tego niepoważnego oporu przed szczepieniem. Słucham uzasadnień i na ogół jest to przekora, niedoczytanie, skłonności do teorii spiskowych czy po prostu lekceważenie. A zaznaczam, że pracuję wśród ludzi z wyższym wykształceniem. Niestety poziom ich uzasadnień niewiele odbiega od ludzi z niższym wykształceniem.

Grozi nam jesienią czwarta fala i wśród osób starszych (mam na myśli osoby od wieku średniego wzwyż) będą to zgony głównie – przepraszam za określenie –  na własne życzenie. Piszę o jesieni, bo wiele wskazuje na to, że do tego czasu kto będzie chciał, ten się zaszczepi.

Niesiony już nieco złością, tak sobie myślę, że może warto byłoby powoli zbierać deklaracje od negacjonistów i przeciwników szczepień, że nie chcą być ratowani w szpitalu (i nie wezwą pogotowia) lub że zapłacą za leczenie. Drugie jest oczywiście niezgodne z prawem, a pierwsze…, wątpię by się przeciwnicy szczepień zadeklarowali. Nieco bawi i rozczarowuje mnie tłumaczenie z jakim zaczynam się spotykać wśród znajomych. Niektórzy z przeciwników szczepień deklarują poddanie się im z powodu wyjazdów wakacyjnych (wyjazdy zagraniczne) lub planowanych innych obostrzeń. Wpierw prezentują mi  z dumą swoją antyszczepionkową ideologię (która rzekomo poparta jest szerokim oczytaniem w temacie i przemyśleniami), by po chwili się poddać z powodu wakacji lub innych rozrywek. To rozczarowuje. Tyle jest warta cała ta ich ideologia i przemyślenia.

Kontrowersyjny brak biustonosza.

przez | 31 maja 2021

Mimo, że raczej nie jestem osobom pruderyjną, to śmiała kreacja polsko-białoruskiej aktywistki mnie zaskoczyła.  Chodzi o słynne już “krzyczące wystąpienie’. Słynne z co najmniej dwóch powodów, zamiast z jednego. Mogę rozumieć formułę z krzykiem. W czasach gdy coraz to nowe treści zajmują naszą uwagę, zainteresowanie opinii publicznej sprawami łamania praw człowieka na Białorusi i braku reakcji otoczenia wymaga zapewne nie lada inwencji. Przekaz J.Szostak zwrócił uwagę. Ale obok krzyku było coś jeszcze. Śmiały dekolt i zarysowany biust  w mocno opiętej bluzce. Ten wzrokowy dodatek wywołał pewien niesmak u komentatorów. U mnie również.

Osobiście uważam, że każda kobieta ma prawo prezentować swoją urodę, w tym i tą natury bardziej fizycznej. Jeżeli ma ochotę doprawić to lekkim erotycznym podtekstem, to też jej wolno. Niemniej pozostaje problem miejsca i czasu. I tu chyba Jana Szostak popełniła błąd. Zabrakło wyczucia. Rozumiem, że Jana Szostak walczy również o szereg innych ważnych spraw, w tym i  prawo kobiet do wyjścia poza krępujące ramy obyczajowe narzucane im przez społeczeństwo.

J.Szostak jest zapewne w pełni świadoma norm obyczajowych w Polsce. Nie zamierzam tych norm w każdym calu bronić, ale normy te są znane i wiemy kiedy i co można, a kiedy nie ma miejsca na odzieżowe prowokacje. Kiedy więc walczymy o przywrócenie wolności słowa, demokrację i uwolnienie niesłusznie aresztowanych ludzi, to nie łączymy tego z walką o prawo do ciasnej śmiało wyciętej bluzki i własnego biustu. Walka z białoruskim reżimem nie jest dobrą okazją do prezentowania obyczajowej przekory. J.Szostak zrobiła jak uważała za słuszne i ponosi tego medialne konsekwencje. To było do przewidzenia i, jak rozumiem, ona sama nie jest zaskoczona.

Maksymowicz dołącza do Polski2050. Ktoś tu chyba traci polityczną cnotę i zasady.

przez | 23 maja 2021

W zasadzie to parlamentarnej reprezentacji Sz.Hołowni brakuje już tylko kogoś złowionego z Konfederacji. Odnoszę wrażenie, że wraz z przejściem Wojciecha Maksymowicza z Porozumienia (startował z list PiS) do Polski2050, jakaś granica przyzwoitości została naruszona przez Hołownię, który chce być postrzegany jako nowa jakość na polskiej scenie politycznej. W obszarze: łowienie cudzych parlamentarzystów, przypomina to już  najgorsze praktyki innych ugrupowań w poprzednich politycznych sezonów. Odsłuchałem niedawny wywiad z M.Kobosko (sztabowiec Sz.Hołowni) w TokFm. Miałem poczucie zażenowania gdy M.Kobosko żonglował akcentami w życiorysie zawodowym i politycznym W.Maksymowicza, by usprawiedliwić przyjęcie Maksymowicza na pokład. Miałem wrażenie, jakbym słuchał polityka z PiS, który nie ma większych skrupułów w manipulowaniu opinii publicznej.

W.Maksymowicz przynajmniej od dwóch dekad jest w polityce. Politycznie (i w rozumieniu członkostwa) W.Maksymowicz poruszał się w obszarze AWS/PO/Porozumienie itp. , by w ostatnich latach zbliżyć się do PiS, z list którego ostatecznie udało mu się dostać do sejmu w 2019 r. (W wyborach wcześniejszych bezskutecznie próbował dostać się do senatu również z list PiS). Można więc powiedzieć, że ma pewien polityczny przedział na scenie politycznej, w którym gotów jest się poruszać. Nie można mu przypisać najgorszych cech widocznych u wielu polityków PiS. Niemniej od dostania się do sejmu karnie głosuje zgodnie z linią wyznaczoną przez J.Kaczyńskiego. Jeżeli ktoś w przypadku koalicji prawicowej głosuje zgodnie linią partii w 96% (statystyka sejmowa), to tak naprawdę jest zwykłym politycznym żołnierzem, karnie wykonującym polecenia liderów. To, że w kilku kluczowych głosowaniach zaprezentował inne zdanie niż PiS, to jeszcze nie jest przejaw odwagi, a jedynie incydentalne przejawy człowieczeństwa i niezależności. Odnoszę wrażenie, że dla W.Maksymowicza, polityka to sposób realizacji własnych ambicji i kariery, a nie próba wniesienia jakichś ważnych wartości i odwagi. Z kręgu PiS odszedł nie dlatego, że się z linią partii fundamentalnie nie zgadzał, ale dlatego że po raptem kilku przypadkach odmiennego punktu widzenia, został ustrzelony za pomocą politycznego haka. Obrzydliwego medialnego pomówienia. Mówiąc dosadniej, bawił się w politykę na zasadach PiS, która to partia  zniszczyła i poturbowała zawodowe lub polityczne życiorysy wielu ludziom. Wtedy W.Maksymowiczowi to odpowiadało. Ale kiedy uderzono w niego, już nie. W takim razie pytanie, jakie wartości ten człowiek wyznaje? Mógł po prostu odejść z szeregów koalicji prawicowej, ale pozostać solistą do końca kadencji. Podejrzewam, że przemożna chęć dalszego funkcjonowania z polityce zwróciła jego uwagą na ugrupowania Sz.Hołowni.

Zastanawia mnie co Hołownia chce uzyskać biorąc na pokład ludzi z kręgu PiS? W.Maksymowicza rozumiem. On chce być w polityce i w zamian za realizacje jego ambicji oferuje  gotowość głosowania z wolą lidera. Hołownia i tak przed wyborami nie uzbiera poważniejszej reprezentacji w sejmie. Część przejętych parlamentarzystów nie miała jakichś specjalnie powalających wyników w wyborach. Nie ma więc pewności, ze pociągną listy wyborcze w swoich regionach. Im dalej Hołownia posuwa się w łowieniu cudzych parlamentarzystów, tym mocniej brzmi pytanie o moralne podstawy jest działania w polityce. To jeden z pierwszych politycznych ruchów, który potwierdza smutną prawdę: wielu polityków obecnej koalicji prawicowej może szukać ratunku przeskakując do innych partii. O ile puszczanie oka przez PSL do bardziej umiarkowanych polityków prawicy mało ko go zaskakuje, to u Hołowni nieco razi. Zbyt wiele było zapewnień o moralności w polityce, przewietrzeniu politycznych elit, wprowadzeniu do polityki nowych twarzy.

Hołownia musi mieć świadomość, że ciągną do niego ludzie, którzy jeszcze przed dwoma laty zapewniali w kampanii wyborczej swoich partii, że w pełni się z nimi utożsamiają. Wszyscy oni, mniej lub bardziej, potwierdzali te uczucia w ubiegłorocznej kampanii prezydenckiej.

Opieranie politycznego bytu w parlamencie na politykach którzy dołączają do Polska2050  z powodów niezrealizowanych ambicji, odrzucenia, z nadzieją na karierę, marginalizacji w poprzednim środowisku czy wyrzuceniu z partii, to ryzykowny sposób na budowanie politycznego teamu. Przyjęcie Maksymowicza do Polski2050, to rysa na politycznej cnocie Sz.Hołowni, ale i pytanie czy aby nie dała o sobie znać konserwatywna część jego osoby.

Sejm zaakceptował Fundusz Odbudowy. To była partia szachów dobrze rozegrana przez koalicję prawicową.

przez | 8 maja 2021

Nie udało się opozycji dobrze rozegrać głosowania nad Funduszem Odbudowy (dalej FO). Na dodatek relacje między partiami opozycyjnymi są gorsze niż przed głosowaniem. Szkoda, bo można było nieźle zagrać na nosie koalicji prawicowej i pokazać, że nie jest ona takim monolitem. Była też okazja pokazać, że mimo różnic, koalicji prawicowej nie uda się rozgrywać opozycji. Kto zawinił? Należę do tych, którzy wskazują Lewicę.

Trzeba przyznać, że okoliczności nie były łatwe. Polska, jak pozostałe kraje UE, musiała zaakceptować FO. Blokada, co oczywiste, nie wchodziła w rachubę. Dlatego też ugrupowania opozycyjne zaznaczały, że co do zasady są za ratyfikacją FO. Tylko, że przed pierwszym i ewentualnie kolejnymi głosowaniami w sejmie mógł się rozegrać szereg scenariuszy w obszarze politycznym i ekonomicznym, korzystnych dla opozycji. Skala korzyści mogła być różna, czyli mała lub duża, ale sukces był na wyciagnięcie ręki. Opozycję czekała tylko niełatwa partia politycznych szachów z koalicją rządową.

Z biegiem tygodni okazywało się, że Z.Ziobro nie żartuje. On i jego partią nie zagłosują za FO i tyle. Niewykluczone, że gdyby opozycja zapowiedziała wstrzymanie się od głosowania nad FO, to PiS czekało ośmieszenie. Albo pierwsze głosowanie pokazuje, że rząd nie ma większości co byłoby obciachem i groziło dalszym zaostrzeniem konfliktów w koalicji rządzącej, albo Z.Ziobro błyskawicznie dogaduje się z PiS. W tym drugim wariancie, któraś ze stron (lub obydwie), czyli Ziobro i Kaczyńki, musiałaby ustąpić. Nie twierdzę, że mielibyśmy przedterminowe wybory, ale koalicja rządząca byłaby poważnie nadwątlona. Opozycja miałaby spore medialne używanie, które PiSowi trudno byłoby przykryć nieuczciwymi oskarżeniami o blokowanie ratyfikacji FO.

W wariancie, gdy Ziobro nie ustępuje, opozycja powinna była trzymać jednolity front i zażądać udziału w podziale i nadzorowaniu podziału FO dla Polski za poparcie FO. Dowód, że rząd musi być nadzorowany w tym zakresie jest, bo nie jest już tajemnicą, że część wsparcia dla jednostek samorządowych poszło wg klucza partyjnego, czyli tam gdzie rządzi PiS. Ewentualnie można też było zażądać ustępstw w innych obszarach (sądy, aborcja itd.).

Możliwy był  i wariant niełatwy medialnie dla opozycji. Czyli, Ziobro się upiera, a rząd szantażuje opozycję oskarżeniem o brak poparcia i przesuwa kolejne głosowanie do ostatniej chwili bez jakichkolwiek ustępstw. Ok. , ale i tu był polityczny zysk: konflikt PiS z Ziobrą oraz jego konsekwencje. Wystarczyłoby, by przedstawiciele opozycji zadeklarowali medialnie, że dali rządowi szansę na zademonstrowanie czy ma większość. Wparcie powinni byli uwarunkować współdecydowaniem nad wydatkowanie funduszy. Jednocześnie należało zadeklarować publicznie, że jeżeli rząd pójdzie na zwarcie, to opozycja ostatecznie zaakceptuje bezwarunkowo FO.

Realizacja scenariuszy jak wyżej, wymagałaby jednak zimnej krwi, determinacji, opanowania i współpracy opozycji. I to niestety zawiodło. Być może Z.Ziobro zaskoczył opozycję swoim uporem i zabrakło czasu na wypracowanie nowej formuły postępowania i uzgodnienia ruchów. Być może obawiano się (częściowo słusznie), że opinia publiczna nie zrozumie działań opozycji.

Sytuacji przede wszystkim nie sprostała Lewica. Czy raczej nie wytrzymała ciśnienia. Przewagę wziął partykularny interes tego ugrupowania. Pojawiła się okazja na poprawę sondaży, prezentację niezależności i – co robi się już trochę niesmaczne i coraz mniej zrozumiałe – zademonstrowanie antypatii do PO/KO. Lewica przystąpiła do dyskusji z rządem, zyskując doprawdy dość kosmetyczne zmiany w strukturze wydatków ratyfikowanych dla Polski funduszu. Politycy Lewicy z jednej strony zdawali się autentycznie wierzyć w sukces swojego ruchu, ale z drugiej strony mieli chyba poczucie opozycyjnej nielojalności. Zapewne dlatego od pierwszej chwili politycy Lewicy kłamliwie wmawiali, że uratowali fundusze dla Polski i Europy i dodatkowo realizowali program Lewicy. To wierutna bzdura, bo każde z ugrupowań opozycyjnych deklarowało, że bez względu na rozwój wydarzeń w sejmie i wyniki negocjacji z rządem, ostatecznie i tak poprze FO.

Co zyskał PiS i koalicja rządząca? Więcej niż się spodziewali. Kaczyński nie ustąpił Ziobrze, Z.Ziobro pozostał przy swoim, Morawiecki odniósł sukces już w pierwszym głosowaniu. W gratisie dostali pokłóconą opozycję i uniesionych wątpliwym sukcesem polityków Lewicy. Na dodatek Lewica straciła jakby swoją moralną cnotę. Weszła we współpracę z PiS, który to jesienią ograniczył prawo do aborcji. Jeżeli była jakaś szansa na wcześniejsze wybory lub zmniejszenie skali negatywnego działań PiS, to właśnie się oddaliła.

..ale przynajmniej na Lewicy wylatują korki z szampanów i panuje poczucie sukcesu i prezentacja najnowszych sondaży. Na Lewicy wszyscy są dumni, że PO/KO traci a Lewica rzekomo zyskuje. To że koalicja prawicowa odzyskuje poparcie i na drugiej pozycji umacnia się Hołownia, który jest chyba bardziej konserwatywny niż PO/KO, do Lewicy chyba nie dociera.

Lewica zagrała w teatrzyku PiS.

przez | 29 kwietnia 2021

Wiadomo było, że dla opozycji  głosowanie ws ratyfikacji Funduszu Odbudowy UE odbędzie się w sytuacji mocno niezręcznej i pełnej napięcia. Głównym powodem jest Zbigniew Ziobro i jego Solidarna Polska (SP). SP to jedna z dwóch małych partii, które razem z PiS tworzą rządzącą koalicję prawicową. Partia w sejmie mała, ale jej sprzeciw ws kilku regulacji dotyczących FO powoduje, że koalicja prawicowa nie będzie miała większości dla ratyfikacji Funduszu. Upór SP okazał się na tyle mocny i niebezpieczny dla rządu, że od wielu tygodni politycy prawicowi starają się odpowiednio ustawić ugrupowania opozycyjne, żeby tym nie przyszło do głowy wstrzymanie się od głosu lub stawianie warunków. W zasadzie to taki moralny szantaż. Brzmi tak: jeżeli Fundusz nie zostanie zaakceptowany, to będzie to wina opozycji, która nie wesprze rządu w imię politycznych starć z koalicją rządzącą, przy których interes Polaków i wyjście z kryzysu spada na plan dalszy. Taki przekaz jest obowiązkowym elementem wypowiedzi polityka PiS, gdy tylko pytany jest o ratyfikację lub wątpliwości SP.

Dla rządu i koalicji rządzącej sytuacja jest niezręczne i politycznie ryzykowna. Rząd, który nie jest w stanie, pomimo formalnej sejmowej większości, zapewnić sobie samodzielnego zwycięstwa w głosowanie głosami koalicji, powinien zastanowić się nad podaniem się do dymisji. Do tego skuteczny upór grupki polityków kierowanych przez Zbigniewa Ziobro, ośmiesza PiS i J.Kaczyńskiego.

Do opozycji zaś z biegiem czasu zaczęło docierać, że odpowiednie rozegranie głosowania może obnażyć brak większości koalicji prawicowej i (to wariant mało prawdopodobny) wywołać kryzys w jej szeregach na tyle duży, że pojawiała się nadzieja na jej rozpad. W dalszej kolejności mogłyby być przedterminowe wybory, osłabione rządy PiS lub jakaś forma takiego lub innego technicznego rządu. Wariantem bardziej prawdopodobnym i jak najbardziej realnym było uwarunkowanie wsparcia rządu w głosowaniu nad Funduszem wymuszeniem współdecydowania o podziale środków z w ramach Krajowego Planu Odbudowy (KPO) i nadzorowaniu realizacji uzgodnień. Chodziło o zapobieżenie selektywnemu rozdawnictwu w niejasnych okolicznościach, z czym mieliśmy do czynienia w ubiegłym roku.

Powyższy wariant wymagałby zgrania całej opozycji i – niestety – obarczony byłby poważnym ryzykiem niezrozumienia przez opinię publiczną. Stąd też, początkowo politycy opozycji milczeli lub deklarowali, że poprą rząd ws ratyfikacji by uniknąć skandalu. Z biegiem czasu jednak do opozycji zaczęło docierać, że wstępnie wstrzymując się od głosu, może doprowadzić do kryzysu koalicji prawicowej lub zmusić do negocjowania zasad podziały funduszu z KPO, a może i wymuszenia na rządzie pójścia na inne ustępstwa. Niestety sprawa jest już w zasadzie zamknięta, bo politycy Lewicy właśnie zakończyli, jak twierdzą: z powodzeniem, negocjacje z rządem ws poparcia ratyfikacji. Rząd miał pójść na ustępstwa w podziale KPO w zamian za poparcie Lewicy.

Być może wspólna akcja opozycji i tak nie doszłaby do skutku. Początkowo zabrakło odwagi do zagrania vabank z rządem. Chyba mało kto liczył, że Ziobro w swoim uporze będzie tak konsekwentny. Akcja opozycji wymagałaby koordynacji, jedności i przyjęcia ryzyka, że opozycja początkowo wstrzyma się od głosowania nad ratyfikacją co może być źle odebrane przez opinię publiczną.

Co ugrała Lewica? Dobre pytanie. Polityków Lewicy rozpierała duma z tego co zrobili, a polityków prawicowych – z tego jak wykiwali opozycję. Już z pierwszych rozmów z politykami Lewicy zaczął wyłaniać się zabawny obraz. Skoro coś w planie wydatków zmieniono, to kosztem czego, no bo KPO coś pierwotnie przewidywał? Do tego część wynegocjowanych pozycji okazuje się i tak mocno zbieżna z planami wydatkowymi rządu w ramach KPO lub wydatków z innych źródeł. Jak rząd wybuduje 75 tys. komunalnych mieszkań, skoro rocznie buduje się ich tyle co kot napłakał, a programy wsparcia budownictwa mieszkaniowego okazują się być niewypałami. Ciekaw jestem jakiej perspektywy czasowej to dotyczy. Na wiele z tych pytań uniesione sukcesem posłanki i posłowie Lewicy nie potrafili precyzyjnie odpowiedzieć ograniczając się do podawania liczb z tego co rzekomo Lewica uzyskała. Sądząc z krótkiego okresu negocjacji, politycy PiS odstawili niezłą szopkę na którą dała się złapać Lewica.

Niepokoi lub śmieszy inny stały akcent wypowiedzi polityków Lewicy. Notoryczne konfrontowanie się z PO/KO i podkreślanie samodzielności. To pachnie jakimś kompleksem, próbą wybicia się na lidera opozycji i zademonstrowanie samodzielności. Niestety wyszła dziecinada i brak doświadczenia. Słuchając i czytając przekaz Lewicy, trudno nie odnieść wrażenia, że głównym politycznym wrogiem Lewicy jest PO/KO. Podobnie było w wyborach prezydenckich. W wypowiedziach polityków Lewicy (głównie młodsza część i z Razem) wynikało, że problemem nie tyle jest PiS i A.Duda, a Trzaskowski.

Co uzyskała Lewica? Czy raczej co uzyskał PiS? Bo tak powinno brzmieć pytanie. PiS prawdopodobnie zapewnił sobie sukces w ratyfikacji. Utrzymana została koalicja prawicowa mimo poważnego kryzysu. Ograna i podzielona została opozycja. I chyba Lewica, głównie idealiści z Razem, stracili polityczną cnotę. Wpierw uniesienia emocjonalne i walka o prawa kobiet (prawo do aborcji), krytyka PO za rzekome paktowanie przed laty z Kościołem, a teraz rozmowy cichaczem z PiS, czyli z tymi którzy są odpowiedzialni za zaostrzenie prawa do aborcji.