Partia, która zapomniała o godności.

przez | 11 grudnia 2022

Jarosław Gowin zrezygnował z szefowania Porozumieniu. Jego funkcję przejęła Magdalena Środa. Czy to koniec przygody J.Gowina w polityce? Nie ma co ukrywać, że wypadł z I ligi. Zresztą jego partia również. Po rozstaniu z PiS próbował kreować się na opozycjonistę i jednego z liderów opozycji, ale nic z tego nie wyszło. I słusznie. To oznacza, że jakaś jeszcze moralność w polityce istnieje. J.Gowin pojawił się na konferencji opozycji w połowie października. To był przejaw jego nadziei w skuteczność przebudowy wizerunku i dowód politycznego tupetu. Po spotkaniu padało pytanie: co niedawny koalicjant PiSu robi na spotkaniu opozycji? Obecności Gowina próbował bronić i uzasadniać były prezydent B.Komorowski. Bezskutecznie. Poza PSL-em nikt z opozycji  z partią Gowina współpracować nie chce.  Zresztą, to domniemanie raczej niż fakt, bo politycy PLS nie tyle deklarują zainteresowanie współpracą z Porozumieniem, co się od niej nie odżegnują.

Jak na swoją mikroskopijną wartość w polityce, J.Gowin dość długo w niej funkcjonuje i osiągał znaczne funkcje ministerialne w obydwu koalicjach, które rządziły Polską w ostatnich kilkunastu latach. On sam i wielu obserwatorów sceny politycznej widzieli w nim chyba nadzieję na utworzenie centrowej partii konserwatywnej. Czegoś między PO a PiS. Czegoś, co zepchnie twory takie jak PiS do poziomu niezagrażającego Polsce. Niezagrażającego demokracji i praworządności. Z perspektywy lat można przyznać, że ta wiara była naiwna, a Gowin był kolejnym politykiem, które tylko to potwierdził.

By tworzyć alternatywę konserwatywną dla PiS trzeba mieć jakiś moralny kręgosłup. J.Gowin i politycy jego partii go nie mają. W świecie PO-PIS zamiast proponować coś nowego jak kilka innych ugrupowań, Porozumienie poszło na współpracę z PiS. Teraz J.Gowin i jego ludzie kreują się na krytyków PiS i tego co PiS zrobił z Polską, ale przez kilka lat grzecznie akceptowali to niszczenie i zawłaszczanie państwa w sejmie. To, że w kilku przypadkach ludzie Gowina sprzeciwili się Kaczyńskiemu (np. wybory kopertowe) wygląda doprawdy blado i śmiesznie na tle akceptowania setek zmian okaleczających praworządność. Trzeba też pamiętać, że Porozumienie nie odeszło z koalicji prawicowej, tylko zostało z niej wyrzucone. Nowa szefowa Porozumienia nawet tuż przed wyrzuceniem z koalicji jak ognia unikała krytyki Kaczyńskiego i PiS. I to wtedy, kiedy politycy PiS kpili z Porozumienia na całego.

Porozumienie żadnej wartości politycznej nie ma. Jest moralnym bankrutem, który próbuje zmienić front i podszywa się pod opozycję z nadzieją na przetrwanie w polityce. Z całym szacunkiem, ale nowa szefowa partii niczym szczególnym przez kilka ostatnich lat się nie wykazała. Jako jedna z bardziej znanych twarzy Porozumienia, po prostu tylko częściej występowała w mediach. Niestety były to zawsze niejednoznaczne i ogólnikowe wypowiedzi, w których unikała krytyki prawicowych koalicjantów.

Nikt po tym ugrupowaniu i jego członkach płakać nie będzie. Nikt nie zauważy zniknięcia tej partii.

Andrzej Spolegliwy. Co mówią o prezydencie ujawnione rozmowy telefoniczne.

przez | 30 listopada 2022

Prezydent Andrzej Duda po raz drugi (a przynajmniej o tylu przypadkach wiemy) dał się nabrać telefonicznym żartownisiom. Zasłużenie prezydentowi i jego służbom oberwało się za procedury bezpieczeństwa. Czy tych procedur brak, czy nikt ich nie przestrzega, czy też wokół prezydenta są nieodpowiedzialni ludzie, nie będę już dociekał. Ujawnione w mediach rozmowy z rzekomym sekretarzem ONZ i – najnowsza – z rzekomym prezydentem Francji ujawniają coś co media z grzeczności i chyba z niewłaściwie pojmowanej kultury i zasad, pomijają. Otóż prezydent zdaje się być dość spolegliwy w ujawnionych rozmowach. Brak mu asertywności i odwagi. Z zasady oddaje inicjatywę w rozmowie drugiej stronie. W najnowszej wpadce nasz prezydent nawet nie pyta niby-Macrona w jakim celu dzwoni, tylko od razu opowiada co się wydarzyło w Polsce. Najnowsza rozmowa potwierdziła, że prezydent nie ma odwagi przejąć inicjatywy w rozmowie lub przynajmniej zadbać, by być na równych prawach co dzwoniący. Przykry jest brak reakcji (jakaś forma uwagi) na głupie żarty, prostackie wstawki czy próby oceny głów innych państw itp. Rozmowa z niby-Macronem kończy się krytyką W.Żełeńskiego, na którą nasz prezydent nie odpowiada i się rozłącza. Mógłbym tak dłużej, ale już nie będę się nadmiernie pastwił nad prezydentem.

A.Duda ewidentnie powinien przejść kurs asertywności i zasad prowadzenia rozmów na najwyższych szczeblach. Biorąc pod uwagę nienajlepszy angielski, jakimś ratunkiem byłaby rozmowa za pośrednictwem tłumacza. Sam fakt mówienia po angielsku zdaje się tak pochłaniać uwagę prezydenta, że traci kontrolę nad merytoryczną stroną rozmowy. Udział tłumacza dałby prezydentowi więcej czasu na odpowiedź i analizę intencji rozmówcy oraz przejęcie inicjatywy. 

Nie widzę powodów, żeby A.Dudę oszczędzać. Nie czepiam się angielskiego. Nie przeszkadza mi ewentualne korzystanie z tłumacza przez prezydenta. Natomiast nie ma co ukrywać, że jest ogromny kontrast między publicznymi wypowiedziami prezydenta, gdzie ma zwyczaj popadać w teatralną bufonadę, a spolegliwą postawą jaką niemal automatycznie przyjmuje w rozmowach z głowami państw i międzynarodowych organizacji. Trudno uwierzyć, że A.Duda w innych rozmowach na najwyższym szczeblu zachowuje się inaczej. 

Zachowanie prezydenta może i nie powinno dziwić. W polityce krajowej, A.Duda zdecydowanie lepiej czuje się w roli jednego z wielu wykonawców woli J.Kaczyńskiego, niż w roli autorytetu czy solisty. Taką niestety osobowość (charakter?) ma nasz prezydent. 

 

Uderzenie dwóch rakiet.

przez | 17 listopada 2022

Wybuch w Przewodowie, to zapewne nie jest najlepsza okazja do krytykowania rządu. Zginęli ludzie, miliony Polaków poczuły się niepewnie, a nasze poczucie bezpieczeństwa zostało przejściowo nadwątlone. Niemniej nie widzę też powodu, by milczeć, bo to jeszcze gorsze wyjście.

Teraz już wiemy, że w chwili spotkania najwyższych państwowych urzędników w dniu wczorajszym, najprawdopodobniej było wiadomo czyje były rakiety, a na pewno, że nie była to prowokacja rosyjska czyli atak. Po co więc prezydent pompował napięcie spotkaniami w gremiach krajowych i  konsultacjami z ramach NATO? Nie wiem. Słuszne jedynie było apelowanie ośrodka prezydenckiego o zachowanie spokoju i powstrzymanie się od ocen i zarzutów. Trochę groteskowo brzmiały buńczuczne pohukiwania i decyzja …o rozpoczęciu konsultacji w ramach NATO. Ostatecznie wydawane przez prezydenta i polityków PiS komunikaty w godzinach późnowieczornych były na tyle lakoniczne i ostrożne, że śmiało można je było wydać przed rozpoczęciem spotkania u prezydenta. Nie wiem też w sumie jaki był cel nocnego wzywania ambasadora Rosji. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę to,  co media zagraniczne i przedstawiciele pozostałych państwa NATO ujawnili opinii międzynarodowej następnego dnia rano.

Teorię o rosyjskiej prowokacji definitywnie przeciął prezydent Bidem i zagraniczne media. I dobrze, ze to się stało, bo nie wiadomo w co dalej byśmy w Polsce brnęli szerokim frontem. Niestety atmosfera niedopowiedzeń trwała zbyt długo, więc namiętnie zaczęto akcentować, że rakiety były produkcji radzickiej, chociaż nie ma to żadnego znaczenia. Drugim idiotycznym pomysłem jest wmawianie, że i tak winni są Rosjanie, bo oni przypuścili tego dnia rakietowy atak na Ukrainę, więc Ukraińcy musieli odpalić swoje rakiety i nie ponoszą odpowiedzialności za to gdzie one spadły. Trzeba przyznać, że wystawiliśmy się na strzał rosyjskiej propagandzie.

Kolejnego dnia A.Duda zaczął gasić niepotrzebnie nakręcone m.in. przez siebie dzień wcześniej emocje i odważnie mówił, ze niemal na pewno mamy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem i że rakieta/rakiety nie były wystrzelone przez Rosjan w celu prowokacji.

Zgrzytem, niezależnym od strony polskiej, jest zachowanie prezydenta Żełeńskiego. Upór w twierdzeniu, ze wybuchy po polskiej stronie granicy, to efekt rosyjskiej prowokacji i że rakieta/rakiety nie pochodzą z ukraińskiego arsenałów jest niezrozumiały i szkodliwy. Wydaje się, że prezydent Duda wyciągnął już rękę do prezydenta Żełeńskiego i byłoby dobrze, gdyby ten ostatni ją przyjął.

Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem. Rodziny ofiar należy przeprosić i zaopiekować się nimi. Przyjmuję oczywiście, ze być może nie wiemy jeszcze wszystkiego. Ukraińcy mają prawo mieć inne zdanie. Mam nadzieję, że potrafią je udowodnić i wykazać, ze rakieta/rakiety, które spadły na polską stronę, były rosyjskie. Nie zmieni to raczej faktu, że już jest rozbieżność opinii między prezydentem USA a Ukrainy.

Weselny rozmach pana Kaczmarka.

przez | 14 września 2022

W końcu Norbert Kaczmarek, wiceminister rolnictwa, stracił posadę. Rozmach z jakim zorganizował swoje wesele i heca ze słynnym już ciągnikiem za 1,5 mln zł, skupiły na nim uwagę mediów. Media zaczęły wiercić i się w końcu dowierciły tam, gdzie tzn. publiczne i politycznie zaprzyjaźnione wiercić nie chciały. Już fakty ujawnione przy okazji wesela wykazały, że N.Kaczmarek jest zwykłym politycznym i finansowym cwaniakiem o wysokiej skuteczności. ‘Przedsiębiorczy’ młody człowiek. Kolejne odkrywane fakty  jedynie potwierdziły skalę moralnego zepsucia. Podnajem ziemi czy próba wyłudzenia pieniędzy metodą ‘na gradobicie’ budzą zgorszenie. Tempo w jakim PiS pozbył się N.Kaczmarka wskazuje, że nawet politycy PiS nie mają wątpliwości, że skala wyczynów wiceministra jest olbrzymia i bezsporna. A może posunę się dalej: szybkość z jaką w PiS pozbył się Kaczmarka może sugerować, że jeszcze nie wszystko media odkryły. Ale zostawmy to, bo jest jeszcze zaległy temat, którego podjęcie media uważają za niezręczne ze względu na to, ze dotyczy sfery życia prywatnego. Weselny rozmach.

Formalnie, przekaz formacji politycznej N.Kaczmarka (tzn. Solidarna Polska) oraz całej koalicji  prawicowej  jest bogato przetykany chrześcijańską skromnością, duchowością i wiarą. Tymczasem wesele wiceministra to popis bogactwa i rozmachu. I to w sytuacji gdy sam wiceminister wykazywał mikry majątek i takież dochody. Wesele na 500 osób to zwykłe przepalanie pieniędzy. To takie: mam i mogę wydać ile zechcę, a nawet palić tymi pieniędzmi w kominku, bo stać mnie na to.

Ja również jestem w związku (mniejsza o to małżeńskim czy nie) i napatrzyłem się przez lata na wesela z rozmachem i bez. Nie ma kompletnie żadnej zależności między rozmachem w dniu ślubu i wesela a jakością związku i jego trwałością. Żadnego.

Co pokazał wiceminister? Nic, czy raczej stan duchowy tradycyjnego katolika. Było słynne polskie zastaw się a postaw się i smutna refleksja: skoro wiceminister (lub jego rodzina) mają taki nadmiar pieniędzy, to może lepiej było wydać na potrzebujących.

Bez przesady z betonozą na rynkach miast. To nie tam jest problem.

przez | 16 sierpnia 2022

Każdą słuszną akcję łatwo ośmieszyć. Proponowałbym nieco odpuścić z prezentowaniem rynków miast jako przykład betonozy i polityki władz lokalnych. To trochę nietrafione i łatwo można ośmieszyć aktywistę i krytyka za sprowadzenie betonozy do miejskich rynków.

Jak samorządy zmieniają rynki, to tak naprawdę nie wiemy, bo brak tu rzetelnej analizy. Media i aktywiści prezentują zdjęcia z tych gmin, w których zdecydowano się na niemal całkowitą rezygnację z zieleni i rynek wyłożono kostką, płytą lub czymkolwiek innym. Można to różnie oceniać. Władze gmin wybierane są demokratycznie, a projekty podlegają ocenie. W tym ocenie mieszkańców. Sądzę, że betonozę da się częściowo wytłumaczyć. Taka a nie inna była moda i estetyka oraz pomysły na organizację miast. Zapewne rynek wyłożony płytą czy kostką, łatwiej utrzymać w czystości. Atutem utwardzonych rynków jest łatwość organizacji wszelakich imprez masowych, jak kiermasze, koncerty, imprezy sportowe itd. Sporo zależy od powierzchni rynku.

Zgodzę się, że pozbawiony roślin, wyłożony płytą duży rynek wygląda okrutnie. Nie daje szans na ukojenie w upale i nie wchłania deszczówki. Sprowadzenie jednak wyglądu rynku do polityki gmin w zakresie utrzymywania terenów zielonych jest nieuczciwością i potężnym uproszczeniem. Powierzchnia rynku w przeciętnej gminie stanowi marginalny procent całości i taki sam – marginalny – udział ma w problemie zatrzymywania wody pochodzącej z opadów. Krytycy i prześmiewcy rynkowej betonozy, mogliby się wysilić i spojrzeć na plan i powierzchnię całego miasta. Pozwoli to uniknąć wpadki jaką – moim zdaniem – zaliczył niedawno duński urbanista gdy odwiedził centrum Katowic. Przeszedł chyba tylko z dworca kolejowego do Spodka i najwyraźniej był przekonany, że już wie wszystko o mieście i może w czambuł krytykować. Żeby chociaż rozłożył sobie papierowy plan miasta w hotelowym pokoju czy kolejowym wagonie i zliczył tereny oznaczone zielonym kolorem. Niestety, wykazał się ignorancją i lekceważeniem podobnym jak lokalni fachowcy od betonozy.

Niewątpliwie warto walczyć o więcej zieleni i cienia w miastach. Warto walczyć o redukcję wysp ciepła. Biorąc jednak pod uwagę rolę rynków i fakt, że są w ścisłych centrach miast, ta walka nie będzie toczyć się na ich terenie tylko na terenach okalających. Rynki niech sobie lokalna społeczność komponuje jak zechce.

Przypadek Tomasza Lisa. Nierównowaga stron.

przez | 4 sierpnia 2022

Dziennik Rzeczpospolita podał, wg nieoficjalnych informacji, że PIP nie potwierdziła zarzutów o mobbing jaki miał stosować Tomasz Lis wobec podwładnych. Najciekawsze, ale i najgorsze jest to, że w anonimowej ankiecie z 30 osób, aż 22 odmówiły udziału. Z 8 pozostałych, tylko 2 miały potwierdzić mobbing. Co miały do powiedzenia te dwie osoby i czy wyniki kontroli zostaną potwierdzone, zobaczymy.

Na chwilę jednak oderwijmy się od T.Lisa i postarajmy się spojrzeć na ten przypadek z większego dystansu. Czyli tak…

Pewnego dnia pewien redaktor naczelny popularnego tygodnika, osoba znana medialnie, zostaje pomówiony o mobbing, molestowanie itp. O sprawię trąbi cała Polska. Pomówiony musi odejść z pracy, ponieważ pracodawca dba o wizerunek i nie może utrzymywać niezręcznej sytuacji. Pomówiony przestaje tez być zapraszany do różnych audycji, do czasu wyjaśnienia sprawy. Żyje z piętnem łobuza i drania. W mediach aż huczy. Lecą połajanki i zarzuty. Osoby pokrzywdzone, lub za takie się uważające, występują anonimowo i powołują się na ogólnie zarysowane sytuacje, które trudno zweryfikować. I już tu zaczyna się nierównowaga stron. Oskarżony nie wie jak się bronić, ale w mediach już obrywa. Oskarżający są anonimowi. Nic nie ryzykują i na dodatek od razu otrzymują moralne wsparcie opinii publicznej.

Pojawia się w końcu jedna z instytucji, która może pomóc. PIP. Proces oceny sytuacji wsparty jest anonimowym sondażem wśród mobbingowanego zespołu. Wynik? Nagle większość odmawia udziału (bo tak należy traktować brak odpowiedzi), a z pozostałych badanych osób, zaledwie dwie podtrzymują zarzuty. I co teraz? Z medialnego przekazu wynikało, że osoby posądzające redaktora naczelnego o mobbing i molestowanie stanowią istotny odsetek zespołu. Teraz wynika, że tylko dwie.

Co ma robić redaktor naczelny? Jak ma się teraz bronić? Co sądzić o tych, którzy anonimowo podawali liczne przypadki upokarzającego traktowania i nagle się wycofali?

W sprawach o mobbing i molestowanie media dość łatwo zaczęły przyjmować zasadę, że osoba obwiniona jest winna. Jeśli nie w całości, to w części. Wobec oskarżających stosowana jest jakby taryfa ulgowa. Oni mniej muszą. Przyjmowana jest chyba nazbyt łatwo zasada, że w tego typu oskarżeniach (nawet jeśli są tylko anonimowe), musi być ziarno prawdy.

Nie ma co ukrywać, że wiele sytuacji z obszaru mobbingu i molestowania dzieje się bez świadków i/lub trudno je udowodnić. To tzw. sytuacje określane mianem: słowo przeciwko słowu. Bez świadków, kamer itd. W takich sytuacjach jesteśmy bezradni. Kierowanie się współczuciem wobec osoby rzekomo poszkodowanej nie może przecież zastępować dowodu.  W przypadku naszego redaktora, miało być wielu świadków. Tak przynajmniej wynikało z medialnych anonimowych przekazów. Teraz nagle z 30 osób, tylko 2 uważają się za pokrzywdzone. Aż 22 postanowiły milczeć nawet anonimowo.

Jeżeli to co przekazała Rzeczpospolita okaże się prawdą, to uwaga mediów powinna być przekierowana z T.Lisa na jego dawnych podwładnych. Bo teraz to chyba oni powinni się z czegoś  wytłumaczyć przed opinią publiczną. Sprawa T.Lisa bynajmniej nie jest pierwszą, gdy oskarżający mają problem z udowodnieniem zarzutów w przypadkach oskarżeń o mobbing lub molestowanie a sądy lub inne ciała oceniające mają problem z potwierdzeniem zarzutów.

Przypadek T.Lisa pokazuje, że mamy do czynienia z nierównowagą narzucaną przez media. Oskarżony od razu jest piętnowany, a oskarżający korzystają z anonimowości niespecjalnie dbając o zaprezentowanie dowodów. Informacja podana przez Rzeczpospolitą powinna wywołać ciekawą dyskusję. Niestety, media i komentatorzy jeszcze niedawno chętnie piętnujący mobbing w kontekście sprawy T.Lisa teraz udają, że tematu nie ma.

Niemieckie odszkodowania.

przez | 18 lipca 2022

To się naprawdę jeszcze politycznie sprzedaje? Ktoś jeszcze kupuje, te kiepskie polityczne manipulacje? Pytam, bo kilka dni temu Jarosław Kaczyński znowu ‘uruchomił’ temat niemieckich odszkodowań.

Opinie prawników nie pozostawiają złudzeń. Sprawa odszkodowań niemieckich jest dla nas zamknięta. Można próbować wyciągnąć od Niemców jakąś kwotę i wejść w ostry konflikt. Pozostaje pytanie o sens i skuteczność. Najwyraźniej sam Kaczyński wątpi w skuteczność uzyskania jakichkolwiek reparacji, bo jak  na razie rząd polski nie wystąpił do Niemiec z roszczeniami. Zresztą podstawowym pytaniem jest cel nakręcania tematu zliczania strat i odszkodowań. Raz jest mowa o odszkodowaniach, a raz – ostatnio robił to M.Morawiecki –  o poinformowaniu świata o doznanych krzywdach. Cokolwiek to poinformowanie oznacza i miałoby dać.

Mało kto pamięta, że obchodzimy bodaj dwudziestolecie od czasu, gdy bracia Kaczyńscy zaczęli rozkręcać temat odszkodowań. Początkiem były straty Warszawy liczone przez Lecha Kaczyńskiego. Liczył trochę dla liczenia, bo sam nie miał zamiaru uruchamiać procesu ubiegania się o odszkodowania. Temat odszkodowań za całokształt strat zaczął ostrzej stawiać Jarosław Kaczyński. Powstał parlamentarny zespół, a potem Instytut zliczający straty. Terminy zakończenia procesu zliczania strat były przekładane wielokrotnie. Za nami ok. siedem lat rządów koalicji prawicowej i nadal nie udało się zakończyć prac, bo albo materiał trzeba uzupełnić, albo przetłumaczyć. Lub odwrotnie. Teraz J.Kaczyński zapowiedział finalizację raportu na przyszły rok.

Termin przyszłoroczny zakończenia prac nad raportem pewnie nie jest przypadkowy. Jeśli wybory wygra PiS, to raport pewnie będzie podlegał aktualizacji, a jak wygra opozycja, to dostanie gorącego kartofla z komentarzem: raport gotowy, można wystąpić do Niemiec o odszkodowanie lub zrobić polityczne zamieszanie.

Nakręcanie tematu raportu nie jest żadnym aktem odwagi PiS, jakby się mogło niektórym wydawać. Politycy PiS puszą się i popisują w mediach docinkami pod adresem Niemiec i niemieckich polityków. Jedynym powodem jest niezwykła wyrozumiałość i tolerancja Niemców wobec niewybrednych ‘wycieczek’ polskich polityków. Nieprzypadkowo Kaczyński i pozostali politycy PiS nie atakują Rosjan za reparacje czy za oddalane w czasie zwrócenia Tupolewa. Próba wejścia na wojenną ścieżkę z Rosjanami w mediach skończyłaby się ostrymi komentarzami ze strony Rosjan pod adresem polityków PiS. Cały świat by usłyszał, jak Putin bezceremonialnie traktuje J.Kaczyńskiego.

J.Kaczyński przecenia swoje zdolności manipulacyjne. Jeżeli one jeszcze gdzieś i na kimś robią wrażenie, to jedynie na żelaznym elektoracie PiS.

Konfiguracja wyborcza opozycji. Odłóżmy ten temat.

przez | 19 maja 2022

Pompowanie tematu w ilu blokach wyborczych powinna iść opozycja do przyszłorocznych wyborów zawsze kończy się tak samo. Zarzuty o narzucanie strategii, zrozumiała zachowawczość liderów, podkreślanie różnic programowych itd. Nie ma znaczenia czy temat wywołają komentatorzy polityczni, wyniki kolejnego sondażu czy któryś z polityków opozycji. Tym razem temat wywołał Donald Tusk. Nie po raz pierwszy zresztą PO/KO robi medialną wrzutkę i nie po raz pierwszy ustami D.Tuska. Moim zdaniem to błąd tego, poniekąd doświadczonego i inteligentnego, polityka.

Nie jest odkryciem, że teoretycznie start opozycji w wyborach jednym komitetem lub maksymalnie dwoma, da najlepsze wyniki i zwiększy szansę na wygraną opozycji nad PiSem. Jednak między partiami opozycyjnymi są na tyle duże różnice i – czasami – animozje, że niemal każda publiczna wymiana refleksji na temat wspólnej listy kończy się wymianą zarzutów, pretensji oraz nieznośną zachowawczością wywołującą pełne frustracji opinie komentatorów i polityków mniejszych partii opozycyjnych. O ile PO/KO ma prawo poczuwać się do roli lidera w procesie ustalania wyborczej strategii, to absolutnie nie powinna upokarzać mniejszych ugrupowań opozycyjnych. Z natury rzeczy, mniejsze ugrupowania opozycyjne będą do ostatniej chwili podkreślać odrębność i przywiązanie do własnego programu, a ukrywać skłonność do kompromisu. To oczywiste i zrozumiałe.

Sądzę, że wszyscy liderzy ugrupowań opozycyjnych są świadomi, że pójście do wyborów w większych blokach wyborczych lub nawet w jednym istotnie zwiększa szanse na pokonanie PiS w przyszłym roku. Dla niektórych może to być wręcz szansa przetrwania.

D.Tusk musi wyjść poza interes własnego środowiska politycznego i poskromić nieco swoje ambicje. Publiczne wymuszanie integracji jest słabym i niebezpiecznym pomysłem, szczególnie że styl ‘zachęcania’ może być odebrany jako upokarzający. Na jego (D.Tuska) miejscu skupiłbym się na szukanie pomysłów na integrację, które skupiają się na wspólnym celu i szacunku dla odmienności partnerów. Potencjalni wyborcy muszą uwierzyć, że tak zróżnicowana opozycja da radę stworzyć względnie stabilny rząd.

Nie jestem też wcale pewny, czy jeden komitet opozycyjny obejmie więcej partii niż – przykładowo – dwa komitety. Może się okazać, że próba wymuszenia jednego bloku wyborczego będzie nie do zaakceptowania przez jedną z mniejszych partii opozycyjnych. Co wtedy? Co jeśli PSL czy Lewica powiedzą ‘nie’ i na dodatek nie przejdą progu wyborczego?

Temat wspólnej jednej listy powinien być zdjęty z mediów, bo jak na razie niczego dobrego nie przyniósł. Jest jeszcze na tyle daleko do wyborów, że poszczególne partie opozycyjne bardziej skupiają się na podkreślaniu swojej odrębności niż deklaracji wyborczego kompromisu.

D.Tusk już teraz powinien się raczej zastanawiać jak przekonać potencjalnych wyborców, że PO/KO wraz z – przykładowo  -Lewicą będzie w stanie zapewnić trwałą koalicję rządzącą.

Wybory w 2023 r. Inwestować w lewą czy prawą stronę?

przez | 14 lutego 2022

Wśród polityków i sympatyków opozycji pojawił się spór. Dyskusja. Żeby też być dokładnym, dyskusja toczy się głównie miedzy środowiskiem PO i Lewicy. Problem jest następujący: o jakie wartości apelować (lub świadomie milczeć) w życiu publicznym by przyciągnąć wyborców i wygrać wybory. Lub, żeby potencjalnych sympatyków opozycji nie zniechęcić, nie wystraszyć lub nie urazić. Mówiąc już dosadniej, pytanie jest takie czy apelować o akceptację związków partnerskich, poruszać temat szacunku dla LGBT i czy apelować o przyjęcie chociaż części uchodźców z białoruskiej granicy w imię solidarności i zwykłej ludzkiej pomocy? Itd. itd.

Jakiś czas temu były prezydent B.Komorowski przedstawił na to swój pogląd. Zaproponował, żeby nie antagonizować społeczeństwa, które – jak wiele wskazuje – jest umiarkowanie konserwatywne. Ten konserwatyzm, nieistotne faktyczny czy rytualny, bez większych problemów skutecznie wykorzystuje PiS i inne konserwatywne ugrupowania w Polsce.

Pojawiły się w mediach głosy lewicy. Standardowo padają zarzuty o to, że konserwatyzm nie tyle jest cechą Polaków, co raczej jest narzucany przez polityków, w tym polityków PO i inne tzw. elity.  Pojawił się też odważny postulat, by śmiało propagować wartości liberalizmu (w kontekście moralnym) i tolerancji w ramach docelowego modelu społecznego, gdzie wszyscy po prostu się szanujemy bez względu na poglądy, kolor skóry czy identyfikację narodową i orientację seksualną. Pomysł poniekąd słuszny. Uzupełnione to jest o sugestię, jeśli ją dobrze odczytuję, by liderzy politycznie mieli odwagę wziąć na siebie odpowiedzialność i odważnie wskazywali, że tylko światopoglądowa tolerancja da nam poczucie bezpieczeństwa, satysfakcji i szacunku. I tu też się zgadzam, przynajmniej na poziomie idei. Bo jest pewne ALE, którego lewica dostrzec nie chce.

Jakby to okrutnie nie brzmiało, jest prawdą że przeciętny Polak jest lekko konserwatywny. Ten konserwatyzm jest nieco powierzchniowy i podlany mniej lub bardziej sosem obłudy. Argument lewicowych publicystów, że protesty aborcyjne sprzed ponad roku i słabnący kontakt z Kościołem i wiarą wśród młodych wskazują na to by wyjść śmiało z nową narracją, jest nietrafiony. Poparcie dla aborcji w niewielkim stopniu przenosi się na wyborcze wyniki. Raczej wcale. Poparcie dla Lewicy wyrażane w sondażach jest raczej skromne. O czym my więc dyskutujemy? Polakom warto i trzeba mówić prawdę o tolerancji i szacunku dla innych i brak tego nazywać po imieniu. Politycy opozycji na ogół to robią. Natomiast nie afiszują się z tym i nie robią z tego głównego punktu przekazu. To zrozumiałe. Jesteśmy w kraju, gdzie prezydent A.Duda w ostatnich dniach kampanii nie miał oporów straszyć nas gejami, LGBT itd.

Polski Ład. Przepraszam, a pan Duda niewinny?

przez | 27 stycznia 2022

W całym zamieszaniu dotyczącym Polskiego Ładu (PŁ), prezydent A.Duda i jego środowisko robią co mogą, żeby  być poza kręgiem winnych i podejrzanych. Postawą dominującą prezydenta jest …..milczenie. Kiedy powoli media i opozycja zaczęły pytać o to, jakim cudem prezydent zaakceptował tak fatalnie przygotowaną reformę, urzędnicy prezydenta mówią coś o zgłoszonych poprawkach, reakcjach zgodnych z prawem, odpowiedzialności sejmu i większości parlamentarnej itd.

Ujawnianie przez ekspertów podatkowych błędy, nieścisłości, czy po prostu niechlujstwo, przy przygotowywaniu zmian w podatkach są tak poważne, że pojawia się pytanie, dlaczego prezydent to przepuścił. Do tego, zmiany były procedowane i uchwalane tradycyjnie w pośpiechu i z naruszeniem zasad legislacji. Prezydent był ślepy i głuchy?

Znowu zachował się jak tzw. długopis. Podpisał praktycznie w ciemno i na życzenie swojego macierzystego środowiska.

Mógł reagować w trakcie procedowania zmian. Mógł też przynajmniej wyrazić swoje obawy i zastrzeżenia w chwili stawiania finalnego podpisu pod zmianami, uzasadniając podpis korzyściami dla milionów Polaków. Prezydent jest człowiekiem  o słabym charakterze i najwyraźniej (co nie jest odkryciem) odpowiada mu rola trybika w procesie zmian inicjowanych na Nowogrodzkiej. Jest elementem pasa transmisyjnego pisowskiej maszynki politycznej i jest do tej roli po prostu stworzony.

Za całe to zamieszanie z Polskim Ładem i stylem procedowania Andrzej Duda również ponosi odpowiedzialność.