W Brukseli wygrała Polska. Tylko że ta inna, lepsza.

przez | 11 marca 2017

Rzadko się zdarza, by jedno polityczne wydarzenie tak wiele nam powiedziało i tak wiele zmieniło. Jeden wyjazd do Brukseli, a ileż informacji. Co jak co, ale w historii tego rządu  i PiS, czwartek 9 marca na długo zapadanie nam i im w pamięci. Dwa dni temu, przedstawiciele państw UE wybrali Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Po co polski rząd z uporem maniaka próbował realizować scenariusz, który skazany był i tak na większa czy mniejszą klęską, nie sposób tłumaczyć w kategoriach racjonalnych.

 

Polityka wywracania każdego stolika przy którym są politycy PiS przyniosła klęskę. Politykom PiS wydawało się, że jesteśmy w stanie swoją nieobliczalnością szantażować nawet UE. Próba zdyskredytowania D.Tuska była tak dyletancko przeprowadzona oraz tak głupia i bezczelna, że przedstawiciele państw członkowskich postanowili jednoznacznie pokazać co o tym myślą. I jeżeli dopatrywać się w tym wszystkim jakiegoś sukcesu, to jest nim mobilizacja państw UE przed dezorganizacją prac UE. Krótko mówiąc, premier Szydło zjednoczyła UE. Wynik, 27:1, jest dla Polski upokarzający. UE pokazała Polsce Kaczyńskiego, że cierpliwość wobec popisów przedstawicieli PiS się skończyła.

W jednej chwili upadł propagowany przez polityków PiS mit o Polsce, z którą wszyscy się liczą. Pani premier strzeliła focha i wyszła. Szybko jednak wróciła, gdy spostrzegła, że świat się nie zatrzymał i na nią nie czeka. Na koniec musiała zmierzyć się z uwagami przedstawicieli kilku państw, którzy w dość ostry sposób zamanifestowali sprzeciw wobec polityki polskiego rządu. Czwartkową lekcję rząd PiS zapamięta na długo. PiS poznał granicę, na której przekroczenie politycy unijny się nigdy nie zgodzą.

Padł mit Polski wokół której skupiają się państwa Europy Wschodniej. Nikt nie potrzebuje w UE pośredników, którzy są nieobliczalni. A już na pewno nikt nie chce narażać swojego wizerunku dla niepoważnych wewnątrzpolskich rozgrywek politycznych. Gorzej, bo ewentualni sojusznicy dostali poważne ostrzeżenie: rząd PiS w swojej obłędnej polityce jest gotów pogrążyć wizerunek swój i ewentualnych sojuszników.

Szokiem dla rządu i jego sympatyków musiała być postawa Victora Orbana.  Ten rzekomo wierny sojusznik Polski, również nie miał ochoty ryzykować swojej i tak nadwątlonej na arenie europejskiej reputacji dla Jarosława Kaczyńskiego. Być może Orban i Kaczyński jeszcze nie jeden raz zaszokują UE razem czy osobno, ale Kaczyński dostał jasny sygnał, że V.Orban nie pozwoli na wplątywanie jego osoby i Węgier w polskie bezowocne przekomarzanie na arenie europejskiej. Jak się zresztą szybko okazało, Węgrzy uprzedzali Polaków, że nie będą głosować przeciwko kandydaturze D.Tuska. V.Orban dał Kaczyńskiemu ostrego prztyczka w nos.

Walka rządu PiS z kandydaturą D.Tuska, to poniekąd kolejna faza ambicjonalnego sporu Kaczyńskiego i Tuska. Jednym z większych politycznych błędów Kaczyńskiego jest angażowanie się w rywalizację z politykiem, z którym po prostu nie ma szans i nieumiejętność ukrycia kompleksów wobec D.Tuska.  J.Kaczyński przeniósł spór na wyższy, europejski, level  i sromotnie przegrał. Porażka tym bardziej bolesna, że nie pomaga już nawet nieuczciwa gra. Do walki z D.Tuskiem Kaczyński użył nawet najwyższych urzędników państwowych…ale i tak nie pomogło. Efekt okazał się przeciwny do zamierzonego, bo nieopatrznie Kaczyński tylko przyczynił się do jednoznacznego poparcia dla D.Tuska.

Padł mit Wielkiego Stratega. Nie wiem na co liczył rząd PiS i Kaczyński. Po prostu nie wiem. Sposób w jaki próbowano zniechęcić do głosowania na D.Tuska, mógł się skończyć tylko i wyłącznie utratą wiarygodności polskiego rządu i osobistą porażką J.Kaczyńskiego. Wątpliwości mogła budzić jedynie skala porażki. Teoretycznie zapewne jakieś skutki mogła odnieść akcja dyplomatyczna prowadzona długo wcześniej. Rząd mógł ogłosić, że wizja UE wg Tuska nie pokrywa się z wizją rządu i poinformować o tym inne państwa. Tylko, że wsparcie macierzystego rządu nie ma większego znaczenia przy wyborze przewodniczącego RE. Można było liczyć jedynie na rozbudzenie ambicji innych krajów czy koalicji politycznych, które chciałyby promować własnych kandydatów w efekcie czego D.Tusk by przepadł. Tylko że wtedy posady nie dostałby ani D.Tusk ani J.Saryusz-Wolski i polski rząd musiałby wytłumaczyć opinii publicznej sens utrącania polskiej kandydatury.

No i na zakończenie cała ta polityczno-medialna szopka z ogłaszaniem sukcesu w polityce godnościowej. Już w kategoriach komedii należy oceniać powitanie na lotnisku premier Szydło. Odruchowo TVP, prawicowe media i politycy PiS przystąpili do zagadywania rzeczywistości, ale jestem przekonany, że przynajmniej część obecnych sympatyków PiS i politycznych gremiów, zaczęła poważnie wątpić w polityczne talenty J.Kaczyńskiego. Ten człowiek ma w sobie taki gen politycznej autodestrukcji, który właśnie dał o sobie znać ze zdwojoną siłą.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.