Tak mi dopomóż Bóg w sejmie.

przez | 16 listopada 2019

Część posłów składając ślubowanie, prosi Boga o wsparcie. Ten rytuał mnie intryguje,  budzi rozczarowanie i zdumienie, przynajmniej z dwóch powodów.

Jeżeli ktoś publicznie okazuje swoją wiarę i publicznie zwraca się do Boga, to demonstruje siebie jako osobę o wysokich standardach moralnych. Tymczasem z tymi standardami bywa różnie, szczególnie w ugrupowaniach gdzie katolicyzm jest wręcz hasłem programowym. Mam tu na myśli głównie PiS. Politycy PiS na co dzień do bólu i znudzenia manipulują opinią publiczną lub kłamią.  Obniżyli standardy pracy parlamentu. Z finansów publicznych zrobili kasę do kupowania głosów wyborców. Itd. itd. I to ma być katolicka moralność? Dziwię się, że przedstawiciele kościoła katolickiego to tolerują. Dla to mnie zwykła obłuda.

Stoję na stanowisku, że o tym czy ktoś jest katolikiem czy nie, decyduje jego postawa i czyny, a nie zewnętrzne rytuały.

Druga wątpliwość, czy wręcz pytanie o sens, dotyczy apelowania do Boga o pomoc w wykonywaniu funkcji posła. Moim zdaniem skromność powinna powodować, by prosić Boga o wsparcie w sytuacjach wyjątkowych. A cóż wyjątkowego jest w pracy posła? Praca posła nie wiążę się z niebezpieczeństwami. Przeciwnie. Posłowie są przyzwoicie wynagradzani i społeczeństwo łoży niemałe pieniądze na względnie wygodne życie i pracę posła. Praca jest też dosyć komfortowa. To czy ktoś wykonuje pracę posła porządnie, nie zależy od Boga, tylko od chęci do pracy danego człowieka. Poseł ma wsłuchiwać się w problemy ludzi, czytać ustawy i dokumenty ze zrozumieniem i korzystać z dostępnych informacji by podejmować jak najlepsze decyzje. To naprawdę takie obciążenie wymagające apelowania do Boga o wsparcie? Ja bym się chyba wstydził zawracać Bogu głowę. Podejrzewam, że Bóg ma grubo większe problemy do ogarnięcia i miliony modlitw nieszczęśliwych ludzi do wysłuchania niż zajmować się posłami.

Sądzę, że – jeżeli Bóg istnieje – zrobił już i tak bardzo dużo dla ludzi, w tym i dla posłów. Wyposażył ludzi w mózgi i umiejętność czynienia dobra. To już od ludzi (i posłów) zależy jak ten fantastyczny prezent i dar wykorzystają.

D.Tusk rezygnuje z kandydowania. Szkoda.

przez | 7 listopada 2019

Nie było gwarancji, że Donald Tusk wystartuje w wyborach prezydenckich. Oczekiwano, że najpóźniej do początku grudnia ogłosi jakie ma zamiary. Tusk decyzję ogłosił w optymalnym okresie, nie zwlekając do ostatniej chwili i unikając niepotrzebnego przeciągania. Wybory parlamentarne za nami i czas by opozycja rozpoczęła proces wskazywania kandydatów. D.Tusk ułatwił to swojemu macierzystemu ugrupowaniu.

Ocena decyzji D.Tuska i jego ewentualnych szans wyborczych wcale nie jest taka łatwa. Chwilami miałem wrażenie, że więcej zgiełku wokół jego ewentualnego kandydowania robiły media niż on sam i politycy PO.

Moim zdaniem to mit, że D.Tusk byłby łatwym celem i rywalem dla A.Dudy. D.Tusk inteligencją i wiedzą przewyższa A..Dudę. Jest niebywale wymagającym intelektualnie rywalem, o czym przekonała się m.in. komisja VAT-owska. Tusk ma szereg przewag nad A.Dudą. Oprócz już wymienionych, są to też: doświadczenie polityczne, sukcesy osobiste jako polityka, czy dokonania na polu makroekonomicznych. Ten ostatni argument może wielu czytelników zaskoczyć. Przypomnę więc, że D.Tusk niebezpieczne dla polskich finansów publicznych skutki kryzysu rozładowywał w sposób zgoła lewicowy i daleki od liberalnych dogmatów. W efekcie, powoli zmniejszaliśmy deficyt do bezpiecznego poziomu w 2015 r., dzięki czemu uniknięto kosztów społecznych i udało utrzymać się wzrost PKB w okresie 2008-2015 na bardzo przyzwoitym poziomie. Czy się to komuś podoba czy nie, byliśmy zieloną wyspą na tle UE. Dane do sprawdzenia.

Na okres rządów koalicji PO-PSL przypadają trudne decyzje. Moim zdaniem świadczy to raczej o odpowiedzialności D.Tuska. Konieczność podwyższenie wieku emerytalnego łatwo uzasadnić. Piłeczkę można łatwo też odbić. PiS i prezydent Duda pozornie tylko ułatwili ludziom życie. Skrócenie wieku zmniejsza kapitał emerytalny. PiS i A.Duda są tego jak najbardziej świadomi, dlatego wprowadzono quasi-składkę, czyli PPK. Politycy PiS jak ognia unikają łączenia tych decyzji. Do tego,  nasz emerytalnych kapitał (zamiana OFE na IKE) będzie przez PiS wykorzystany do łatania dziury w finansach publicznych. Trzeba przyznać, że politycy PiS i A.Duda niebywale sprytnie oszukali swój elektorat.

Jeżeli A.Duda wspomniałby o hojności swojej i PiS (500+ itd.) , to warto byłoby mu przypomnieć, że zamiast – co obiecywali w 2015 r. – wycofać się z ‘tuskowego’ podniesienia stawki VAT i tzw. podatku od kopalin, PiS te daniny utrzymał, by mieć z czego finansować 500+.

Moim zdaniem to nie D.Tusk byłby łatwym celem, a raczej A.Duda, który musiałby się w kampanii wyborczej tłumaczyć za grzechy swoje i PiS z okresu 2015-2019.

Politycy PiS i sympatyzujący z nim komentatorzy i media, starają się utrzymywać przekaz sugerujący, że D.Tusk byłby łatwym celem i że to Tusk się wystraszył wyborczej konfrontacji. To odwracanie kota ogonem. Politycy PiS i PR-owcy są świadomi zagrożenia jakim jest Tusk, stąd od początku rządów PiS, krytyka D.Tuska i ciąganie go po przesłuchaniach, były stałymi punktami programu. Obecność D.Tuska w mediach w niemałych stopniu wynikała z działań polityków PiS i mediów sprzyjających tej partii. Rzekłbym, że PiS niebywale mocno zajmował się osobą D.Tuska, jak na polityka, który funkcjonował poza krajową polityką.

Nie można wykluczyć, że problem PiS pojawił się dopiero teraz. Prawdopodobnie aparat medialny PiS nazbyt silnie nastawił się na rywalizację z D.Tuskiem i teraz trzeba będzie przestawić się na innego rywala.

Oczywiście nie ma co ukrywać, że D.Tusk obok wielu zwolenników, ma niemały elektorat negatywny. Można się zżymać na to, że wielu ludzi nie rozumie lub nie chce rozumieć problematyki makroekonomicznej, niebezpieczeństwa populistycznej polityki makroekonomicznej PiS i łamania zasad praworządności. Z faktami nie ma sensu polemizować. Jeżeli D.Tusk miałby wygrać, to podejrzewam, że napięcie trwałoby do chwili ogłoszenia wyników wyborczych.

Warto docenić i zrozumieć decyzję D.Tuska i jego dotychczasową politykę informacyjną w kontekście jego kandydowania i powrotu do krajowej polityki. Mieszają się tu jego polityczne ambicje, do których ma pełne prawo, ale i trzeźwa ocena sytuacji i zdolność do zachowania się jak prawdziwy mąż stanu.

Polityk z takim dorobkiem jak D.Tusk i reprezentujący największe ugrupowanie opozycyjne w wyborach prezydenckich, nie występuje w wyborach tylko po to by zaznaczyć obecność swojej partii na scenie politycznej i przegrać w I turze lub przy znacznej przewadze rywala w II. Nietrudno zrozumieć D.Tuska, że jeżeli miałby startować w wyborach, to przy dużych szansach na wygraną, a nie przeciwnie. Wybory z udziałem Tuska, to nie byłaby zwykła rywalizacja. To byłoby starcie tytanów, odwiecznych rywali. Z jednej strony D.Tusk, uosobienie tego z czym PiS chce walczyć i polityk, który walnie przyczynił się do uświadomienia J.Kaczyńskiemu, że fatalnie wypada w debatach publicznych. Z drugiej strony PiS, ugrupowanie które szuka zemsty za lata politycznych upokorzeń swoich i lidera partii. Trudno się dziwić, że D.Tusk nie miał ochoty takiego starcia przegrać. Przy czym powodem porażki nie byłaby tu jego osoba.

D.Tusk dość długo utrzymywał swoją osobę w grze o fotel prezydencki. Zapewne nie miał ochoty angażować się w batalię, która przy znaczny prawdopodobieństwie skończyłaby się porażką. Sądzę, że on sam dałby z siebie wszystko. Problemem natomiast jest polityczne zaplecze i oczekiwania oraz system ocen  i wartości Polaków. To, że D.Tusk jest fighterem, który potrafi zawalczyć i zaryzykować, nie ma wątpliwości.

D.Tusk sondował polityczne zaplecze i poparcie wśród obywateli. Wielu komentatorów zarzucało mu brak zdecydowania, ale moim zdaniem, trudno mu się dziwić. Polityka PO wobec jego osoby była niejednoznaczna. Do tego PO jest partią, która ustępuję narracji PiS i podjęła decyzję o wycofaniu się z krytyki polityki społeczno-gospodarczej tej partii. W efekcie wyniki wyborcze koalicji, w których występuje (i dominuje) PO, trudno uznać za wielki sukces. Spore zmiany na lepsze i celne uderzenia w PiS pojawiły się dopiero w ostatnim okresie (np. krytyka PiS za problemy i niedofinansowanie służby zdrowia). Niestety trudno ocenić, czy jesteśmy świadkami przejęcia przez PO pozycji lidera w nadawaniu tonu politycznym sporom i dyskusji.

D.Tusk od lat funkcjonuje poza PO i zapewne miałby ograniczony wpływu na skład bezpośrednio współpracującego z nim  zespołu i działania PO w okresie kampanii wyborczej.

Moim zdaniem warto docenić decyzję D.Tuska, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę jej publiczne uzasadnienie. D.Tusk przyznał, że ma świadomość niepopularnych społecznie decyzji jakie podejmował w latach swoich rządów, a co zapewne byłoby wykorzystywane w kampanii wyborczej. Jest też świadom kontrowersji jakie wzbudza jego osoba u części Polaków i co stanowiłoby pewien element ryzyka w kampanii. Szczególnie doceniam zdanie, gdzie sugeruje wskazanie osoby mającej większe od niego szanse na wygraną, biorąc pod uwagę znaczenie tych wyborów dla Polski. Rozumiem, że chodzi tu nie tylko o pozyskanie głosów ZA, ale i nie przyczynianiu się do budowania elektoratu negatywnego.

To bez znaczenia, czy pod szlachetnymi słowami D.Tusk zgrabnie ukrył osobiste obawy przed porażką, niepowodzenie w dogadywaniu się z politykami PO, ocenę działań PO w polityce krajowej, czy też kierował nim interes kraju. Ważne i warte docenienia jest to, że w uzasadnieniu potrafił podać, iż on w obecnej sytuacji może nie gwarantować wyborczego sukcesu i że warto poszukiwać innej osoby.

Moralność i seks według PiS i Kaczyńskiego.

przez | 10 października 2019

Czasami trudno śmiać się czy krytykować polityków z innych partii niż PiS, bo ci ostatni dają niemal codziennie materiał do kpin. Pytanie o to, jak znosi to elektorat PiS, nie ma chyba sensu. Podejrzewam, że ‘moralność’ większości sympatyków PiS nie odstaje od moralności ich politycznych autorytetów.

Spojrzałem rano w internet i jeden z posłów PiS skarży się na szantaże prostytutki, z której usług korzystał. Cyrk i śmiech na sali. Przecież politycy PiS to ma być forpoczta odnowy moralnej wg katolickich zasad.

Jarosław Kaczyński głosi odnowę moralną, obronę przed seksualizacją i życie w związkach typu mąż-żona. To już zakrawa na taki cynizm, że aż dziw iż tematu nie podejmuje opozycja.

Przede wszystkim jakim cudem J.Kaczyński stawia się w roli eksperta od seksu i życia małżeńskiego. Sam jest kawalerem, a gdyby brać na poważnie zasady jakie wyznaje, to seks pozamałżeński czy masturbacja nie wchodzą w grę. Literatura erotyczna czy po prostu pornografia, jak rozumiem, w rękach posła Kaczyńskiego też nigdy nie była. Skąd ten facet w takim razie czerpie wiedzę?

Skoro J.Kaczyński zaczyna być ekspertem od seksu i życia w małżeństwie, to może zacznijmy odważniej przeglądać i oceniać życie polityków PiS. A tu okazuje się, że w szeregach PiS nie brakuje ludzi po rozwodach, bijących partnerki, mających kochanki lub korzystających z usług prostytutek. Słynny pan Banaś akceptował prowadzenie hotelu na godziny w swojej kamienicy, co politykom PiS specjalnie nie przeszkadza. Itd.

Już zupełnym ewenementem jest życie Marty Kaczyńskiej, która chętnie odgrywała rolę moralnego autorytetu w prasie prawicowej. Mimo dość młodego wieku ma już trzeciego męża, a ojcostwo jednej z córek trzeba było ustalać.

I ci ludzie chcą mnie uczyć moralności?

Nowej elicie brakuje klasy.

przez | 1 października 2019

Jarosław Kaczyński tworzy nową elitę. Przy okazji zamieszania wokół Mariana Banasia poznaliśmy kolejną przedstawicielkę tejże nowej elity. Na wiceszefową NIK, M.Banaś wskazał Małgorzatę Motylow. Szalenie kusiłoby mnie zadać tej pani kilka pytań, dotyczących moralności, etyki i zasad jakie ta pani wyznaje. Być może fakt, że odmówiła odpowiadania na pytania dziennikarzy, wskazuje na to, że nie miała wiele do powiedzenia.

Gdyby ta pani miała klasę, to po prostu powinna była odmówić kandydowania na wiceszefową NIK. Bo??

Bo M.Banaś ewidentnie naruszył zasady etyki i moralności. Działalność prowadzoną w krakowskiej kamienicy, pod względem biznesowym i etycznym, należy ocenić jako dyskwalifikujące jego osobę.

Nie zadziałały służby ani zwykły instynkt samozachowawczy partii. Poczucie bezkarności M.Banasia świadczy o skali zepsucia jakie panuje w szeregach PiS i dyskredytuje służby, które powinny były zapobiec powołaniu M.Banasia.

Łaskawe pójście na bezpłatny urlop przez M.Banasia nie jest wynikiem decyzji politycznej, czy wątpliwości zgłoszonych przez odpowiednie służby, a w po prostu efektem nagłośnienia sprawy przez niezależne od PiS media. J.Kaczyński najwyraźniej uznał, że prowadzenie domu schadzek w kamienicy podarowanej przez byłego AK-owca i zabawa w podatkowe optymalizacje jest zbyt niebezpieczne dla wizerunku partii tuż przez wyborami.

I na koniec atmosfera w jakiej sejmowa komisja finansów podejmowała decyzję o nominacji M.Motylow. To były kpiny z demokracji i prawa.

Czy pani M.Motylow awans w takich okolicznościach nie przeszkadza? Czy kolejny krok w karierze i prestiż jest dla niej ważniejszy od okoliczności w jakich awansuje i od tego, że jest wskazana przez człowieka, który okazał się zwykłym cynicznym politykiem bez jakichkolwiek zasad??

Czy przyjęcie propozycji od M.Banasia oznacza, że pani M.Motylow akceptuje jego postawę?

A co jeżeli ostatecznie M.Banaś zostanie przez PiS odrzucony, czyli uznany za niegodnego piastowania funkcji szefa NIK? Pani M.Motylow ustąpi?

Pytań i wątpliwości jest mnóstwo. Pani M.Motylow liczy zapewne na to, że polityczny zgiełk wokół M.Banasia w końcu ucichnie, a ona zachowa posadę i zyska kolejny wpis w CV.

Zastanawiam się, co tego typu ludzie (jak pani M.Motylow) widzą stojąc przed lustrem i o czym myślą.

Przemówienie Grety Thunberg na Szczycie Klimatycznym ONZ.

przez | 27 września 2019

Tak się niestety kończy wejście dziecka w świat dorosłych i ich poważnych problemów. Jestem gorącym przeciwnikiem wciągania dzieci do świata polityki. Nawet jeżeli te dzieci podejmują decyzję samodzielnie, to rodzice i otoczenie dziecka ponoszą za to winę. Ktoś powinien był zabronić dziecku, bo 16-letnia dziewczyna to nadal dziecko, bawić się w dorosłą.

Wysłuchałem przemówienia Grety Thunberg w ONZ. Przemówienia było przesycone teatralnymi emocjami na pograniczu z płaczem i niewybrednymi oskarżeniami pod adresem polityków. Merytorycznie głos Grety Thunberg był po prostu słaby. Przypomniała tylko garść znanych powszechnie danych i prognoz. Poza, przepraszam, banalną krytyką nie wysiliła się na żadną propozycję.

Równie krytycznie oceniam obrany przez G.Thunberg cel jej krytyki. Celem byli politycy. G.Thunberg powinna była skierować swoją krytykę do ludzi. Przeciętnych ludzi, którzy na co dzień próbują lekceważyć zagrożenia klimatyczne. Politycy zaś, są tylko odbicie społeczeństw krajów, z których pochodzą.

Właśnie obrany styl przekazy i niemal brak merytoryki powodowały, że przekaz G.Thunberg był po prostu populistyczny i – przepraszam – banalny. G.Thunberg jest za młoda by wykreować swój świat przekazu i zawartych w nim emocji. Widać, że potrafi tylko i to w sposób dość karykaturalny, kopiować emocje widziane w świecie dorosłych. Jeżeli zaś w części merytorycznej zawarła swoją wiedzę o zmianach klimatycznych, to ma sporo jeszcze do nauczenia. Na spotkaniach, jak te pod auspicjami ONZ, wypadałoby przedstawić konstruktywne wnioski, a nie ograniczać się do krytyki.

Czy skupienie się na krytyce polityków było jej pomysłem, czy pomysłem podrzuconym przez dorosłych z najbliższego otoczenia. Czy ktoś przygotował to dziecko na krytykę, bo na krytykę niestety zasługuje. Razi mnie robienie gwiazdy z nastolatki. Nie chce jej za to winić bezpośrednio, bo ona może i faktycznie wierzy, że jest kimś ważnym i ma ważną misję do spełnienia. Niestety granica między nieudolnym pełnieniem misji, a celebryctwem jest bardzo cienka.

Zawiodło otoczenie G.Thunberg. Czy jej rodzice i najbliżsi opiekunowie są pewni, że z punktu widzenia jej rozwoju emocjonalnego i psychicznego, przedwczesne wejście w świat wielkiej polityki nie wpłynie negatywnie na jej rozwój?

To, że ktoś w którymś momencie popełnił błąd i skrzywdził to dziecko, widać było właśnie po stylu przekazu i jego zawartości merytorycznej. Ale winni są również ci, którzy ten przekaz oklaskiwali.

Defilada w Katowicach. Polityczno-patriotyczne pompowanie narodowego ego.

przez | 16 sierpnia 2019

Jestem miłośnikiem historii i to głównie w wydaniu batalistyczno-militarnym. Zaczynałem od fascynacji WWII, by z biegiem czasy brnąć w odleglejsze czasy. A jednak nie doznaję emocjonalnej ekscytacji na widok wojskowej defilady w dniu Święta Wojska Polskiego. Szczególnie w wydaniu katowickim, mimo iż mieszkam w jednym sąsiadujących z Katowicami miast.

Uważam, że wystarczyłoby przeprowadzać główne uroczystości w W-wie w wykonaniu kompanii reprezentujących podstawowe rodzaje wojsk i służb. Defilady z udziałem sprzętu wojskowego budzą raczej rozgoryczenie niż dumę. Silenie się na defiladę przy świadomości, że armię mamy dość skromną i słabo wyposażoną wygląda dość… smutno.

Defilada była w niemałym stopniu pokazem poradzieckiego sprzętu i niemieckich czołgów. W pokazie sił lotniczych okazało się, że przeciwnika zawojujemy sprzętem transportowym i samolotami szkolnymi. Dodanie samolotów przeznaczonych do transportu vip-ów, to już była przesada lub – jak kto woli – wystawianie się na pośmiewisko. Ich zaletą było chyba tylko to, że są duże i mają więcej niż jeden silnik. Następnym razem proponuję dodać flotę LOT-u.

Niestety, politycy prawicowi mają brzydką skłonność do używania wojska do celów politycznych. Lech Kaczyński wprowadził modę na defiladę z udziałem sprzętu i budowania narodowej ‘dumy’. Teraz dokonano kolejnego kroku. Użyto wojska w kampanii wyborczej. To dla mnie wyjątkowo obrzydliwe. Premier chce podbić Górny Śląsk, więc PiS wpadł na pomysł dowartościowania mieszkańców Śląska wojskową defiladą. Gdyby katowicka defilada była początkiem nowej tradycji, polegającej na organizowaniu defilad w największych ośrodkach miejskich, to jeszcze ok. Politycy PiS od razu jednak zaznaczyli, że organizacja defilady poza W-wą, ma charakter jednorazowy. Oficjalnym wytłumaczeniem była setna rocznica pierwszego Powstania Śląskiego. Nagle politycy PiS przypomnieli sobie o powstaniach śląskich, chociaż do tej pory nigdy tych powstań nie akcentowali. Dotychczas Śląsk był tzw. opcją niemiecką. Jakiekolwiek akcentowanie śląskości, wśród polityków prawicowych nie wchodziło w rachubę. PiS i reszta prawicowego świata w zasadzie nie uznaje regionalizmów, które w swoim przekazie podkreślają odrębność kulturową. Ilu mieszkańców Śląska da się złapać na dowartościowanie defiladą, dowiemy się w trakcie wyborów parlamentarnych.

W przypadku defilad 15 sierpnia, wprowadziłbym jeszcze pomysł, by za każdy razem podawać koszt imprezy. Sądzę, że zadziałałoby to bardzo trzeźwiąco na wiele głów, w tym politycznych. Gdy tylko media i opozycja zaczęły wymuszać podanie kosztów miesięcznic smoleńskich,  J.Kaczyński dojrzał w końcu do tego by te demonstracje polityczne zakończyć.

Polski spór o parawany.

przez | 5 sierpnia 2019

Jak co roku, w okresie wakacyjnym, prezentujemy swoje postawy na temat korzystania z parawanów na polskim morzem. Temat standardowo wykorzystują media, żeby z nas pokpić. W tą samą manierę wpada wielu Polaków prezentujących, w swoim mniemaniu, wyższy poziom kultury. To już wręcz rytuał. Zaczyna się sezon urlopy i ktoś z rodziny lub w pracy zaczyna utyskiwać na polski ‘parawaning’ i się zaczyna… Że w świecie nikt tego nie praktykuje, że to efekt naszego zapóźnienia kulturowego itd.

Wyluzujmy trochę.

To że ‘parawaning’ nie jest nazbyt rozpowszechniony w świecie, nie oznacza że jest zły i prymitywny. Warto też powalczyć z kilkoma mitami, jakie na ten temat się pojawiają.

Na polskich plażach nie wszyscy z parawanów korzystają. Motywacje do stosowania parawanów są różne. Zresztą ja też często używam, gdy jestem nad naszym morzem. Może to być konieczność osłony przed wiatrem, kontroli rzeczy, które ze sobą na plaże przynieśliśmy, nadzór nad dziećmi, czy po prostu zwykła potrzeba intymności. Również w tej ostatniej nie widzę niczego złego.

Problem parawanów jest nieco sztucznie wykreowany. Zdecydowana większość tych, którzy z parawanów korzystają, nie wykracza poza obręb własnego koca czy leżaków. Problem jest skromna grupa plażowiczów, którzy próbują zawłaszczać dla siebie i znajomych powierzchnie sięgające kilkunastu metrów kwadratowych i więcej. Jeżeli mają małe dzieci, to jeszcze to mogę zrozumieć. Walczyłbym natomiast z blokowaniem dostępu do wody. Co najwyżej w tym wypadku lokalne służby porządkowe, powinny pilnować by nikt nie blokował szeroko rozstawionym parawanem dostępu do wody i możliwości spacerów wzdłuż brzegu. W tym ostatnim przypadku, parawany są problemem drugorzędnym. Część Polaków uważa, że im bliżej krawędzi wody tym fajniej.

Bawi mnie argument, że rozstawianie parawanów to efekt demonstrowania swojej terytorialności, zapóźnienia w rozwoju kulturowym Polaków, niskiego poziomu otwartości na innych, czy utrudnianie zawierania znajomości, bo niby po to jadę na urlop. O kontakt z innymi bym się nie martwił. Parawan nie ma nic do tego. Martwi mnie raczej, i trochę śmieszy, nadgorliwość innych do uszczęśliwiania mojej osoby, czy wpadanie w poczucie kompleksu, bo reszta ziomków nie chce robić tego co inni uważają za kulturowo słuszne.

Walczyć to możemy z otyłością, przemocą czy nietolerancją. A parawanom dajmy spokój. Jeśli o mnie chodzi, to Polacy mogą przy nich pozostać lub zmieniać powoli swoje obyczaje. Wolna wola. Zwalczałbym przede wszystkim utrudnianie dostępu do wody. W tym ostatnim przypadku zresztą problemem są być może nie tyle parawany, są akceptacja plażowania w tłoku.

Byłem w ubiegłym roku we Władysławowie, raptem kilka dni po opublikowaniu przez bodaj Super Express słynnej fotki z makabrycznym tłokiem na plaży w tymże mieście. Z ciekawości sam chciałem zobaczyć jak to wygląda. Faktycznie, na wysokości centrum miasta, plaża zatłoczona. Ale już 200-400 metrów dalej na lewo czy prawo (za portem) od centrum miasta, frekwencja na plaży radykalnie spadała. Głupio powiedzieć, ale wygląda na to, że niemałej części Polaków po prostu nie przeszkadza tłok i utrudnione poruszanie się po plaży.

Niemieckie odszkodowania. Poseł Mularczyk nie zdążył.

przez | 29 lipca 2019

No jaka szkoda. A tak już poważniej, to było oczywiście do przewidzenia. Poseł Arkadiusz Mularczyk jednak nie zdąży przygotować finalnego raportu prezentującego ostateczne stanowisko PiS w sprawie oczekiwanych od Niemców odszkodowań oraz podstaw prawnych i ścieżek ich dochodzenia. Po co był ten cyrk? To pytanie do polityków PiS i jego niezbyt wymagającego elektoratu.

Posłowi Mularczykowi cztery lata to było za mało. Trzeba więc przypomnieć, że historia straszenia Niemców dochodzeniem odszkodowań przez PiS ma przynajmniej kilkanaście lat. Od kilkunastu więc lat politycy prawicowi  drążą temat i nie potrafią dojść do ostatecznych wniosków. Wiadomo było od początku, że i poseł Mularczyk nie zdąży. Teraz właśnie się okazuje, że temat sfinalizowany będzie w kolejnej kadencji sejmu.

Nie ma co oczywiście dochodzić co A.Mularczykowi przeszkadzało temat sfinalizować, a politykom PiS zażądać od Niemców odszkodowań. Nie będę już nawet przytaczał kwot strat i ewentualnych odszkodowań, jakie szacowali podawali politycy PiS lub przyjazne im media, bo są to wielkości astronomiczne i nierealne do odzyskania. Działalność posła Mularczyka powinna być przedmiotem zainteresowania Krzysztofa Brejzy z PO, który okazał się niezwykle skuteczny w tropieniu marnotrawienia publicznych pieniędzy przez polityków PiS. Opinia publiczna powinna poznać ile kosztowały ‘prace’ posła Mularczyka.

Temat odszkodowań i grożenia Niemcom jest już zdarty i po prostu nudny. Być może wśród wyborców PiS ma jeszcze jakieś znaczenie, ale i tutaj ktoś chyba w końcu zapyta, jak można nie dać rady przez kilkanaście lat sfinalizować tematu? Od czterech lat PiS ma ponownie władzę i znowu nic. Nie zdążyli. Znowu?

Oczywiście nikt z PiS na poważnie nigdy nie myślał o wejściu z Niemcami na ścieżkę wojenną w związku  z odszkodowaniami. Nawet na poziomie dyplomatycznym. Politycy PiS będą musieli w końcu temat zamknąć, tak ja zamknięto wymęczony do granic możliwości temat smoleńskich miesięcznic. Po czterech latach rządów nie da się już znaleźć racjonalnego wytłumaczenia ciągnięcia tematu niemieckich odszkodowań.

Poseł Mularczyk deklaruje przedstawienie ostatecznej wersji raportu na początku przyszłego roku. Podejrzewam, że wydźwięk raportu i zawartych w nim sugestii będzie zależny od wyniku wyborów. Jeżeli wygra opozycja, to okaże się, że należy już tylko podjąć ostre kroki prawne wobec Niemiec. Jeżeli PiS utrzyma ster rządów, to prace będą przedłużane lub okaże się, że celem prac było – co już od dawna delikatnie podrzuca w mediach A.Mularczyk – opis skali wojennych strat, potencjalnych odszkodowań i wskazanie drogi prawnej do domagania się odszkodowań przez obywateli. To ostatnie zostało już skrytykowane przez prawników, którzy zwrócili uwagę, że indywidualne domaganie się zadośćuczynienia jest praktycznie nierealne, na co wskazują przykłady innych krajów.

Tak naprawdę, politycy opozycji i niezależni komentarzy powinny bez pardonu krytykować działalność posła Mularczyka i kpić z niego przy lada okazji, by ze wstydu bał się pokazać przed kamerą.

Przedwyborcze przegrupowanie opozycji wcale nie jest złe.

przez | 21 lipca 2019

Rozpad koalicji przedwyborczej bazującej  w dużym stopniu na niedawnej Koalicji Europejskiej (KE), był dla wielu komentatorów pewnym zaskoczeniem. Niektórzy zareagowali niezwykle emocjonalnie, niemal drąc szaty i wieszcząc jesienną klęskę. Proponuje wziąć zimny prysznic, założyć szlafrok i ciepłe kapcie. I dopiero po tym zabiegu, spojrzeć na rozłam raz jeszcze.

Mniejsza o to kto jest winny rozłamowi i w jakim stopniu. Zresztą, analizując wypowiedzi partyjnych liderów opozycji, nie sposób tego dociec. Rytualne zrzucanie wszystkiego na Grzegorza Schetynę jest zbyt proste i trochę już nudne.

KE w wyborach do Parlamentu Europejskiego (PE) uzyskała moim zdaniem naprawdę ładny wynik. Jednak koalicja obejmująca przeważającą część opozycji, być może odstręczała tych, którzy nie akceptują takich konglomeratów i nie akceptują również zbyt daleko posuniętych politycznych kompromisów. Zdawałby się to potwierdzać wynik Wiosny. Jakby Wiosny i jej lidera nie oceniać, ugrupowanie to dodało nieco chwilowej świeżości polskiej scenie politycznej.

Wydaje mi się, że podział opozycji na dwa lub trzy mocne bloki wyborcze ma nieco więcej zalet niż jedna silna koalicja. Przyjmijmy więc, że podział na trzy bloki się utrzyma. Jakie są zalety i wady?

Przede wszystkim wyborca nie czuje się zmuszony do głosowania na koalicję, którą spaja głównie walka z PiS. W radykalnie mniejszym stopniu staje przed koniecznością akceptowania w koalicji polityków, których nie potrafi zaakceptować. Jedni nie akceptują G.Schetyny, inni – W.Czarzastego. Podobnie z programami politycznymi. Dla części wyborców PSL nie do przyjęcia była B.Nowacka czy liberalna światopoglądowo część PO. Dla lewicy nie do zaakceptowania byli liberałowie. Itd. Teraz sprawa jest prostsza.

Blok Koalicji Obywatelskiej (KO). PO prawdopodobnie utrzyma swój elektorat (jak twierdzą złośliwi: żelazny). Do tego dojdą głosy oddane na niektórych polityków dawnej Nowoczesnej. Nieco traci na nowym podziale Barbara Nowacka, ale należy jej się szacunek za odwagę i trwanie w przyjętej strategii. Mam nadzieję, że G.Schetyna to doceni. Raczej sceptycznie patrzę na pomysł udostępnienia miejsc przedstawicielom samorządu i działaczom niezależnym.

Wydaje się, że potencjał wyborczy KO (PO i pozostałe ugrupowania) jest duży (ok. 30%), ale mało perspektywiczny w rozumieniu pozyskania dodatkowych wyborców. Już samo uzyskanie lub zbliżenie się do wskazanego wyniku uważać będę za sukces.

Spore nadzieje wiążę z mocnym blokiem lewicowym. To jeden z najbardziej brakujących elementów na polskiej scenie politycznej. Lewica ma niepowtarzalną szansę naprawy błędów z 2015 r i powrotu do parlamentu. Mam nadzieję, że liderzy partii kojarzonych z lewicą dojrzeli do stojącego przed nimi wyzwania. Koalicja lewicowa, jeżeli nie popełni błędów, nie powinna mieć większego problemu z uzyskaniem 10% głosów.

Najbardziej niepewnym elementem w układance partii opozycyjnych jest PSL. Formalnie propozycja opozycyjnej partii umiarkowanie konserwatywnej, rywalizującej m.in. o elektorach przejęty przez PiS, wcale nie jest złym pomysłem. PSL jest jednak mocno niewyrazisty i doprawdy trudno uwierzyć w zdolność PSL-u do utworzenia liczącej się koalicji przedwyborczej. Jest więc poważne ryzyko nieprzekroczenia progów i ….pożegnanie się z reprezentacją PSL w parlamencie. Rozsądniejszym wyborem było pozostanie w KO i umiejętne podkreślanie swojej odrębności, no ale liderzy PSL dokonali innego wyboru.

Wynik PiS w wyborach do PE pokazał, że ugrupowanie to ma umiejętność (niezależnie od oceny stylu i metod) mobilizacji sympatyków w stopniu nieznanym przed laty. Niemniej nie oznacza to pewnej wygranej PiS-u. Absolutnie. Zsumowanie głosów partii i koalicji z majowych wyborów, które obecnie tworzyć będą trzy nowe koalicje opozycyjne, daje zbliżony wynik do uzyskanego przez PiS.

Z prawdopodobieństwem niewiele przekraczającym 50% tzw. ster rządów po wyborach utrzyma PiS. Wynik PSL-u zadecyduje czy PiS (przekroczenie progów wyborczych) będzie rządził w sytuacji tak komfortowej jak obecnie lub z marginalną większością i koniecznością liczenia się z opozycją parlamentarną.

Dla PiS powstanie kilku rywalizujących z nią koalicji, oznacza zniknięcie jednego przeciwnika. Teraz będzie ich trzech i każdy będzie wymagał innej strategii rywalizacji. To powinno osłabić jej skuteczność.

Pomijając te wszystkie akademickie rozważania, za nową jakość i jedno z ciekawszych wydarzeń uważam utworzenie bloku lewicowego.

Nie rozumiem tej paniki i rejterady. G.Schetyna uważa za błąd podniesienie emerytalnego wieku.

przez | 15 lipca 2019

Jednym z wielu błędów popełnianych przez opozycję jest unikanie sporu z PiS na polu ekonomicznym. Niemal zupełna bezradność i rejterada. Budzi to spore kpiny wśród wielu komentatorów i zwykłych ludzi. W sumie, trudno się dziwić.

Wpierw opozycja słusznie krytykowała rozrzutność w 500+ i przestrzegała przed poważnymi napięciami w finansach publicznych, w tym i z powodu obniżenia wieku emerytalnego. Gdzieś pod koniec 2016 r. opozycja zaczęła milczeć w tym temacie, by od roku żądać zwiększenia wydatków w ramach 500+ i deklarować utrzymanie finansowych prezentów rozdawanych przez PiS. Tymczasem bez większego problemu można było wskazać, że nawet koniunktura gospodarcza i redukcja szarej strefy nie pozwalają utrzymać 500+. Koniunktura powoli się pogarsza, a skuteczność walki z szarą strefą ocenimy dopiero gdy spadnie tempo PKB.

W 2016 r. PiS zwiększał przejściowo zadłużenie na poczet 500+, co należało ostro piętnować. Wbrew wyborczym obietnicom, PiS nie obniżył VAT z 23% do 22%, ani nie zlikwidował tzw. podatku od kopalin. Obecnie, te niezrealizowane obietnice, dają PiS rocznie ok. 10 mld zł.

Nie trzeba wielkiej wiedzy z finansów publicznych, by przeanalizować dane udostępniane przez Eurostat. PiS, na przykład,  nie rozpieszczał w czasach swoich rządów sektora edukacji, co doprowadziło do strajku  nauczycieli. Biorąc pod uwagę nakłady w relacji do PKB i wynagrodzenia w edukacji na tle średniego w gospodarce narodowej widać, że państwo nieco zaniedbało finansowanie niektórych sfer przypisanej sobie działalności, na rzecz generowania kasy na potrzeby socjalnych prezentów.

Szczytem wszystkiego jest zamiana OFE w IKE. To zupełnie niepotrzebna operacja, której podstawowym celem jest szukanie pieniędzy na kupowanie głosów suwerena, ….na koszt suwerena. Takich przykładów jest więcej. Opozycja, a przynajmniej jej część, powinna to nagłaśniać w mediach.

Wycofanie się z krytyki, powoduje dezorientację społeczeństwa i ośmieszenie opozycji. Trzy lata temu wypłaty 500+ to miała być katastrofa, a teraz zapewnienia, że nic z tych rzeczy i można rozdawać dalej? Dokładnie to samo z wiekiem emerytalnym. Z obawy o porażkę wyborczą jesienią, lider największego ugrupowania opozycyjnego nagle twierdzi, że wydłużenie wieku emerytalnego to był błąd.

I co, nagle będziemy zaprzeczać zmianom demograficznym i ich niekorzystnym wpływie na system emerytalny? To chociaż warto było zdobyć się na skromną odwagę i otwarcie powiedzieć Polakom: skoro olewacie wasze emerytury, to ok., to w końcu wasze emerytury i wasze życie, więc faktycznie wracajmy do poprzedniego wieku emerytalnego. Tymczasem PiS zrobił coś niebywale sprytnego. Zdając sobie sprawę z konsekwencji powrotu do poprzedniego wieku emerytalnego, równolegle wprowadza PPK. Inaczej mówiąc, skracanie wieku PiS powiązał ze zwiększeniem oszczędzania na emeryturę, na którą obywatel będzie sobie składał sam i głównie z własnych pieniędzy. Suweren nawet nie jest tego świadomy.

Niestety opozycja nawet to przeoczyła. W efekcie opozycja woli brnąć w przepraszanie za wiek emerytalny, a tymczasem całkiem niedawno prezydent Duda gromił dawny skład TK za podniesienie wieku emerytalnego.