Obowiązkowe szczepienia. Szacun dla Lewicy.

przez | 24 grudnia 2021

Jest dla mnie niepojęte i niezrozumiałe, że tak po prostu obojętnie przechodzimy do porządku dziennego nad faktem, że drugi rok z rzędu zaliczymy duże kilkadziesiąt tysięcy śmierci ‘nadwyżkowych’. Drugi rok z rzędu znika z powierzchni Polski liczba ludności odpowiadająca dużemu miastu. Żeby jeszcze antyszczepionkowcy czy inni ‘wątpiący’ umierali na covid-19 odmawiając leczenia szpitalnego to może bym to jeszcze akceptował. W sumie każdy ma prawo robić głupstwa. Niestety oni, gdy zachorują, nagle oczekują pomocy i leczenia w szpitalu. Nie obchodzi ich potężny koszt leczenia ani to, że ktoś inny ma przez to utrudniony dostęp do służby zdrowia. Nie będę się już rozpisywał o paraliżu życia społecznego i ekonomicznego z powodu covid.

Ekipa rządząca jak i większość opozycji boi się postawić sprawę na ostrzu noża, czyli podjąć ostrzejsze kroki zmierzające do zwiększenia skali zaszczepienia społeczeństwa.

Moim zdaniem pierwszym krokiem w kierunku zmuszenia do szczepienia przeciwko covid, może być utrudnienie dostępu do placówek kulturalno-rozrywkowych itp. Pozwólmy więc niezaszczepionemu obywatelowi zrobić zakupy w sklepie spożywczym, ale zabrońmy wejścia do kina, restauracji itd. Biorąc pod uwagę efekty takich działań w innych krajach jestem przekonany, że poziom zaszczepienia nam wzrośnie. Dobrym pomysłem jest wyselekcjonowanie grup zawodowych, które powinny być zaszczepione obowiązkowo. Niestety działania rządu nie dość, że są spóźnione, to na dodatek poszczególni ministrowie bronią podlegającym im służb. Wygląda na to, że obowiązek szczepienia może zostać ograniczony tylko do pracowników służby zdrowia. Tak naprawdę utrudnienie dostępu do wybranych usług powinno było mieć miejsce zaraz po okresie wakacyjnym, kiedy już wiedzieliśmy, że niemal połowa obywateli nie przejawia ochoty do szczepień i cała akcja wyhamowała.

Obowiązek szczepienia to pomysł radykalny, ale wygląda na to, że niezbędny. Pomysł bardzo niepopularny społecznie. Tym bardziej więc doceniam inicjatywę Lewicy. Politycy, to tzw. liderzy opinii i powinni cechować się odwagą, bez oglądania się na sondaże i kapryśnych obywateli. Nie powinniśmy akceptować sytuacji gdy przez lekkomyślność części obywateli umierają tysiące innych.

Podpisałem apel ws. Lex TVN.

przez | 20 grudnia 2021

Generalnie zwisa mi co zrobi prezydent A.Duda ws. tzw. Lex TVN. Bynajmniej nie dlatego, że los TVNu jest mi obojętny. Przeciwnie. Traktuję tą stację jako mocny punkt na rynku mediów i istotny składnik wolności słowa.  Przeważającą część czasu poświęconego polityce i bieżącym wydarzeniom spędzam z tą stacją. Dlatego podpisałem apel o niezwłoczne zawetowanie przez prezydenta pisowskiej ustawy. Na szczęście jest to apel, a nie prośba, bo nie widzę powodu by o cokolwiek się prezydenta prosić. Powinien od razu zapowiedzieć odrzucenie ustawy.

No ale prezydenta A.Duda, jak to on, wydał buńczuczny przekaz w tej sprawie, z którego kompletnie nic nie wynikało. W tradycyjnie teatralnej pozie i podniesionym stanowczym głosem…, przypomniał jakie ma w tym przypadku uprawnienia i ile tygodni ma na decyzję. Czyli nic nie powiedział. No, żeby nie było, że jestem złośliwy, prezydent przypomniał, że postąpi zgodnie z zapowiedziami. O ile rozumiem, chodziło o zasadę poszanowania własności, poszanowanie konstytucji i itd.  Że nie szanuje konstytucji, to już wiemy. Jeżeli szanuje własność, to powinien na dzień dobry zapowiedzieć odstrzał Lex TVN. Prezydent nie musi niczego analizować, bo zapisy ustawy i jej intencje są znane. Prezydent akceptuje też sposób ustanawiania prawa przez PiS. Już tylko za to, Lex TVN powinna być odrzucona.

Raczej nie ma sensu snuć scenariuszy tego co będzie. Sytuacja już na tą chwilę jest na tyle absurdalna, że możliwe jest wszystko. Najprawdopodobniejszym rozwiązaniem jest przesłanie ustawy do tzw. Trybunału J.Przyłębskiej. Mnie zaczyna kręcić najbardziej perwersyjne rozwiązanie: podpisanie ustawy przez prezydenta. Po prostu jestem ciekaw co będzie dalej.

Ze swojej strony jestem w stanie jedynie zapewnić, że ewentualne zakończenie działania TVN w Polsce (w rozumieniu koncesji) nie spowoduje przeskoczenia na TVPiS. Tą ostatnią telewizję pozostawiam ludziom  o skromniejszych wymaganiach intelektualnych.

Na zakończenie. Ustawa powinna być odrzucona i żadna to łaska ze strony prezydenta. Przeniesienie ustawy do Trybunału Przyłębskiej, będzie aktem tchórzostwa. Podpisanie zaś, aktem głupoty i podległości.

W mojej bańce smutek.

przez | 13 grudnia 2021

Przyznam, że moje zaskoczenie nie ma końca. Piotr Kraśko przez sześć lat jeździł bez prawa jazdy. I prawdopodobnie jeździłby dłużej gdyby nie kontrola drogowa (już nie wnikam z jakiego powodu była).

Zastanawiam się na co liczył przez te kilka lat? Może mówić o cudzie, że dopiero teraz to wyszło na jaw. Gdybym wpadł na taki pomysł, to każdego ranka budziłbym się przerażony z obawy, że zatrzyma mnie Policja, ktoś doniesie mediom albo ktoś znajomy zapyta: masz prawo jazdy? to prowadź, bo ja się źle czuję. P.Kraśko chyba zapomniał, że jest reprezentantem stacji, która nie jest lubiana przez rząd i prawicowe media. Piotr Kraśko jeździł bez prawa jazdy? toż to gratka dla prawicowych dziennikarzy.

Tak po ludzku, to po prostu rozczarowujące. Dorosły gość, występujący w obronie demokracji, prawa, sądów i Trybunału Konstytucyjnego, tak po prostu jeździ bez prawka. Moim zdaniem TVN powinien mieć do niego spore pretensje z powodu wystawiania na szwank wizerunku stacji.

Ciekaw jestem ilu ludzi o tym wiedziało. Rodzina, znajomi z pracy, pracodawca? Z czego wynikała pewność P.Kraśki, że nikt go nie sprawdzi, że nie ujawni opinii publicznej? Szczeniacka naiwność, czy poczucie (uzasadnione?) bezkarności. Nie jestem kierowcą idealnym, ale w Polsce trzeba się trochę postarać, żeby mieć dwa razy odebrane prawo jazdy za przekroczenie limitu punktów.

Nie rozumiem ludzi, którzy bronią tego człowieka. Bo miły, bo wykształcony, bo coś tam… Dla mnie to jednak poważne naruszenie i lekceważenie prawa oraz zaufania jakim został obdarzony. TVN powinien go przejściowo wycofać z pierwszej linii na poślednie dziennikarskie stanowisko. A jak się nie podoba, to szerokiej drogi.

Tygodnik Newsweek ostro o wątpiących w wirusa, czyli o siewcach głupoty.

przez | 9 grudnia 2021

Tytuł jest ostry: Siewcy głupoty. Na okładce kilka znanych z mediów postaci: dziennikarz, prawnik, piosenkarka oraz muzyk i twórca programów radiowych i telewizyjnych. Ludzie z zupełnie różnych światów. Łączy ich jedno: każdy na swój sposób przyczynia się do propagowania i uwierzytelniania bzdur o covidzie (będę z wygody używał uproszczonej nazwy trapiącego nas wirusa).

Przyłączam się do tych, którzy słowo „głupoty” na okładce tygodnika uważają za poważne i nieakceptowane przekroczenia barier dobrego smaku i tolerancji dla różnorodności opinii i przekonań. Mogę czyjeś opinie oceniać jako głupie, ale taką ocenę staram się zostawić dla siebie, rodziny i wąskiego kręgu zaufanych znajomych. Napiętnowanie się publicznie ocenami nie pomaga w społecznej komunikacji. Na tej samej zasadzie, osoba niewierząca w istnienie świata nadprzyrodzonego nie określa publicznie mianem „głupek” osoby wierzącej.

Nie będę odrębnie opisywał przypadków czterech osób z okładki Newsweeka w kontekście propagowanych przekonań o covidzie. Poglądy każdej z nich (i przyjęta medialnie rola) to niezwykle ciekawe przypadki, pokazujące nam ‘bogactwo’ poglądów wszelakich covidowych prześmiewców.

Celem, jak przyjmuję, autorów artykułu było m.in. zwrócenie uwagi na negatywne skutki wygadywania bzdur, relatywizowania i trywializowania zagrożenia jakie stanowi dla społeczeństwa covid przez osoby o dużej rozpoznawalności medialnej, cieszących się zaufaniem i tzw. odruchowym autorytetem. Przy czym jako autorytet i zaufanie rozumiem, to zdobyte wskutek piastowanych funkcji, drogi zawodowej, wykształcenia czy podziwianych talentów itd. Ci ludzie muszą być szczególnie uwrażliwieni na to co mówią lub co uwiarygadniają. Wielu Polaków ma ograniczoną umiejętność zdobywania i weryfikacji wiedzy, więc idą na skróty, czyli wsłuchują się w głos ludzi znanych z telewizora, radia lub internetu. To moim zdaniem nakłada ogromną odpowiedzialność za wypowiadane słowa. Wielu z covidowych niedowiarków szuka u celebrytów potwierdzenia i uwiarygodnienia swoich poglądów i je niestety znajduje.

Nie ma co ukrywać, że cztery osoby z okładki propagują (lub przyczyniają się do tego) nieprawdę, kłamstwa i manipulacje dotyczące covid. Mniejsza o motywacje takiego działania. Dlatego ich działania mamy prawo i obowiązek nazwać po imieniu. Ci ludzie powinni być napiętnowani i powinni się spotkać z ostracyzmem w życiu społecznym.

Jest oczywiście pewne ‘ale’. W przypadku znanego prawnika, manipulowanie danymi o covid (czy raczej manipulowanie czytelnikami) i relatywizowanie zagrożenia wirusem odbywa się przede wszystkim poza mediami publicznymi, na prywatnych kontach społecznościowych. Jedyne co można robić to nie uwiarygadniać go poprzez zapraszanie do mediów. Złośliwie napiszę coś takiego: jeżeli ten człowiek z przekory i nieodpowiedzialności manipuluje informacjami dot. covid, to czy świadcząc usługi prawne zachowuje się tak samo? Czy w komentarzach prawnych wygłaszanych publicznie też tak manipuluje?

Cynizm wysokiej próby, czyli jak PiS okiwał antyaborcyjną Fundację.

przez | 2 grudnia 2021

Komitet Inicjatywy Ustawodawczej “Stop Aborcji” zebrał  130 tys. podpisów pod niezwykle restrykcyjnym projektem antyaborcyjnym i przedłożył go w sejmie. Projekt został przygotowany prze Fundację “Pro-prawo do Życia”. Sejm mógł inicjatywę zlekceważyć i powinien był tak uczynić. Po prostu wystarczyło tylko publicznie ogłosić, że tak restrykcyjny i nieludzki projekt nie będzie procedowany. Politycy koalicji prawicowej wpadli na niezwykle sprytny pomysł politycznego wykorzystania inicjatywy.

Projekt dostał szansę na publiczne przedstawienie, czego dokonał Mariusz Dzierżawski znany z radykalnych antyaborcyjnych poglądów. Prezentacja i uzasadnienie wraz z opiniami klubów poselskich odbyły się wczoraj.

Początkowo było sporo obaw. Dopuszczając projekt pod dyskusję w dość krótkim czasie od jego złożenia, PiS podkręcił temperaturę politycznego show jakie nam przygotował. Pojawiły się obawy, że PiS w restrykcjach antyaborcyjnych przekroczy kolejną barierę lub przynajmniej będzie długo grillować medialnie temat. Media światopoglądowo liberalne i politycy partii opozycyjnych o tym odcieniu odegrali swoją rolę, co oczywiście nie jest zarzutem pod ich adresem. Po prostu zbliża się pewne wydarzenie (ważna debata) odnoszące się do tematu wywołującego społeczne napięcia, więc w mediach coraz więcej było nerwowych komentarzy.  W tym komentarzy o gotowych do wsparcia skrajnego projektu politykach PiS. Niby wszyscy jakby wierzyli, że PiS tak daleko się nie posunie, ale z tą partią nigdy nic nie wiadomo, więc obawy były.

PiS zrobił tym czasem PR-owo i politycznie fantastyczny zwrot. Oczywiście fantastyczny z perspektywy PiS, bo był to cynizm najwyższej próby.

Po wyjściu na mównicę Anity Czerwińskiej (przedstawiała stanowisko PiS), pewnie wszyscy przybliżyliśmy uszy do głośników naszych telewizorów. A.Czerwińska oceniła projekt Fundacji “Pro-prawo do Życia” ja skrajny i biegunowo przeciwstawny liberalnym pomysłom opozycji. Stwierdziła, że PiS nie pozwoli tak traktować Polek, nie pozwoli ich straszyć i że nie akceptuje skrajności. Oceniła, że tak skrajny projekt może się przyczynić do niepokojów społecznych. A.Czerwińska w imieniu swojego klubu zawnioskowała za odrzuceniem zaostrzenia prawa antyaborcyjnego.

Trzeba przyznać, że PiS niezwykle sprytnie wykorzystał projekt Fundacji “Pro-prawo do Życia”. Do momentu debaty pozwolił by media budowały napięcie, by nagle zaprezentować się jako obrońca kobiet w porze wieczornego prime time’u. Zapewne część gazet zdążyła jeszcze dołączyć materiał o szlachetności PiS przed puszczeniem ich do druku. Do debaty politycy PiS byli niezwykle wstrzemięźliwi w wypowiedziach na temat projektu i starali się go traktować z szacunkiem. Z jakim, to się właśnie przekonaliśmy.

M.Dzierżawski pewnie nie miał nadziei, że prezentowany przez niego projekt ma jakiekolwiek szanse. Wątpię jednak, by przypuszczał jak cynicznie wykorzysta go PiS dla poprawy wizerunku i zaprezentowania się jako obrońca kobiet i przeciwnik skrajnych rozwiązań antyaborcyjnych i kar. Został przez PiS potraktowany jak zabawka.

Najwyraźniej badania społeczne potwierdziły, że warto taki manewr zrobić, bo korzyści przekroczą wizerunkowe straty. To pozwoli zetrzeć częściowo wizerunek antyaborcyjnie skrajnej partii, jaki pojawił się rok temu. Poznaliśmy przy okazji na jakich pozycjach zamierza okopać się PiS w naszym narodowym aborcyjnym sporze. Rok temu dowiedzieliśmy się, że jest gotów przejść na bardziej skrajne pozycje, a teraz wiemy gdzie zamierza się zatrzymać w szukaniu tejże skrajności.

Jest i druga strona konfliktu o aborcję. Wczorajszy ruch potwierdza, że PiS był zaskoczony stratami wizerunkowymi po decyzji TK sprzed roku. Na to wszystko nałożyła się niedawna śmierć młodej kobiety w Pszczynie. Pan Dzierżawski pełnił tu tylko rolę pożytecznego…… Prezentując projekt Fundacji prowokacyjnie spoglądał na lewą stronę sali sejmowej. Teraz już chyba wie, że powinien był na prawą. Bo to prawej stronie dał się okiwać i wykorzystać.

Pani, która rozczarowała.

przez | 25 listopada 2021

Pani, która rozczarowała to Barbara Kurdej-Szatan (dalej BKS). Chociaż, kto wie, czy aby większy problem nie jest po  mojej stronie niż tej pani. Ja chyba liczyłem na to, że mamy do czynienia z ciekawą osobowością, człowiekiem odważnym. Skąd mi się to wzięło? Sam nie wiem. Chyba po ostrym wpisie BKS o zachowaniu funkcjonariuszy SG chciałem uwierzyć, że kolejna osoba ze świata mediów ma odwagę zaprotestować przeciw niegodziwości obecnej ekipy politycznej. Tymczasem błyskawicznie się okazało, że charakter i osobowość tej pani są odwrotnie proporcjonalne do popularności.

Już sam wpis o działaniu SG wydał mi się nieco niepokojący. Oburzenie było uzasadnione, ale forma wpisu sugerowała, że BKS dokonała go pod wpływem silnych emocji tracąc nad sobą panowanie. Przypuszczałem, że wpis zostanie skorygowany, ale zawarta w nim zasadnicza ocena nie ulegnie zmianie. Myliłem się.

BKS jak tylko ochłonęła z emocji, błyskawicznie sobie uświadomiła, że walka o wartości może ją kosztować utratę niektórych kontraktów. Nie myliła się. Zmieniła front. Niestety nie pomogły idiotyczne przeprosiny ani zabawne tłumaczenia, że to nie o funkcjonariuszach SG był wpis a konkretnym przypadku i tylko o scence z komentowanego filmu. I że jakieś tłumaczenia swojego zachowania chciała przedstawić opinii publicznej wcześniej, ale prezes TVP ją ubiegł nie dając jej szansy. Niestety nic nie pomogło. Nawet celebrycki wywiad z panią Mołek okraszony łzami. Ruszyła lawina. TVP zerwała współpracę, a zakończenie współpracy z kilkoma innymi instytucjami (w tym Play) jest już tylko prawdopodobnie kwestią czasu.

Nie interesowałem się nadmiernie karierą BKS. Trzeba przyznać, że jest to pani wielu talentów i w ostatnich latach stała się twarzą bardzo rozpoznawalną (dla szerokiej publiczności głównie za sprawą reklam). Trochę była to już kariera w stylu: jestem rozpoznawalna z powodu, że jestem rozpoznawalna. Teraz dopiero, tuż przed tym wpisem, przejrzałem facebookową aktywność BKS na jej koncie. Przepraszam, ale banalnością konta jestem wręcz zaskoczony. Zwykłe celebryckie wpisy i zdjęcia. Zdjęcia oczywiście sztuczne i pozowane. Koniecznie z przypiętymi uśmiechami. Nie brakowało tej zwykłej tzw. komerchy. Już nawet takiej, gdzie własne dziecko wykorzystywane jest do reklamy kosmetyków. Smutne.

J.Kurskiemu za jedno możemy tu być zapewne wdzięczni. Poddał BKS brutalnemu testowi na charakter i osobowość, no i wyszło jak wyszło. Błyskawicznie poznaliśmy hierarchię wartości kolejnej celebrytki. Jednak ważniejsze są kontrakty, kariera i … no dobra, nie będę się już wyzłośliwiał.

No dobra. Jest news.

przez | 21 listopada 2021

Polityk z mojej bańki politycznej, na którego liczę, zrobił szczeniackie głupstwo i został ukarany. Przeciwnicy Tuska i PO mają zabawę. Ja mniejszą J. Zewsząd padają pytania, jak się teraz czują sympatycy Tuska i Platformy. Jak się czują ci, którzy widzą w nim nadzieję i – rzekomo – traktują go jak autorytet?

No więc głupio mi? I tak i nie.  Donald Tusk niedaleko Mławy miał przekroczyć dopuszczalną prędkość. Zamiast maksymalnie 50 km/h pędził 107 km/km. No fakt, gruby grzech. Próbowałem dociec, w którym dokładnie to było miejscu. Czy to ma znaczenie? Niewielkie, ale ma. Ponieważ nie udało mi się zaspokoić ciekawości, to przejdźmy do dalszych rozważań.

D.Tusk raczej nie miał i nie ma skłonności do pozowania na autorytet (w szczególności moralny). I tej też zasady trzymał się i trzyma w działalności politycznej. Pytanie stawiane przez przeciwników Tuska: jak teraz postrzegacie swój autorytet, też jest z lekka nietrafione, ponieważ elektorat głosujący na PO raczej nie ma skłonności do traktowania polityków jak bogów i zbawców narodu. PO miało już okazję tego doświadczyć.

Na tle win i grzechów ludzi ze świata polityki i – szerzej – ludzi z wszelakiego świecznika oraz zwykłych Polaków, to co zrobił Tusk nadzwyczajnym grzechem nie jest. Nie będę się rozpisywał, co robią zwykli Polacy i jak często, że już o politykach nie wspomnę. Nie wierzę w ludzi bez grzechu. Wierzą natomiast, czy raczej oczekuję, że z grzechów wyciąga się wnioski. Mam więc nadzieję, że D.Tusk z tego wydarzenia wnioski wyciągnie. Jeżeli nie i nadal będzie miał ochotę na tak drastyczne łamanie przepisów drogowych, to będzie oznaczało, że wniosków nie wyciąga i – jeśli o mnie chodzi – za recydywę, mogą go nawet wsadzić wtedy do więzienia.

Nie wiem jeszcze na kogo będę głosował w przyszłych wyborach. Bardzo możliwe, że na PO czy KO, tak jak w ostatnich latach. Wyczyn D.Tuska nie jest dla mnie powodem, do rezygnacji z głosowania na ta partię i być może na niego, gdyby tylko on był w tej partii na liście do głosowanie w moim okręgu wyborczym.

Doceniłbym to, że od razu bez ceregieli się przyznał i nie szukał głupich wymówek, co robi większość polityków i zwykłych obywateli w takich sytuacjach. Słowa przepraszam od niego nie oczekuję. Po prostu nie lubię jak ktoś świadomie grzeszy i potem przeprasza.

Zmarł pewien dziennikarz.

przez | 18 listopada 2021

Zmarł Kamil Durczok. Ja zwykle w takich przypadkach wielu ludzi (w tym przypadku głównie ze środowiska mediów) wiedzione polskim zwyczajem czuje, że trzeba cos napisać i że nie wypada krytykować człowieka, który odszedł lub można to ewentualnie zrobić, ale w sposób bardzo ostrożny I robi się problem, bo kariera (a raczej droga) zawodowa K.Durczoka oraz życie osobiste były dość pokręcone. Do tego, sam K.Durczok oceny nie ułatwiał, ponieważ chętnie wplatał w swój wizerunek akcenty emocjonalne.

Biografem K.Durczoka nie jestem. Nie upieram się więc, że jestem autorytetem w ocenie jego drogi zawodowej i prywatnej. Niemniej odnotowywałem jego obecność jak wielu ludzi obcujących z mediami.

Być może największym problemem tego człowieka była jego ambicja i to, że doprowadziła go ona na szczyty. W wieku średnim należał do czołówki komentatorskiego świata. Zaszczyty, nagrody, zawodowy sukces. Nie należałem do jego fanów. Nie odpowiadał mi jego styl przekazu. Zbyt łatwo brnął w wizerunek chłodnego dziennikarza ostro odpytującego polityków. Przy czym ostrość koncentrowała się nie tyle na merytoryce, co na sposobie traktowania gościa w studiu. To zresztą wada bodaj większości tzw. medialnych liderów opinii, w tym dziennikarzy.

Karierę przerwał artykuł w tygodniku Wprost. Poszło o nieopłacone mieszkanie jakiejś pani, ale smaczku dodawało to, że w mieszkanie przypadkowo lub nie był K.Durczok. Dziennikarze z Wprost dołożyli informację o znalezionych w tymże mieszkaniu narkotykach i lawina ruszyła. O ile wspomniany artykuł można ocenić jako chamskie wtargnięcie w cudze prywatne życie (część zarzutów oparta o przypuszczenia), to potem robiło się już gorąco. Przypomniano zarzuty o mobbing podwładnych w TVN i wykorzystywanie pozycji zawodowej do nieprzyzwoitych zalotów skierowanych do koleżanek z pracy. Miarka się przebrała. Za porozumieniem stron, K.Durczok z TVN odszedł. Trudno ocenić wiarygodność zarzutów, bo do mediów niewiele się przedostało. Durczok molestowaniu zaprzeczał, ale co do mobbingu, to ….twierdził, że zawsze był wymagający, a przy tym jest (był) cholerykiem. Trochę się więc jakby przyznawał.

Po odejściu z TVN starał się światu i sobie udowodnić, że wróci do świata mediów i potwierdzi swoją wartość jaką osiągnął w dziennikarstwie informacyjnym. Nie udało się i być może nie mogło. Odbierałem go jako komentatora od spraw codziennych. Od polityki po reakcje na newsy dnia. Brakowało mi w nim merytoryki w wybranych dziedzinach życia. Komentować wydarzenia, że świata polityki jest dosyć łatwo.

Przez kilka ostatnich lat uporczywie starał się wrócić do świata mediów, ale nie udało mu się potwierdzić sukcesu sprzed lat, ani potwierdzić swojej wartości w jaką sam chyba nazbyt mocno wierzył. Jego ostatnie wpisy dostępne na facebooku, to impulsywne i pełne emocji komentarze do wydarzeń krajowych. Brak w nich chłodnej analizy i śladów zgłębienia tematu. Teksty pisane na kolanie.

Jakby miał mało problemów i wyzwań, to uporczywie karmił media swoim wzlotami i upadkami w życiu prywatnym. Alkohol, depresja, choroby, podrobienie podpisów żony na dokumentach, nadrabianie związkiem z młodą kobietą i nieznośna maniera przypominania jakim to on jest twardym Ślązakiem walczącym o swoje i potrafiącym się podnieść po każdym upadku.

Niesamowite jest dla mnie to, jak wielu miał i ma fanów. Nie brakowało ludzi, którzy cenili jego dziennikarstwo i potrafili wybaczyć mu wszystkie grzechy. Ludzi, którzy uwierzyli w mit ciągłego wstawania z kolan. Z kolan, na które spadał na ogół na własne życzenie.

Może i można powiedzieć, że życie prywatne i droga zawodowa K.Durczoka nie odbiegały tak naprawdę od szlaków życiowych wielu innych ludzi mediów. On miał tylko więcej pecha. Razi mnie jednak przypisywanie wyjątkowości ludziom,  którzy a i owszem dzięki własnemu uporowi i ambicji zaszli bardzo wysoko, ale nie zauważyli, że to w znacznym stopniu efekt fali, która ich poniosła a nie ponadprzeciętnego warsztatu pracy, wiedzy itd.

W czym buła z McDonalds jest winna?

przez | 24 października 2021

Młody raper Mata Matczak, syn znanego profesora prawa, podjął się reklamowania marki i produktów McDonalds. Jest nawet zestaw sygnowany jego muzyczną ksywką. W zestawie jest napój, jakiś większy burger i frytki. W mediach i na portalach społecznościowych zawrzało. Poleciały od adresem Maty zarzuty wszelakiej maści, od ‘sprzedania się’, po propagowanie niezdrowej żywności. I tym ostatnim się zajmijmy, bo mnóstwo ludzi w mediach próbowało się na krytyce Maty lansować.

Jest faktem, że McDonald i jego ‘kuchnia’ stały się synonimem niezdrowego jedzenia, prymitywnego kapitalizmu, mody czy raczej obciachu, bezrefleksyjnego ulegania trendom itd. Zwrot ‘śmieciowe jedzenie’ kojarzone jest natychmiast z marką McDonalds i odwrotnie. Czy to zasadne? Cokolwiek wątpię. McDonalds powinien powalczyć o odczarowanie swoje wizerunku, bo warto. Samego Matę zostawmy, bo nie o niego tu chodzi. To temat na inną okazję.

Produktom McDonalds zarzuca się nadmierną kaloryczność, w tym nadmierną też zawartość tłuszczów,  cukru czy soli. Tylko, że my od zawsze źle się odżywiamy. To, że kiedyś (za PRLu) byliśmy szczuplejsi nie jest bynajmniej zasługą braku fast-food’owych sieciówek w Polsce. Chyba już zapomnieliśmy o sosach i panierkach. Zdecydowanie mniej chętnie jedliśmy warzywa i owoce. Żywność w wydatkach naszych rodziców miała większy udział niż obecnie. Była droższa i trudniej dostępna. Niewielu z nas miało samochody. W efekcie udział osób z nadwagą nie był tak duży jak obecnie.

Trzydzieści lat temu nastał kapitalizm. Zapełniły się półki, a żywność stała się łatwo dostępna i relatywnie tańsza. Standardem stał się samochód w każdej rodzinie. I zaczęliśmy tyć. Do tego jeszcze ten pradawny kult konsumpcji przy każdej okazji i spotkaniu towarzyskim.

To czy mamy nadwagę czy nie, zaczęło zależeć od nas. I okazuje się, że nie radzimy z tym sobie. Próbujemy zrzucić winę na kapitalizm i McDonalds’a, ale jedno i drugie daje nam tylko opcje do wyboru. Możemy kupić sałatkę w kapitalistycznym sklepie lub kaloryczny posiłek w McDonalds. Z resztą, w tym ostatnim sałatki też są dostępne.  Zrzucanie winy na reklamę i zawarte w niej rzekomo psychologiczne sztuczki też jest dętą teorią. W takim razie taką samą reklamę i sztuczki stosują firmy sprzedające tzw. zdrową żywności i sprzedające sprzęt do uprawiania sportu. Na każdego Matę rapera zachęcającego do stołowania się w McDonalds przypada inny celebryta/celebrytka demonstrujący zdrową sylwetkę i zachęcający do zdrowego stylu życia.

Można prowadzić akademickie spory, dlaczego akurat jedzenie z McDonalds jest synonimem ‘śmieciowego’ jedzenia. Wielu z nas opycha się wyrobami cukierniczymi, ale jakoś tak cukierniom się nie obrywa czy producentom słodyczy. Udział w reklamie prince-polo nie jest takim (o ile w ogóle) obciachem jak w reklamie McDonalds. Dlaczego?

Żywność z McDonalds wcale nie jest też taka ‘śmieciowa’ ani też tania. Na krytykę o wiele bardziej zasługuje szereg innych firm i ich wyrobów.  Zwracam uwagę na cenę, bo ten zarzut też często stawia się fast-food’owym sieciówkom. Zapewniam że spożycie przyzwoitej porcji jedzenia w McDonalds jest o wiele droższe niż obiadu u tzw. Chińczyka.

Nadwaga i brak kultury jedzenia nie jest winą kapitalizmu i McDonalds’a. Te ostatnie tylko pokazały że problem jest  w nas. Krytycy próbują winę zrzucić z ludzi na kapitalistów itd., co jest bardzo dużym błędem. To bardzo duży błąd, bo pozwala się ludziom wierzyć, że ich nadwaga nie jest z ich winy.

A może to Chrystus jest na granicy polsko-białoruskiej?

przez | 18 października 2021

Zastanawiam się jakie jest tak naprawdę wyobrażenie Chrystusa wśród katolików.  Formalnie katolicy są ‘uczeni’ szacunku i poświęcenia w niesieniu pomocy człowiekowi w potrzebie. Katolik ma odziać, nakarmić potrzebującego i dać mu schronienie, czyli przysłowiowy dach nad głową. W Boże Narodzenie wielu z Polaków praktykuje zwyczaj pustego miejsca dla wędrowca. Jako przykład wędrowca i człowieka potrzebującego pomocy stawiany jest Chrystus. Chrystus i odrzucenie z jakim się spotkał są dla katolików nauką, ale i przestrogą. Polakom chyba umyka, że dla wielu w swoich czasach Chrystus był obcy, wzbudzał lęk,  pogardę oraz niechęć.

Jak sobie dzisiaj Polacy (przy aprobacie Kościoła) wyobrażają Chrystusa i wielką ideę pomocy obcemu w potrzebie? Nijak. Mają jakiś zestaw wyobrażeń, z których głównym zdaje się być przekonanie, że historia z Chrystusem mogła wydarzyć się tylko raz i obecnie wspominamy to wydarzenie i nadajemy mu rangę jedynie symbolu, za którym nie muszą iść żadne uczynki. Dzisiaj, jak ponad dwa tysiące lat temu, mało kto spośród katolików przyjąłby Chrystusa pod swój dach i wątpię by udostępnił mu nawet swój garaż do spania. A jedyną pomoc jaką możemy wyświadczyć obcemu, dla wielu z katolików przybiera co najwyżej postać pożyczenia sąsiadowi młotka czy wiertarki i gotowość odstąpienia pół bochenka chleba, do oddania następnego dnia. Do zajęcia pustego miejsca przy stole możemy poprosić nie tyle obcego, co dalszego członka rodziny i to pod warunkiem, że po Wigilii nie zostanie na noc, tylko wyniesie się do siebie.

Nauka o Chrystusie w kontekście udzielania pomocy jest jednym z kanonów kształtowania katolika w Polsce. Tylko, że nic za ty nie idzie i niczego się od katolika nie wymaga. Sami hierarchowie też niewiele robią. Doprawdy nie jest wielkim wyczynem dla takiego czy innego biskupa, zjeść świąteczny posiłek z bezdomnymi i wygłosić przy tej okazji kilka okazjonalnych formułek. Bycie katolikiem jest w tym przypadku bardzo wygodne. Idzie się do kościoła, pokiwa głową nad odrzuceniem Chrystusa, wspomni o  potrzebie pomagania i po godzinie – z uspokojonym sumieniem – idzie do domu.

Wyrzucam z siebie pewną złość i gorycz, bo być może na granicy polsko-białoruskiej jest Chrystus lub wielu mu podobnych. Polacy, w większości katolicy, sami nie muszą nic robić. Mają państwo, czyli organizm który taką pomoc i opiekę w imieniu obywateli-katolików może zapewnić. Tymczasem nawet w sondażach widać, że niekoniecznie chcemy pomóc i dzielić się dobrobytem. Stawianiem zapór i murów na granicy spotyka się z aprobatą większości Polaków-katolików. Przekonanie o zagrożeniu świetnie sprawdza się do uzasadnienia, że niestety, ale pomóc tym ludziom nie można. Świetne alibi. Trzeba ich odesłać do nadgranicznego lasu. Prawicowa i katolicka władza nic sobie z nauki o pomocy potrzebującym nie robi. Próbuje szczuć społeczeństwo na tych ludzi, zapewne podobnie jak to mogło mieć miejsce ponad dwa tysiące lat temu. Kościół udaje, że problemu nie widzi. Pomóc mają modlitwy. A nad granicę jeżdżą działacze lewicowi i z organizacji pomocowych, prawnicy, lekarze i ludzie dobrej woli, którzy mają dość patrzenia na ludzką krzywdę. Tam powinni być przedstawiciele katolickich organizacji i duchowni.

Kto wie, może w nadgranicznych lasach jest Chrystus ukryty pod postacią brudnego i niewykształconego Afgańczyka z dzieckiem na ręku i patrzy, czy ludzie wyciągnęli jakąś naukę z tego co się wydarzyło przed dwoma tysiącami lat. Sądzę, że jest bardzo rozczarowany.