No dobra. Jest news.

przez | 21 listopada 2021

Polityk z mojej bańki politycznej, na którego liczę, zrobił szczeniackie głupstwo i został ukarany. Przeciwnicy Tuska i PO mają zabawę. Ja mniejszą J. Zewsząd padają pytania, jak się teraz czują sympatycy Tuska i Platformy. Jak się czują ci, którzy widzą w nim nadzieję i – rzekomo – traktują go jak autorytet?

No więc głupio mi? I tak i nie.  Donald Tusk niedaleko Mławy miał przekroczyć dopuszczalną prędkość. Zamiast maksymalnie 50 km/h pędził 107 km/km. No fakt, gruby grzech. Próbowałem dociec, w którym dokładnie to było miejscu. Czy to ma znaczenie? Niewielkie, ale ma. Ponieważ nie udało mi się zaspokoić ciekawości, to przejdźmy do dalszych rozważań.

D.Tusk raczej nie miał i nie ma skłonności do pozowania na autorytet (w szczególności moralny). I tej też zasady trzymał się i trzyma w działalności politycznej. Pytanie stawiane przez przeciwników Tuska: jak teraz postrzegacie swój autorytet, też jest z lekka nietrafione, ponieważ elektorat głosujący na PO raczej nie ma skłonności do traktowania polityków jak bogów i zbawców narodu. PO miało już okazję tego doświadczyć.

Na tle win i grzechów ludzi ze świata polityki i – szerzej – ludzi z wszelakiego świecznika oraz zwykłych Polaków, to co zrobił Tusk nadzwyczajnym grzechem nie jest. Nie będę się rozpisywał, co robią zwykli Polacy i jak często, że już o politykach nie wspomnę. Nie wierzę w ludzi bez grzechu. Wierzą natomiast, czy raczej oczekuję, że z grzechów wyciąga się wnioski. Mam więc nadzieję, że D.Tusk z tego wydarzenia wnioski wyciągnie. Jeżeli nie i nadal będzie miał ochotę na tak drastyczne łamanie przepisów drogowych, to będzie oznaczało, że wniosków nie wyciąga i – jeśli o mnie chodzi – za recydywę, mogą go nawet wsadzić wtedy do więzienia.

Nie wiem jeszcze na kogo będę głosował w przyszłych wyborach. Bardzo możliwe, że na PO czy KO, tak jak w ostatnich latach. Wyczyn D.Tuska nie jest dla mnie powodem, do rezygnacji z głosowania na ta partię i być może na niego, gdyby tylko on był w tej partii na liście do głosowanie w moim okręgu wyborczym.

Doceniłbym to, że od razu bez ceregieli się przyznał i nie szukał głupich wymówek, co robi większość polityków i zwykłych obywateli w takich sytuacjach. Słowa przepraszam od niego nie oczekuję. Po prostu nie lubię jak ktoś świadomie grzeszy i potem przeprasza.

Zmarł pewien dziennikarz.

przez | 18 listopada 2021

Zmarł Kamil Durczok. Ja zwykle w takich przypadkach wielu ludzi (w tym przypadku głównie ze środowiska mediów) wiedzione polskim zwyczajem czuje, że trzeba cos napisać i że nie wypada krytykować człowieka, który odszedł lub można to ewentualnie zrobić, ale w sposób bardzo ostrożny I robi się problem, bo kariera (a raczej droga) zawodowa K.Durczoka oraz życie osobiste były dość pokręcone. Do tego, sam K.Durczok oceny nie ułatwiał, ponieważ chętnie wplatał w swój wizerunek akcenty emocjonalne.

Biografem K.Durczoka nie jestem. Nie upieram się więc, że jestem autorytetem w ocenie jego drogi zawodowej i prywatnej. Niemniej odnotowywałem jego obecność jak wielu ludzi obcujących z mediami.

Być może największym problemem tego człowieka była jego ambicja i to, że doprowadziła go ona na szczyty. W wieku średnim należał do czołówki komentatorskiego świata. Zaszczyty, nagrody, zawodowy sukces. Nie należałem do jego fanów. Nie odpowiadał mi jego styl przekazu. Zbyt łatwo brnął w wizerunek chłodnego dziennikarza ostro odpytującego polityków. Przy czym ostrość koncentrowała się nie tyle na merytoryce, co na sposobie traktowania gościa w studiu. To zresztą wada bodaj większości tzw. medialnych liderów opinii, w tym dziennikarzy.

Karierę przerwał artykuł w tygodniku Wprost. Poszło o nieopłacone mieszkanie jakiejś pani, ale smaczku dodawało to, że w mieszkanie przypadkowo lub nie był K.Durczok. Dziennikarze z Wprost dołożyli informację o znalezionych w tymże mieszkaniu narkotykach i lawina ruszyła. O ile wspomniany artykuł można ocenić jako chamskie wtargnięcie w cudze prywatne życie (część zarzutów oparta o przypuszczenia), to potem robiło się już gorąco. Przypomniano zarzuty o mobbing podwładnych w TVN i wykorzystywanie pozycji zawodowej do nieprzyzwoitych zalotów skierowanych do koleżanek z pracy. Miarka się przebrała. Za porozumieniem stron, K.Durczok z TVN odszedł. Trudno ocenić wiarygodność zarzutów, bo do mediów niewiele się przedostało. Durczok molestowaniu zaprzeczał, ale co do mobbingu, to ….twierdził, że zawsze był wymagający, a przy tym jest (był) cholerykiem. Trochę się więc jakby przyznawał.

Po odejściu z TVN starał się światu i sobie udowodnić, że wróci do świata mediów i potwierdzi swoją wartość jaką osiągnął w dziennikarstwie informacyjnym. Nie udało się i być może nie mogło. Odbierałem go jako komentatora od spraw codziennych. Od polityki po reakcje na newsy dnia. Brakowało mi w nim merytoryki w wybranych dziedzinach życia. Komentować wydarzenia, że świata polityki jest dosyć łatwo.

Przez kilka ostatnich lat uporczywie starał się wrócić do świata mediów, ale nie udało mu się potwierdzić sukcesu sprzed lat, ani potwierdzić swojej wartości w jaką sam chyba nazbyt mocno wierzył. Jego ostatnie wpisy dostępne na facebooku, to impulsywne i pełne emocji komentarze do wydarzeń krajowych. Brak w nich chłodnej analizy i śladów zgłębienia tematu. Teksty pisane na kolanie.

Jakby miał mało problemów i wyzwań, to uporczywie karmił media swoim wzlotami i upadkami w życiu prywatnym. Alkohol, depresja, choroby, podrobienie podpisów żony na dokumentach, nadrabianie związkiem z młodą kobietą i nieznośna maniera przypominania jakim to on jest twardym Ślązakiem walczącym o swoje i potrafiącym się podnieść po każdym upadku.

Niesamowite jest dla mnie to, jak wielu miał i ma fanów. Nie brakowało ludzi, którzy cenili jego dziennikarstwo i potrafili wybaczyć mu wszystkie grzechy. Ludzi, którzy uwierzyli w mit ciągłego wstawania z kolan. Z kolan, na które spadał na ogół na własne życzenie.

Może i można powiedzieć, że życie prywatne i droga zawodowa K.Durczoka nie odbiegały tak naprawdę od szlaków życiowych wielu innych ludzi mediów. On miał tylko więcej pecha. Razi mnie jednak przypisywanie wyjątkowości ludziom,  którzy a i owszem dzięki własnemu uporowi i ambicji zaszli bardzo wysoko, ale nie zauważyli, że to w znacznym stopniu efekt fali, która ich poniosła a nie ponadprzeciętnego warsztatu pracy, wiedzy itd.

W czym buła z McDonalds jest winna?

przez | 24 października 2021

Młody raper Mata Matczak, syn znanego profesora prawa, podjął się reklamowania marki i produktów McDonalds. Jest nawet zestaw sygnowany jego muzyczną ksywką. W zestawie jest napój, jakiś większy burger i frytki. W mediach i na portalach społecznościowych zawrzało. Poleciały od adresem Maty zarzuty wszelakiej maści, od ‘sprzedania się’, po propagowanie niezdrowej żywności. I tym ostatnim się zajmijmy, bo mnóstwo ludzi w mediach próbowało się na krytyce Maty lansować.

Jest faktem, że McDonald i jego ‘kuchnia’ stały się synonimem niezdrowego jedzenia, prymitywnego kapitalizmu, mody czy raczej obciachu, bezrefleksyjnego ulegania trendom itd. Zwrot ‘śmieciowe jedzenie’ kojarzone jest natychmiast z marką McDonalds i odwrotnie. Czy to zasadne? Cokolwiek wątpię. McDonalds powinien powalczyć o odczarowanie swoje wizerunku, bo warto. Samego Matę zostawmy, bo nie o niego tu chodzi. To temat na inną okazję.

Produktom McDonalds zarzuca się nadmierną kaloryczność, w tym nadmierną też zawartość tłuszczów,  cukru czy soli. Tylko, że my od zawsze źle się odżywiamy. To, że kiedyś (za PRLu) byliśmy szczuplejsi nie jest bynajmniej zasługą braku fast-food’owych sieciówek w Polsce. Chyba już zapomnieliśmy o sosach i panierkach. Zdecydowanie mniej chętnie jedliśmy warzywa i owoce. Żywność w wydatkach naszych rodziców miała większy udział niż obecnie. Była droższa i trudniej dostępna. Niewielu z nas miało samochody. W efekcie udział osób z nadwagą nie był tak duży jak obecnie.

Trzydzieści lat temu nastał kapitalizm. Zapełniły się półki, a żywność stała się łatwo dostępna i relatywnie tańsza. Standardem stał się samochód w każdej rodzinie. I zaczęliśmy tyć. Do tego jeszcze ten pradawny kult konsumpcji przy każdej okazji i spotkaniu towarzyskim.

To czy mamy nadwagę czy nie, zaczęło zależeć od nas. I okazuje się, że nie radzimy z tym sobie. Próbujemy zrzucić winę na kapitalizm i McDonalds’a, ale jedno i drugie daje nam tylko opcje do wyboru. Możemy kupić sałatkę w kapitalistycznym sklepie lub kaloryczny posiłek w McDonalds. Z resztą, w tym ostatnim sałatki też są dostępne.  Zrzucanie winy na reklamę i zawarte w niej rzekomo psychologiczne sztuczki też jest dętą teorią. W takim razie taką samą reklamę i sztuczki stosują firmy sprzedające tzw. zdrową żywności i sprzedające sprzęt do uprawiania sportu. Na każdego Matę rapera zachęcającego do stołowania się w McDonalds przypada inny celebryta/celebrytka demonstrujący zdrową sylwetkę i zachęcający do zdrowego stylu życia.

Można prowadzić akademickie spory, dlaczego akurat jedzenie z McDonalds jest synonimem ‘śmieciowego’ jedzenia. Wielu z nas opycha się wyrobami cukierniczymi, ale jakoś tak cukierniom się nie obrywa czy producentom słodyczy. Udział w reklamie prince-polo nie jest takim (o ile w ogóle) obciachem jak w reklamie McDonalds. Dlaczego?

Żywność z McDonalds wcale nie jest też taka ‘śmieciowa’ ani też tania. Na krytykę o wiele bardziej zasługuje szereg innych firm i ich wyrobów.  Zwracam uwagę na cenę, bo ten zarzut też często stawia się fast-food’owym sieciówkom. Zapewniam że spożycie przyzwoitej porcji jedzenia w McDonalds jest o wiele droższe niż obiadu u tzw. Chińczyka.

Nadwaga i brak kultury jedzenia nie jest winą kapitalizmu i McDonalds’a. Te ostatnie tylko pokazały że problem jest  w nas. Krytycy próbują winę zrzucić z ludzi na kapitalistów itd., co jest bardzo dużym błędem. To bardzo duży błąd, bo pozwala się ludziom wierzyć, że ich nadwaga nie jest z ich winy.

A może to Chrystus jest na granicy polsko-białoruskiej?

przez | 18 października 2021

Zastanawiam się jakie jest tak naprawdę wyobrażenie Chrystusa wśród katolików.  Formalnie katolicy są ‘uczeni’ szacunku i poświęcenia w niesieniu pomocy człowiekowi w potrzebie. Katolik ma odziać, nakarmić potrzebującego i dać mu schronienie, czyli przysłowiowy dach nad głową. W Boże Narodzenie wielu z Polaków praktykuje zwyczaj pustego miejsca dla wędrowca. Jako przykład wędrowca i człowieka potrzebującego pomocy stawiany jest Chrystus. Chrystus i odrzucenie z jakim się spotkał są dla katolików nauką, ale i przestrogą. Polakom chyba umyka, że dla wielu w swoich czasach Chrystus był obcy, wzbudzał lęk,  pogardę oraz niechęć.

Jak sobie dzisiaj Polacy (przy aprobacie Kościoła) wyobrażają Chrystusa i wielką ideę pomocy obcemu w potrzebie? Nijak. Mają jakiś zestaw wyobrażeń, z których głównym zdaje się być przekonanie, że historia z Chrystusem mogła wydarzyć się tylko raz i obecnie wspominamy to wydarzenie i nadajemy mu rangę jedynie symbolu, za którym nie muszą iść żadne uczynki. Dzisiaj, jak ponad dwa tysiące lat temu, mało kto spośród katolików przyjąłby Chrystusa pod swój dach i wątpię by udostępnił mu nawet swój garaż do spania. A jedyną pomoc jaką możemy wyświadczyć obcemu, dla wielu z katolików przybiera co najwyżej postać pożyczenia sąsiadowi młotka czy wiertarki i gotowość odstąpienia pół bochenka chleba, do oddania następnego dnia. Do zajęcia pustego miejsca przy stole możemy poprosić nie tyle obcego, co dalszego członka rodziny i to pod warunkiem, że po Wigilii nie zostanie na noc, tylko wyniesie się do siebie.

Nauka o Chrystusie w kontekście udzielania pomocy jest jednym z kanonów kształtowania katolika w Polsce. Tylko, że nic za ty nie idzie i niczego się od katolika nie wymaga. Sami hierarchowie też niewiele robią. Doprawdy nie jest wielkim wyczynem dla takiego czy innego biskupa, zjeść świąteczny posiłek z bezdomnymi i wygłosić przy tej okazji kilka okazjonalnych formułek. Bycie katolikiem jest w tym przypadku bardzo wygodne. Idzie się do kościoła, pokiwa głową nad odrzuceniem Chrystusa, wspomni o  potrzebie pomagania i po godzinie – z uspokojonym sumieniem – idzie do domu.

Wyrzucam z siebie pewną złość i gorycz, bo być może na granicy polsko-białoruskiej jest Chrystus lub wielu mu podobnych. Polacy, w większości katolicy, sami nie muszą nic robić. Mają państwo, czyli organizm który taką pomoc i opiekę w imieniu obywateli-katolików może zapewnić. Tymczasem nawet w sondażach widać, że niekoniecznie chcemy pomóc i dzielić się dobrobytem. Stawianiem zapór i murów na granicy spotyka się z aprobatą większości Polaków-katolików. Przekonanie o zagrożeniu świetnie sprawdza się do uzasadnienia, że niestety, ale pomóc tym ludziom nie można. Świetne alibi. Trzeba ich odesłać do nadgranicznego lasu. Prawicowa i katolicka władza nic sobie z nauki o pomocy potrzebującym nie robi. Próbuje szczuć społeczeństwo na tych ludzi, zapewne podobnie jak to mogło mieć miejsce ponad dwa tysiące lat temu. Kościół udaje, że problemu nie widzi. Pomóc mają modlitwy. A nad granicę jeżdżą działacze lewicowi i z organizacji pomocowych, prawnicy, lekarze i ludzie dobrej woli, którzy mają dość patrzenia na ludzką krzywdę. Tam powinni być przedstawiciele katolickich organizacji i duchowni.

Kto wie, może w nadgranicznych lasach jest Chrystus ukryty pod postacią brudnego i niewykształconego Afgańczyka z dzieckiem na ręku i patrzy, czy ludzie wyciągnęli jakąś naukę z tego co się wydarzyło przed dwoma tysiącami lat. Sądzę, że jest bardzo rozczarowany.

Drobny rozjazd między poglądami, a życiem prywatnym.

przez | 5 października 2021

Jak to mówią, najzabawniejsze i najbardziej nieprzewidywalne scenariusze pisze życie. I coś w tym jest, bo napisało i teraz. No więc z powodu poglądów Wielka Brytania nie wpuściła Rafała Ziemkiewicza na swoje terytorium. Facet w social mediach eksplodował złością, a media prawicowe wyraziły święte oburzenie (* fakt, że w zróżnicowany sposób, bo R.Ziemkiewicz po postać i na prawicy dość kontrowersyjna). Najbardziej rozbawił mnie fragment z DoRzeczy:

„Brytyjskie służby przepuściły żonę i córkę Ziemkiewicza, ale jego samego zatrzymały. Po kilku godzinach bez podania powodu publicysta został zatrzymany. Z naszych informacji wynika, że Ziemkiewiczowi odebrano leki, dokumenty i telefon.”

W miejsce „Brytyjskie” wstawić „Polskie”, a miejsce akcji z lotniska Heathrow przenieść nad granicę polsko-białoruską i mamy sytuację jak u nas. No, z tą różnicą, że rodzinę R.Ziemkiewicza przepuszczono i że nie znamy zawartości telefonu R.Ziemkiewicza. A szkoda. Ciekaw byłbym zdjęć, rozmów i notatek z komórki.

W jednej sekundzie obnażona została obłuda polskiej prawicy i samego Ziemkiewicza. Kiedy według własnego widzi-misię zatrzymujemy imigrantów to jest ok. , ale kiedy ktoś wg własnych kryteriów (i nie po raz pierwszy) nie wpuszcza R.Ziemkiewicza na swoje terytorium, to nie jest ok. To jak słynna przypowieść o Kalim z „W pustymi i w puszczy” Sienkiewicza.

Jeżeli ktoś chce poznać poglądy i kulturę (lub jej brak) R.Ziemkiewicza, to pewnie może iść kilkoma drogami. Ja proponuję krótką. Wystarczy się zapoznać z tym jak R.Ziemkiewicz oceniał swoje zatrzymanie. Stek bzdur, niepochamowanych emocji, żenujących argumentów, przyrównań itd. chwilami rynsztok. Krótko mówiąc, facetowi puściły nerwy i zabrakło klasy.

Ale jest i jeszcze jedna intrygująca informacja. Otóż celem, lub jednym z kilku, wyprawy do Wielkiej Brytanii rodziny Ziemkiewiczów było odwiezienie córki do Oxfordu. Wg informacji medialnych, córka rozpoczyna studia w Oxfordzie. To wywołało masę kpin i docinków pod adresem R.Ziemkiewicza.  W pełni to rozumiem i jak najbardziej podzielam. Okazuje się, że mamy do czynienia z kolejnym przypadkiem cynicznego konserwatysty, który na co dzień mądrzy się w sprawie ideologii, właściwych postaw i poglądów, patriotyzmu, edukacji, rzuca gromami na zgniły Zachód. A tu proszę, żaden tam KUL czy lokalne uczelnie i patriotyzm, tylko edukacja na zachodzie. Podobno dziewczyna zafascynowana jest genetyką. No to nie ma sprawy, w Polsce też da się to studiować.

Zresztą, mniejsza oczywiście o dziewczynę. Nikt nie ma ochoty wciągać ją w lokalne polityczno-ideowe spory. Przynajmniej do czasu, kiedy nie zaprezentuje swoich poglądów. Chodzi o R.Ziemkiewicza i ewidentny rozjazd między propagowanymi poglądami a codzienną praktyką. Kolejny ‘lider opinii’ prawicowej, który nie widzi przeszkody w tym, że życiu prywatnym głoszone poglądy jego samego nie obowiązują.

Bo futbol już taki jest?

przez | 21 września 2021

Może to złudzenie. Może widzę, to co chciałbym widzieć. A jednak. Oglądając mecze narodowych zespołów siatkówki  i piłki nożnej mimowolnie człowiek przygląda się zachowaniu widzów. Jest różnica. Kolosalna.

To co uderza już na pierwszy rzut oka, to kultura. W futbolu na widowni jest sporo chamstwa i mężczyzn prezentujących z dumą swoje marsowe oblicza. W futbolu wypada się złościć i wygrażać na sędziego. Pełno jest wulgaryzmów. Brak kultury powszechnie usprawiedliwiany jest emocjami. Siatkówka zadaje kłam tej rzekomej odwiecznej prawdzie. W siatkówce kładzie się akcent na radość i zabawę. W kibicowaniu więcej jest festynu niż zaciętości i skrajnych emocji.

Nie rzuca się przedmiotami i nie wrzeszczy rasistowskich haseł. Być może w siatkówce zaporą jest fakt, iż mecz rozgrywany jest na hali, gdzie łatwiej kogoś zidentyfikować i złapać. Ale czy na pewno? Stadion to w końcu nie otwarta polana czy las. Agresywnych kibiców też można łatwo wyłapać, ale wskutek przyzwolenia społecznego jakoś tak nam to nie wychodzi. Łapiemy margines kiboli lub nawet wcale. Po prostu nie chcemy tego robić.

W siatkówce jest szerszy przekrój wiekowy kibiców. Więcej rodzin i grup znajomych, którzy przychodzą się bawić. Sporo dzieci. Inne są też śpiewy, formy kibicowania. Jak widać, można się obyć bez rzucania rac i kubków z piwem.

To wielki mit, że z futbolem związane muszą być większe emocje wyzwalające złość i negatywne emocje. Po dekadach funkcjonowania tego mitu, trudno tak po prostu przyznać się mężczyznom, że te ich nadęte pozy i marsowe miny na meczach, to taki zbędny i nieuzasadniony teatr.

Na moim osiedlu jest m.in. boisko rozmiarów boiska do piłki ręcznej. Oczywiście wykorzystywane jest do gry w nogę. Czasami mecze rozgrywają dojrzali mężczyźni. Jeżeli nie powiedzie się akcja lub lokalny Messi nie trafi w bramkę przeciwnika, to musi paść „k…a mać” lub „ja pie…ę”. Męski futbolowy zwyczaj każe to powiedzieć na tyle głośno, by obok kolegów z drużyny słyszało całe osiedle. Głośne „k…a mać” jest oznaką zaangażowania w grę, ale też służy temu by zyskać szacunek kolegów i potwierdzić włożony w całą akcję wysiłek.

To dobrze, że siatkówka staje się coraz popularniejsza w mediach. Obok uświadamiania Polakom, że poza futbolem coś jeszcze istnieje, przyczynia się do popularyzowania kultury na masowych imprezach sportowych.  Sport nie musi kojarzyć się z brakiem kultury.

Katolicyzm to łatwa w praktykowaniu wiara.

przez | 18 września 2021

Skąd u mnie tyle złośliwości? Ot, dwa przykłady z życia. Uczestniczę w serii aukcji na siepomaga.pl.  W opisywanym przeze mnie przypadku, zbierane są pieniądze dla kobiety, dla której jedynym ratunkiem jest terapia za granicą. Drugi przypadek, to podejście do uchodźców.

Pierwszy.

Chrześcijaństwo generalnie mocno stawia na poświęcenie w ratowaniu człowieka. Póki powtarza się coś za księdzem w kościele i akceptuje taką ideę to fajnie. To akurat nic nie kosztuje. Człowiek ma poczucie, że prezentuje wyższy duchowy poziom i gotów jest na poświęcenie. Przychodzi chwila próby i … dupa. Bo nagle ciężko jakąś poważniejszą kwotę wyciągnąć z portfela.

By zmotywować ludzi do zbierania na terapię dla chorej, organizowane są aukcje. Można na przykład oddać coś wartościowego własnego i sprzedać to na aukcji, by uzyskane pieniądze przekazać na leczenie. Owszem, bywa, że ludzie jednorazowo wpłacają budzące szacunek kwoty. Najczęściej niestety są to banalne aukcję, gdzie ktoś wystawia  zabawki po dziecku za 10 zł i po licytacji jest .. 30 zł. W konwersacji (pod wydarzeniem na facebooku) lajki, serduszka, radość z finansowego ‘poświęcenia’ na licytacji i podziękowania administratora. Ręce mi opadły, gdy zobaczyłem jak jedna z osób w ramach wsparcia, wystawiła na aukcję bajeczki dla dzieci kupione w Lidlu. Biorąc pod uwagę grubość książeczek, nie miałbym odwagi oddać ich nawet za darmo. Ale dwójka, być może  katolików, miała poczucie dumy z siebie. Jeden pozbył się nikomu niepotrzebnych bezwartościowych książeczek na półce. Drugi, ‘zrujnował’ się finansowo na 30 zł, by je kupić. Większość aukcji niewiele odbiega od tego przypadku.

Odniosłem wrażenie, że Ci ludzie nie tyle zbierają na szukającą ratunku kobietę, co próbują się utwierdzić w przekonaniu, że są katolikami gotowymi do poświęceń. Obawiam się, że w sobotę na ogródku, na grilla i piwo dla znajomych wydadzą kilkakrotnie większą kwotę.

Czy te 30 zł to dużo czy mało dla katolika? Hm… a skąd on ma wiedzieć, skoro ksiądz w kościele nie mówi jak mierzyć poświęcenie i wsparcie dla drugiego człowieka.

Drugi przypadek.

Coraz gorzej, z biegiem lat, znoszę słynne puste nakrycie przy wigilijnym stole w Wigilię i całe to gadanie hierarchów o tym, że niby dla strudzonego nieznajomego wędrowca. No pewnie J. W kraju przepełnionym katolikami i rządzonym przez katolików, mamy problem z przyjęcie trzydziestu ludzi stojących na granicy. Polacy w większości nie chcą widzieć w kraju uchodźców. Wynajdujemy dziesiątku powodów, by nie przyjąć nawet garstki uciekinierów i nie być zmuszonymi czymś się z nimi podzielić. Ale nie ma tygodnia, żebym w którymś z mediów katolickich nie czytał o pomocy bliźniemu, miłosierdziu itd. Rozbawiło mnie, gdy dziennikarz jednej ze stacji telewizyjnych informował o wsparciu lokalnego kościoła dla uciekinierów m.in. z Afganistanu. Była wspólna modlitwa połączona ze zbiórką pieniędzy do koszyczka. Opuszczający kościół wierni byli dumni z inicjatywy i zapewniali, że faktycznie, uchodźcom należy pomagać. Wartości zebranych datków nie podano. Nie wiemy niestety nic, czy modlitwa zamieniła się na pożywienie, ubrania i dach nad głową dla uchodźców. Boję się, że nie. Najważniejsze, powiem z ordynarną złośliwością, że poczucie spełnionego obowiązku mieli wierni. Udzielili ‘pomocy’ i nie musieli się przy tym bezpośrednio kontaktować z uchodźcami, ani specjalnie wykosztowywać. Taka bezkontaktowa i bezkosztowa pomoc.

Powoli zaczynam odnosić wrażenie, że jedyny wędrowiec jakiego przyjmiemy do wigilijnego stołu, to ktoś z rodziny lub sąsiad (bo ktoś obcy odpada). Koniecznie umyty i z flaszką. No i musi wiedzieć, kiedy opuścić nasz dom po zakończonej imprezie.

Fajnie być katolikiem w Polsce. Człowiek ma poczucie, że jest wyjątkowy, a przy tym nic to nie kosztuje i nie wymaga wysiłku.

Szczepienia. Prezydent jest przeciwnikiem przymusu.

przez | 31 sierpnia 2021

W trudnych czasach społeczeństwo potrzebuje liderów, którzy potrafią powiedzieć rzeczy oczywiste i podjąć decyzje wbrew opinii publicznej by chronić obywateli i kraj przed skutkami ich własnej głupoty  i braku rozsądku. Mowa o szczepieniach.

Mamy koniec sierpnia i ledwo sięgamy 50% wyszczepienia społeczeństwa. To fatalny wynik, biorąc pod uwagę, że mamy wszelkie szanse na czwartą falę. Po prostu prosimy się o problemy. Nie będę już szerzej pisał o społecznych wątpliwościach dotyczących szczepień, maseczek, społecznych dystansów itd. Ja i moja rodzina jesteśmy zaszczepieni. Niestety wokół mnie (dalsza rodzina, znajomi z pracy itd.) mnóstwo jest ludzi przekornych, z wiedzą braną chyba z sufitu itd.

W takiej sytuacji to na barkach liderów opinii publicznej i najwyższych urzędnikach spoczywa przykry obowiązek dość ostrego zwrócenia się do społeczeństwa i podjęcia decyzji niepopularnych społecznie. Polscy politycy (w tym i opozycyjni) boją się zadzierać ze społeczeństwem. Boją się ulicznych protestów. Prezydent Duda niestety po raz kolejny zawiódł. Stwierdził, że jest przeciwnikiem zmuszania do szczepień i nie chce wywoływać ulicznych protestów. Czy mam przez to rozmieć, że nie ma nic przeciwko kolejnym tysiącom niepotrzebnych zgonów z powodu wirusa i utrudnieniu dostępu do służby zdrowia ludziom cierpiącym na inne schorzenia? Przepraszam, a gdzie chrześcijańska walka o życie, którą tak eksponował przy okazji niemal całkowitego zakazu aborcji.

Prezydent A.Duda to słaba osobowość. Nie ma nic do stracenia, a mimo to wciąż myśli w kategoriach PR-u macierzystej partii. Szkoda tylko, że znowu będą niepotrzebnie umierać ludzie.

Nikt nie oczekuje totalnego przymusu szczepień. Wystarczyło zachęcać rząd do uwarunkowania korzystania z niektórych usług itd. faktem szczepienia. Do tego posunęło się, lub lada moment to zrobi, kilka innych krajów rozwiniętych. Mam wśród znajomych panią manager w średnim wieku, która w wyniku ‘przemyśleń’ i analizy okazała się być przeciwniczką szczepień na covid. Kobieta wykształcona. Ostatecznie, kiedy ostatni raz widzieliśmy się przed wakacjami stwierdziła, że się zaszczepi. Bo? Co ją przekonało? Banał. Argumentem okazało się być to, ze bez szczepień nie wyjedzie na wymarzone zagraniczne wakacje. To swoją drogą wiele mówi o ‘przemyśleniach’ tejże pani manager. Straszak o odebranie ‘zabawki’ zadziałał. Przynajmniej w tym przypadku.

Uważam, że część grup zawodowych (m.in. służba zdrowia, nauczyciele) powinna być szczepiona przymusowo. Jeżeli ktoś nie chce, to musi zaakceptować prace zdalną lub inne niedogodności. Pracodawca powinien mieć dostęp do informacji o szczepieniu by móc ewentualnie delegować (izolować) pracownika do innych zadań. Dostęp do kin restauracji itd. powinien być warunkowany szczepieniami, nabytą odpornością. Możemy eksperymentować z ulgami dla zaszczepionych na niektóre usługi publiczne. Może te kroki dałyby szansę na osiągnięcie wyszczepialności społeczeństwa na poziomie 70%. Niestety do tego potrzeba ludzi odważnych, którzy wezmą na siebie moralny ciężar decyzji. Prezydent A.Duda temu nie podołał.

To nie zachód jest winny porażki w Afganistanie.

przez | 19 sierpnia 2021

Sceny z Kabulu, a tym bardziej z lotniska, budzą poczucie porażki. A raczej refleksję: szkoda, nie tak to miało być. Tylko, że ja ten żal i rozczarowanie bardziej kieruję w stronę Afgańczyków. Nie jestem zwolennikiem publicznego chłostania się i twierdzenia, że Zachów i politycy zawiedli. Że źle kierowano pomoc, że źle nadzorowano afgańskie elity itd. itd. No i że Amerykanie to łobuzy i ludzie bez serca. Teraz w mediach pełno jest komentatorów i fachowców od  krytyki polityki amerykańskiej i wytykania błędów.

Jedyne, co świat zachodu powinien sobie przemyśleć, to sposoby interwencji w krajach takich jak Afganistan, czas trwania i zasady. Jeżeli jakiś kraj sponsoruje i organizuje terroryzm na szeroką skalę itd. to musi się spodziewać nawet militarnej interwencji. Możemy się spierać, czy ma to być jedno nocne bombardowanie czy kilkumiesięczna interwencja zbrojna.

Można pozostać w danym kraju dłużej i próbować pomóc jego mieszkańcom, ale po warunkiem że większość tej pomocy chce i chce zmienić kraj na lepsze. Kolejnym warunkiem powinno być angażowanie obywateli tego kraju w jego zmianę i walkę zbrojną z agresorem. Afgańczycy dostali wszystko co jest potrzebne, by zmienić kraj na lepsze i potrafić się obronić przed Talibami. Niestety, tempo w jakim Talibowie i im podobni przejmują kraj świadczy, że większość z mieszkańców Afganistanu nie czuje potrzeby poważniejszych zmian, a już na pewno nie zamierza się angażować w walkę zbrojną w obronę kraju i jego zmianę. Najwyraźniej przeważająca część z nich życia pod panowaniem Talibów nie uważa za takie wielkie nieszczęście jak się nam wydawało.

Afgańczycy dostali ogromną szansę. Mogli przez 20 lat zmienić kraj i wstawić go na inne tory. Skoro nie wykorzystali szansy, to trudno. Ale wybór mieli.

A co my, Zachód, zrobiliśmy źle? Siedzieliśmy tam o wiele za długo i zbyt wiele wpakowaliśmy pieniędzy.

Prezydent w Święto Wojska Polskiego.

przez | 17 sierpnia 2021

Trudno było nie odnieść wrażenia, że w niedzielę prezydent chciał nam wiele przekazać. Było o własności, dochowywaniu umów, wolności słowa, staniu na straży ochrony konstytucji itd. Co to miało wspólnego ze świętem żołnierzy? Wydaje się, że prezydent po prostu wykorzystał święto do zaserwowania nam politycznego przekazu na potrzeby bieżącej sytuacji politycznej i międzynarodowej Polski. Mógł to sobie darować. Na to są konferencje prasowe, spotkania z mediami itd.

Z wolnością słowa prezydent i partia, która go wystawiła w wyborach jakoś najmniej mi się kojarzą. Wolność słowa to m.in. odpowiedzialność za słowo i równy dostęp do mediów publicznych. Rok temu w czasie prezydenckich wyborów A.Duda pogrywał w wykorzystaniem telewizji publicznej jak tylko się dało.

Część komentatorów zastanawia się od wczoraj czy wypowiedzi odnoszące się do wolności słowa, należy odnosić do zamieszania politycznego w kraju i napięć dyplomatycznych z USA związanych z tzn. le TVN. Tylko, że z tych ogólnych słów nie wiadomo czy prezydent bierze udział w politycznym spektaklu z lex TVN reżyserowanym przez Kaczyńskiego? Czy też chce wybić się na samodzielność? Jeśli to drugie, to robi to w sposób wyjątkowo niezdarny.

W co gra prezydent w temacie lex TVN? Szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi. Cały ten spektakl głupoty i żenady zaserwowany przez PiS tylko nas ośmiesza. Wątpliwe też, by udało się PiSowi utrudnić życie TVN-owi i wpłynąć na osłabienie krytyki. Jestem przeciwnikiem teorii, że im coś bardziej szokującego wymyśli J.Kaczyński, z tym większym przejawem jego rzekomego politycznego geniuszu mamy do czynienia. To kolejny wybryk politycznego satrapy, który zawsze miał problem z akceptacją demokracji i wolności mediów.

Co powinien zrobić prezydent? Normalny, samodzielny i odpowiedzialny prezydent oczywiście? Nie ma żadnego sensu czekanie na akt prawny jaki ostatecznie zostanie przekazany prezydentowi do podpisu. Już w fazie publicznych i sejmowych rozgrywek, prezydent powinien zakomunikować, że polityczne manewry wokół TVNu są naruszeniem wolności i pluralizmu mediów. Na dodatek, cała ta idiotyczna zabawa ośmiesza i dyskredytuje nas  w oczach opinii międzynarodowej.  Taka jasna i zdecydowana reakcja natychmiast przetrąciłaby kręgosłup całej tej inicjatywie lub sprowadziłaby do ciekawostki polskiego życia politycznego i nic więcej. Obawiam się jednak, że prezydent o akcji lex TVN był uprzedzony i zgodził się odegrać w tym spektaklu przypisaną mu rolę. Nawet jeżeli A.Duda jest przeciwnikiem inicjatywy (a są takie głosy), to robi co może by J.Kaczyński i PiS nie stracili na tym wizerunkowo.

Życie polityczne daje każdemu prezydentowi szereg szans na pokazanie siły, niezależności, odwagi i zaprezentowanie autorytetu. A.Dudzie życie wystawiło prostą sytuację do budowy wizerunku i tradycyjnie zawodzi.