Dysleksja. Kolejne społeczne tabu do przedyskutowania.

przez | 20 lipca 2024

Pewien matematyk, statystyk z tytułem doktora, na portalu LinkedIn porównał wyniki egzaminów ósmoklasistów z języka polskiego dzieci z dysleksją i bez, czyli – bo już nie wiem jak to nazwać, by nie nikogo nie urazić – zdrowych. I okazało się, że rozkład wyników różnił się marginalnie. Inaczej mówiąc, dzieci zdrowe i z dysleksją miały niemal identyczne wyniki lub na tyle zbliżone, że powstaje seria pytań. Matematyk opublikował dane, które powinny być publicznie analizowane i jak mi się wydaje, chciał zasugerować pewien wniosek lub kierunek dociekań. Jednak dyskusja jaka rozgorzała pod tekstem nie zachęcała do formułowania zbyt daleko idących wniosków. Dało się wyczuć publiczną poprawność.

Proponuje publiczną poprawność porzucić.

Matematyk intrygująco postawił pytanie/problem tak: albo zbyt wiele dzieci niepotrzebnie dostaje orzeczenie dysleksji (przez co niezbyt uczciwie poprawiają sobie szanse na lepszy wynik), albo wśród zdrowych jest wielu niezdiagnozowanych dyslektyków. Dysleksja zdiagnozowana była u 15% dziewczynek i 24% chłopców.  Wygląda więc na to, że 1/5 dzieciaków do dyslektycy. A co gdyby przymusowo przebadać pozostałych?

Od kiedy diagnoza dysleksji miała wyrównywać w szkole szanse tych dzieci, przez Polskę przeszła fala orzeczeń i pojawiały się opinie, że mamy do czynienia z dyslektykami oraz dziećmi, którym dysleksję wywalczyli przedsiębiorczy rodzice, by ‘pomóc’ dzieciom w osiąganiu lepszych wyników. Moim zdaniem, prezentowane wyniki egzaminu to potwierdzają. Temat nie trafia niestety na pierwsze strony mediów, bo poprawność część mediów zamurowała na amen. A chyba warto się tym murem przesadnie nie przejmować, bo między źle rozumianą poprawnością a fałszem jest cienka granica. Podam dalej dwa przykłady.

Ciąża. Pracuję w dużej korporacji z sektora usług finansowych. Wokół mnie mnóstwo kobiet w wieku prokreacyjnym, ale spotkanie kobiety z wyraźną ciążą zakrawa na cud. Powód jest prosty. Od lat lekarze ze strachu o odpowiedzialność, ale i w odpowiedzi na społeczną poprawność, niezwykle łatwo wystawiają kobietom w ciąży L4. Tak jakby w ciągu jednej czy dwóch dekad, większość ciąż to te o wysokim ryzyku donoszenia.

Drugi przykład, to depresja. Przyznaje się do niej z dumą i otwartością co chwilę ktoś znany z mediów. Dziennikarz, muzyk, sportowiec itd. Część z opisów dojścia do depresji jednoznacznie wskazuje, że ta osoba świadomie prowadzi styl życia lub działalność zawodową radykalnie zwiększająco ryzyko depresji. Gdybym złośliwie miał podać definicję depresji, to jest to: choroba elit, sposób na wzbudzanie współczucia, moda, zniechęcenie otoczenia do oceny. Czyli mam depresję i nie możesz mnie przez to krytykować.

Nie negują faktu uciążliwości ciąży oraz nie neguję istnienia dysleksji i depresji. Proponuję jedynie, by o tym otwarcie mówić i nie bać się stawiania granic lub chociaż ich zarysów. Poprawność bywa szkodliwa. Można, i należy, uczciwie i z kulturą omawiać każdy temat.

Depenalizacja aborcji. Wiadomym było, że to nie przejdzie.

przez | 19 lipca 2024

Porażka przy próbie depenalizacji aborcji w Sejmie. Temat powoli przycicha. Rozdrapywano go w mediach ile się dało. Ponad miarę. Trochę komentatorzy, którzy żyją z komentowania dla komentowania. Ale najwięcej środowiska kobiece. Czegóż nie było. Lekceważenie praw kobiet, źli politycy PSL, brak odwagi, koniec koalicji, rozpad Trzeciej Drogi itd. Komentatorski standard ze świata anty-PiS. Teatralne rozdrapywanie własnych ran. A prawicowy politycy siedzieli, jedli popcorn i patrzyli jak nie-pisowski świat komentatorski i politycy krytykują się wzajemnie za to, co sami wykreowali. Wykreowano medialnie niemal 100% porażkę, by potem dziwić się, że nastąpiła. W finale, TV Republika podaje, że liberalizacja prawa aborcyjnego i depenalizacja nie ma społecznego poparcia w rozumieniu głosów w sejmie. Trudno się nie zgodzić.

Szanse depenalizacji były marginalne. Rachuby typu: politykom PSL może coś się odmieni, kilku polityków PiS nie przyjdzie na głosowanie, Giertych może jednak poprze i dzięki temu uzyska się (uciuła) przypadkowo kilka głosów przewagi, nie miały większego sensu, ani uzasadnienia.  

Od dawna wiadomo jaki stosunek do aborcji itd. ma PSL i politycy innych koalicyjnych partii. Tu nikt nikogo nie oszukiwał. Nie pozostawiał też złudzeń rozkład kobiecych głosów w jesiennych wyborach. Owszem, kobiety liczniej wzięły udział w wyborach. Tylko, że liczniej, oznacza frekwencję zbliżoną do frekwencji mężczyzn. Ponadto rozkład preferencji politycznie wcale nadmiernie od męskich się nie różnił.

Nie rozumiem więc, o co ten zgiełk i samobiczowanie w nie-pisowskim świecie. Ja nie jestem niczym zaskoczony. 

 

Rzeź Wołyńska. A co jeśli nigdy nie osiągniemy zgody z Ukraińcami i nie usłyszymy ‘przepraszamy Was’?

przez | 15 lipca 2024

Mija kolejna rocznica Rzezi Wołyńskiej. Różnie ją obchodziliśmy, bo trochę nie wiemy do końca jak. Z jednej strony publiczne media, które rocznicę odnotowały. Z drugiej, środowiska skrajnie prawicowe, konserwatywne, które rytualnie rozdrapywały rany w poczuciu bezradności i braku rozliczenia makabrycznych wydarzeń sprzed ośmiu dekad.  Ciągle oczekujące od Ukraińców przeproszenia.

Nie neguję zbrodni wołyńskiej. Tylko, ze to jak z tej traumy wyjdziemy, zależy w niemałym stopniu od nas. Obawiam się, że Ukraińcy nam w tym nie pomogą. Nie usłyszymy od nich tego oczekujemy i co zapewne powinniśmy usłyszeć.

Historycy z obydwu stron powiedzieli już chyba wszystko i obawiam się, że więcej nie uzyskamy. Rzeź miała miejsce i to na skalę masową. Różnimy się oceną zasięgu zbrodni. Ukraińscy historycy pomniejszają jej skalę na kilka sposobów. Ograniczają okres trwania mordów i terytorialny ich zasięg. Usilnie też wpisują tą tragedię w szereg kontekstów, historycznych uwarunkowań itd. Jak każda nacja, mają problem z zaakceptowaniem faktu, że przodkowie dokonywali rzeczy haniebnych.

Proponowałbym jednak, dla zasady i treningu, wysłuchać strony ukraińskiej. Tzn. ich wersji. Dotarło do mnie kilka faktów, które nasi historycy pomijają, bo nam tak wygodnie. Samej zbrodni Ukraińców oraz jej oceny i tak to nie zmienia.

Co jeśli tak już zostanie? Tzn. my swoje, a Ukraińcy swoje? Co gorsza oni to zbrodnią tak nie żyją jak my. Zapewne dlatego, że jak każdy naród, każda społeczność, wypierają świadomość popełnienia zbrodni.

Co jeśli Ukraińcy nie ustąpią? Mamy ich co miesiąc odpytywać czy przeproszą? (pomijam kwestię dostępu do miejsc pochówku zamordowanych). Zamkniemy granicę na jakiś okres za każdym razem, gdy nas zignorują?

W ramach ćwiczenia intelektualnego proponuję spojrzeć na nas. Lekcji żydowskiej nie przerobiliśmy. Nie udało się. Prawda o Jedwabnem się nie przyjęła powszechnie. Nie chcemy słuchać o zbrodniach przodków na żydowskich sąsiadach. Z prawdy o rozstrzelaniu rodziny Ulmów i okolicznościach w jakich się to rozgrywało, przyjmujemy tylko tą część, jaka nam jest wygodna. To doprawdy takie dziwne, że Ukraińcy bronią się przed przykrą prawdą o swoich przodkach? Mamy to na nich wymuszać, wykorzystując uzależnienie m.in. od Polski w czasie wojny jaką muszą toczyć?

No to odwróćmy przykład.

My i Niemcy. Rzeź Wołyński to drobiazg przy tym, co uczynili nam Niemcy w czasie wojny. Zniszczony kraj, wymordowany znaczny odsetek Polaków. Poza oficjalnym poczuciem winy Niemców, wiele więcej od nich nie dostaliśmy. I jak się okazuje, wiele nam to nie przeszkadza. Emigrujemy do Niemiec, zbieramy szparagi i podcieramy pupy niemieckim babciom w domach opieki. Od lat na polskich ulicach festiwal fascynacji niemiecką motoryzacją. No i, że się zapytam, gdzie polska duma?

Niestety. Może być tak, że my i Ukraińcy pozostaniemy przy swoich zdaniach. Nie zmienia to faktu, że mamy prawo temat z Ukraińcami uporczywie poruszać.

TV Republika. Sukces czy porażka?

przez | 13 lipca 2024

Wokół TV Republika (TVR) jest sporo zgiełku od ponad pół roku. W mediach co i rusz TV wyskakuje jako lider takiego lub innego rankingu w kontekście oglądalności. Odbiorca takich informacji może odnieść wrażenie, że 3/4 Polaków już nic innego nie ogląda tylko TVR. A wg danych opisujących zmiany wśród stacji informacyjnych, prócz TVR nie ma już nic. Po prostu TVR ma 200% oglądalności 🙂 .  Media prawicowe sprytnie manipulują danymi o rynku TV, ogłaszając sukces za sukcesem TVR. A pozostałe robią nie mniej głupie wrzutki, by zwiększyć klikalność.  Szalenie trudno znaleźć jakiś przekaz medialny, który rzetelnie prostowałby to informacyjne zamieszanie wokół TVR. Tymczasem mamy dane. I to dane, które możemy uznać za wiarygodne, bo posługują się nimi wszystkie strony politycznego sporu. Mam na myśli głównie raporty udostępniane przez portal Wirtualnemedia.pl.

Wirtualnemedia.pl podają udział poszczególnych stacji w rynku TV w różnych przekrojach. Żeby nie robić zamieszania, główny przekaz oprę na raporcie za całe I półrocze 2024 r. prezentujący ogólną oglądalność stacji wg całej populacji (czyli kategoria wiekowa 4+).

Ze stacji gorzej niż marginalnej (udział 0,1% w I poł. 23), TVR w 2024 r. zyskała udział 3,2%.  Niemal identyczny udział TVR miała po I kw 24, co trochę nam mówi o możliwym do osiągnięcia pułapie oglądalności w krótkim terminie i trendzie. Krótko mówiąc, udział w rynku się ustabilizował. Dlatego też faktu stabilizacji, strona prawicowa nie akcentuje. Nakręca natomiast roczną stopę wzrostu szacowanej widowni, który to wskaźnik wygląda imponująco. No bo mieć roczny wzrost oglądalności o 2 lub 3 tys. %, to budzi szacunek. Podanie tak zestawionych danych (mowa o wzroście) bez szerszego komentarza, to brzydka manipulacja na osobach słabych z matematyki i statystyki. No i na takich, które nie mają w zwyczaju weryfikować informacji.

Na te dane trzeba jednak spojrzeć chłodno i z innej perspektywy. Dawny mikroskopijny udział w rynku TV nie dziwił. PiS z konglomeratu stacji TVP zrobił jedną wielką prawicową stację pełną manipulacji. J.Kaczyński i spora część polityków prawicowych, przepompowując publiczne pieniądze na przeróżne cele, zapomnieli o telewizji na czasy po utracie rządów. Z obecnej perspektywy to zaskakujący błąd.

Po rozpoczęciu przywracania normalności w stacjach TVP, część widzów szukała dawnej narracji. Ci ludzie uwierzyli w świat jaki sprzedawał im Jacek Kurski. Nie ma co ukrywać, że – co potwierdzały sondaże – udało się PiSowi naprawdę skutecznie zamieszać w głowach kilku mln ludzi w Polsce. Co ciekawe jednak, tylko niewielka część tych ludzi szukając dawnej narracji, dotarła do TVR. Jeżeli przymierzyć rozmiar elektoratu PiS do przyrostu widowni TVR, to trudno mówić o sukcesie. Tym bardziej, że udział TVR w rynku zdaje się stabilizować. Kto przeszedł do TVR? Najbardziej zaangażowany politycznie elektorat PiS i – co potwierdzają dane prezentujące popularność stacji wg grup wiekowych – przede wszystkim ludzie starsi (po 60-tce).

Raczej więc trudno mówić o sukcesie TVR. Mnie to nie dziwi, bo przekaz polityczno-światopoglądowy serwowany w tej stacji, to jakiś zmyślony i alternatywny świat. W przekazie dominuje polityka podawana w sposób, który może przyciągnąć mało wymagających widzów i ze skłonnością do teorii spiskowych. Jeżeli stacja myśli o szerszej widowni, będzie musiała się zmienić. A czy zwiększenie udziału w rynku jest możliwe? Tak, ale w niewielkim stopniu. TVR robi co może, by udostępnić swój sygnał, co może dać pewien efekt.

Wyznawcy J.Kaczyńskiego, ludzie wierzący w jego polityczny geniusz, powinni zadać sobie pytanie: jak on mógł zaniedbać tworzenie prawicowej telewizji, przy środkach idących w grube miliony zł jakie jego formacja podbierała przez lata z publicznej kasy? A może J.Kaczyński jest tu realistą i wie, że stacji serwującej taki poziom manipulacji nie da się robić z rozmachem na zasadach komercyjnych?

Orzełek na czapce nie czyni z kogoś świętej krowy.

przez | 9 czerwca 2024

Ujawnianie incydentu z zatrzymaniem trzech żołnierzy za użycie broni na granicy z Białorusią uruchomiło lawinę społecznego gniewu i postawę obrony żołnierzy. Obrona była niemal powszechna. Od świata polityków wszystkich opcji, po znajomych. Mało kto się wczytał w problem. Nikomu nie przeszkadzało, że nie wie jak dokładnie wyglądało zajście na granicy, że nie poznał zdania/wersji wszystkich zaangażowanych stron. Powszechnie użyto schematu: jak orzełek na czapce, jak żołnierz, a z drugiej strony agresywni uchodźcy na granicy z Białorusią, to należy brać stronę żołnierzy i koniec. To niestety efekty głupiej, ale skutecznej, polityki PiS czyniącej z żołnierzy środowisko święte i niekrytykowalne.

To, że ktoś ma mundur i narodowe symbole na nim, kompletnie nic nie znaczy. Do wojska trafiają ludzie różni. A to ktoś zgubi broń (niedawny przypadek żołnierza WOT), a to kilku oficerów spije się na umór w hotelu na Mazurach i bije interweniującą obsługę. A to dziennikarze kilka lat temu nagrywają patrol, który ich zatrzymał nad białoruską granicą. Chamstwo, poczucie władzy i wulgaryzmy żołnierzy aż szczypały w ucho. Ludzie w mundurach dostają broń z ostra amunicją i zanim kogoś zabiją lub zranią, powinni się gorąco zastanowić i zachować chłodny umysł. Pomijam już to, że powoli okazuje się, że samo zajście wyglądało nieco inaczej niż je na początku samozwańczy obrońcy trójki żołnierzy opisywali.

Całe zajście wymaga chłodnej analizy. Analizy przebiegu zajścia, zasad użycia broni i rozliczania tego typu incydentów. Musimy pomóc ludziom w mundurach zachować się w takich sytuacjach i – jeśli uznamy za konieczne – zaproponować zmiany. Od zmian prawnych, po organizacyjne i odpowiednie wyposażenie, by nie narażać ich niepotrzebnie na niebezpieczne sytuacje.

I już kończąc powoli. Sorry, ale nieco bawi mnie argument o wsparcie psychologiczne dla tych żołnierzy. Jeżeli już po doświadczeniu takiej sytuacji czują potrzebę pracy z psychologiem, to sugeruję odejście z wojska i szukanie innej profesji. To czego doświadczają przy granicy, to pikuś w porównaniu z udziałem we frontowych walkach.

To nie krzyż na ścianie czyni człowieka katolikiem, a uczynki.

przez | 22 maja 2024

“Urząd jest świecki i jest neutralny światopoglądowo i religijnie, takich symboli w przestrzeniach wspólnych – tam, gdzie przyjmowani są klienci urzędu – nie powinno być”. To słowa rzeczniczki prasowej Urzędu M.S. Warszawy uzasadniające usunięcie symboli religijnych. Co oczywiste, mamy więc spór o krzyże z postacią Chrystusa na ścianach UMS.

Jak zwrócili uwagę prawnicy, decyzja prezydenta W-wy Rafała Trzaskowskiego nie ma jednoznacznego uzasadnienia w Konstytucji. Można ją próbować wywieść z zapisów tejże lub oprzeć się na innych regulacjach, orzeczeniach itd. Można też, co polecam, uspokoić się, usiąść i pomyśleć. Pierwszym i podstawowym założeniem tego ćwiczenia jest przyjęcie, że to iż coś było przez dziesiątki, setki czy tysiące lat, nie jest żadnym argumentem. Mowa m.in. o przyozdabianiu miejsca, w którym się przebywa, swoimi symbolami religijnymi.

Przestrzeń publiczna, to nie przestrzeń prywatna. W prywatnej róbmy sobie co chcemy. W publicznej (trzymam się przykładu budynków urzędów publicznych) już niekoniecznie. Ponieważ korzystają z niej inni ludzie. Np. Świadkowie Jehowy lub Ukraińcy. Nie dość, że mogą ich razić cudze symbole religijne, to mają prawo zadać sobie pytanie, czy wobec tego obok krzyża mogą zawisnąć na ścianie ich symbole. Problem chyba nie jest tak duży jak sugerują obrońcy krzyża, bo niemal na co dzień pracujemy lub bywamy w pomieszczeniach sektora prywatnego, gdzie krzyży na ogół nie ma i jakoś nam to nie przeszkadza. O ile w ogóle zwracamy na to uwagę.

Mam taką radę dla oburzonych katolików.

Krzyż na ścianie pokoju w urzędzie czy szkole publicznej nic nie mówi o katolikach. Katolicyzm, jak sądzę, nie polega na manifestowaniu go symbolami. Ja proponuję katolikom manifestowanie katolicyzmu zasadami postępowania jakich naucza Kościół. Proponuję np. zamienić samochód na tańszy, urlop spędzić w Polsce, a zaoszczędzone pieniądze przekazać potrzebującym. Itd. I zrobiło się niezręcznie, prawda ?

Gwara śląska językiem?

przez | 29 kwietnia 2024

Amatorsko zgłębiałem swego czasu temat, co możemy za język uważać, a co nie. Oczywiście nie ma jednej, prostej definicji. Nie twierdzę też, że jestem autorytetem w tej dziedzinie. Ale nawet autorytety mają z tym problem, czy też raczej, spierają się o to. Niemniej mieszkam od wielu wielu lat w centrum Aglomeracji Górnośląskiej stąd mogę powiedzieć jak to wygląda z lokalnej perspektywy.

Moim zdaniem śląski językiem nie jest. Nie spełnia części wymagań pojęcia język. Większość ludzi, którzy uważają się za Ślązaków mówiących gwarą/językiem, używa jego bardzo uproszczonej formy, czyli zmienia tonację głosu na niższą i używa bardzo ograniczonego zestawu słów z gwary. Kilka razy zapoznałem się – przykładowo – z treścią felietonów pisanych po śląsku w lokalnym dodatku do Gazety Wyborczej czy wyrywkowo z książkami pisanymi po śląsku. Zapewniam, że znajomość śląskiego pozwalającą na pełne rozumienie tych treści ma bardzo skromna grupa Ślązaków.

Ze śląskim jest też ten problem, że są jego odmiany regionalne. Nawet przeciętny obserwator naszej rzeczywistości zauważył, że sympatycy śląskiego po wstępnym werdykcie sejmu, okazywali po śląsku swoją radość. I ten śląski pisany się różnił. Jak słusznie ktoś zauważył, sejm wstępnie przychylił się do uznania języka śląskiego, tylko teraz jeszcze trzeba będzie określić, którego śląskiego.

Nie wiem po co komu uznanie gwary za język. Wbrew wielu opiniom nikt tu na Górnym Śląsku za używanie gwary bity i upokarzany nie jest. Nie wiem więc, po co sympatycy nadania śląskiemu statusu języka kreują się na poniżanych czy obywateli drugiej kategorii. Każdy naród czy mniejszość, w tym Ślązacy, doznał różny kolei losu. Zapewniam jednak, że można przeprowadzić rachunek dziejów m.in. pod kątem społecznym, gospodarczym itd. i Ślązaków w grupie narodów czy społeczności jakoś szczególnie upokorzonych przez los tam nie będzie. Te poczucie upokarzania i gorszego losu jest wśród Ślązaków bardzo popularne, niemniej w prawdą wiele wspólnego nie ma.

W Polsce po 89-tym, nikt nie przeszkadzał nauczać i propagować gwary. Nie wiem więc co komu daje ta batalia o nadanie statusu języka. Mam nadzieję, że Ślązacy nie zniżą się do pobierania kasy na nauczanie języka itd., bo to będzie wyglądało obciachowo. Że niby mam tu wielką kulturę śląską, ale na jej nauczanie skąpimy własnego/lokalnego grosza? Mam też nadzieję, że darujemy sobie wprowadzanie śląskiego do szkół. Frekwencja na takich lekcjach byłaby żenująco niska.

Odeszła prof. Jadwiga Staniszkis. Nie mam ochoty wpisywać się w lukrowane wspomnienia.

przez | 22 kwietnia 2024

Męczy mnie ten narodowy rytuał, że każdego kto odszedł, zmarł, wypada dobrze wspominać. Tylko w samych superlatywach. Zmarła Jadwiga Staniszkis.

Nie potrafię ocenić jej jako pedagoga. Nie potrafię ocenić jej dorobku naukowego, bo go po prostu nie znam. Mogę docenić, że miała odwagę współpracować z opozycją w czasach PRL. Przekonany jednak jestem, że mogę J.Staniszkis oceniać jako osobę, która chętnie komentowała polityczną rzeczywistość w polskich mediach. Przekornie dodam, że moja ocena jej osoby po zaliczeniu szeregu wywiadów prezentowanych w TV, dziwnie wydaje się być zbieżna z oceną jej działań na innych, w tym zawodowych, polach.

Obawiam się, że J.Staniszkis zaciekawiła media nie tylko z racji swoich poglądów. Wizerunek silnej osobowości, urok dojrzałej kobiety, elementy charyzmy, poglądy nie idące z głównym nurtem, powodowały przypisywanie jej pewnej wyjątkowości. Ja oglądałem wiele audycji z jej udziałem i z merytorycznym przekazem J.Staniszkis niemal zawsze miałem poważny problem. Miałem problem z określeniem o co jej chodzi, co chce przekazać. Często mówiła na bardzo wysokim poziomie abstrakcji. I robiła to z wygody, bo lepiej komentować twór własnej imaginacji niż rzeczywistość. Sądzę, że znajomość detali życia społeczno-polityczno-ekonomicznego miała raczej słabą. Jej krytyka rzeczywistości więcej miała z populizmu niż z analizy faktów. I tu chodzimy do rzeczy dla mnie najbardziej zaskakującej. Jak, tak dobra socjolożka, dała się uwieść ideologii J.Kaczyńskiego? Przy takim wykształceniu i doświadczeniu?! Sorry, ale ja nie rozumiem. Wielu z nas nie miało wątpliwości kim jest J.Kaczyński i jaki styl polityki uprawia. Tymczasem J.Staniszkis potrzebowała nieco czasu by zrozumieć swój błąd. Już po nastaniu pierwszych rządów minionej koalicji prawicowej (2015-19) zdała sobie sprawę z popełnionego błędu. Wtedy zaczęła się wycofywać z poparcia/zainteresowania pomysłem politycznym jaki stworzył wokół siebie J.Kaczyński. Trochę późno. Jak na socjologa wcześniejsza błędna diagnoza sytuacji i późniejszy błąd (podziw dla Kaczyńskiego) nie powinny się zdarzyć tak utytułowanej osobie.

Może i miałbym ochotę napisać więcej. Posunąć się do dalszej oceny. Na razie się wstrzymam. Kto wie, może będzie okazja wrócić do osoby J.Staniszkis. Jak opadnie pył i naturalny żal po śmierci, wiele osób ją znających z większą odwagą i szczerością ją oceni. Być może jednak nie będzie już okazji wracać do tematu, bo Jadwiga Staniszkis nie była po 90 roku czołową postacią życia politycznego czy publicystyki.

Rocznica smoleńskiego kłamstwa wg PiS.

przez | 12 kwietnia 2024

Jarosław Kaczyński w uporem brnie w kłamstwo smoleńskie, jakoby międzynarodowe siły zła doprowadziły do śmierci Lecha Kaczyńskiego. Komentarz na temat mitologizowania postaci Lecha Kaczyńskiego pozostawię na inną okazję. Przypomnijmy więc fakty. Na zimno i bezceremonialnie.

Czternaście lat temu wskutek lekkomyślności, brawury i lekceważeniu zasad bezpieczeństwa zginęło 96 osób. W tym prezydent i grupa najwyższych stopniem wojskowych oraz urzędników państwowych. Od tego czasu podzieliśmy się na dwa obozy. Ci świadomi i zszokowani banalnością katastrofy, dali sobie narzucić powagę i starają się unikać ocen oraz nazywania rzeczy (i wypadków) po imieniu. Drudzy – prawica z J.Kaczyńskim na czele – rozkręcili maszynę produkowania kłamstw, fałszu i manipulacji już nie do granic możliwości, ale daleko poza nie. 

Jak ktoś nie ma ochoty czytać całego opracowania państwowej (legalnej) komisji, która wyjaśniła przyczyny katastrofy, to po prostu wystarczy odsłuchać zapisy rozmów z kabiny załogi i podstawowych parametrów lotu oraz podejścia do lądowania (czy jak kto woli, próby weryfikacji warunków). Szok. Warto pamiętać, że PiS unika odnoszenia się do tych zapisów, bo trudno je podważyć. Stąd w narracji szerzącej teorię zamachu, zapis niemal nie istnieje. Tymczasem z zapisu jednoznacznie wynika, że załoga kilkukrotnie była informowana o złych warunkach atmosferycznych i była świadoma problemów jakie to powoduje. Od kłopotów z lądowaniem, przez ograniczone zapasy paliwa na ewentualność krążenia, po brak jednoznacznych ustaleń co do korzystanie z lotniska alternatywnego lub powrotu do Warszawy. 

Załoga informowała jednego z urzędników prezydenta, że będzie problem z lądowaniem. Ten zaś, po konsultacjach (z prezydentem lub jego najbliższym otoczeniem) rozbrajająco stwierdził, że decyzji nie ma. To specjalnie nie dziwi, ponieważ prezydent Kaczyński wcześniej dwa razy zachował się nierozważnie. Raz próbując wymusić lądowanie w Gruzji (dowódca samolotu odmówił). Innym razem, narażając ludzi w słynnej nocnej eskapadzie. 

Bzdurą jest zrzucanie chociaż częściowej winy na rosyjską obsługę lotniska. Rosjanie nie ukrywali informacji o warunkach meteorologicznych i jakości lotniska. To Rosjanie przypomnieli Polakom o rozważeniu poniechania lądowania i pytali czy mamy zaplanowane lotnisko alternatywne (czyli, mówiąc po ludzku, czy mamy plan B). Ale my swoje, czyli że chcemy spróbować. Rosjanie zgodzili sią na lądowanie/sprawdzenie warunków. 

Załoga podjęła próbę lądowania, która w ostateczności skończyła się tragicznie. Przeraża skala ofiar i banalność przyczyn. Z tym zapewne J.Kaczyński nie może się pogodzić. Ale to już jego problem i jego wyznawców. 

 

Wąsik i Kamiński, czyli kiepski film o ‘więźniach politycznych’. Odcinek o zatroskanych małżonkach i prezydencie co zdanie zmienia.

przez | 12 stycznia 2024

Ta tragikomedia z zatrzymaniem Wąsika i Kamińskiego zaczyna się robić niesmaczna. Generalnie, to nie lubię teorii spiskowych, ale zaczynam odnosić wrażenie, że następujące po sobie wydarzenia nie do końca są przypadkowe. Działania PiS robią wrażenie postępowania wg luźno i swobodnie zapisanego algorytmu, którego głównym kryterium wyboru jest eskalacja konfliktu i wmawianie obywatelom, że Polska jest na skraju kryzysu, wywołanego oczywiście przez nową koalicję rządzącą. Scenariusz jest kiepski, role przerysowane, ale politycy PiS i prezydent oraz osoby zaproszone do tego spektaklu, próbują odgrywać zadane im role. Dzisiaj mieliśmy kolejny odcinek tef farsy.

Bohaterami najnowszego odcinku były małżonki dwóch ‘więźniów politycznych’ i prezydent. Panie Wąsik i Kamińska od dwóch dni okazują zaskoczenie, nienawiść do Tuska i jego rzekomej dyktatury. Próbują złapać widzów na emocje. Opowieści o wizycie policji, o niedogrzanym domu, kubek po kawie czy herbacie, który mąż zostawił przed aresztowaniem itd. Do tego prośby o modlitwę, zbiórkę pieniędzy i opowieści o mężach jako o osobach wręcz krystalicznych.

A jak było w rzeczywistości? Szanowne małżonki i ich mężowie od dawna wiedzieli, z czym muszą się liczyć. A od ponad trzech tygodni można było wskazać dzień, w którym pojawi się policja. Mężowie szanownych pań pewnego dnia rano wyjechali do siedziby prezydenta na okoliczność mianowania nowych urzędników. Lub mówiąc dokładniej, dzielni panowie od służb specjalnych uciekli przed policją i skryli się u prezydenta. Jeżeli te panie są zaskoczone aresztowaniem, to oznacza, że mają bardzo nieodpowiedzialnych mężów. Panie miały pretensje do D.Tuska i jego dyktatury, a na pytanie o zwrócenie się do prezydenta o ułaskawienie mężów, wpierw milczały by chwilę później (w TV Republika) wspominać coś o niezręcznej sytuacji prezydenta. Jak widać cierpienie mężów, cierpieniem, ale panie – jak się okazało – bardzo dobrze są zorientowane w meandrach politycznych PiS i fochach prezydenta oraz scenariuszu politycznym, w którym ich mężowie mają przez krótki okres odegrać rolę ‘politycznych więźniów’. Tak więc żale publiczne szanownych małżonek wyglądały mało wiarygodnie.

Nadszedł kolejny dzień. Małżonki panów Wąsika i Kamińskiego pojawiły się u prezydenta, by prosić o ułaskawienie. W tle, od wielu godzin, media podawały, że panowie Wąsik i Kamiński podjęli głodówkę. To nadawało dramatyzmu całemu spektaklowi. Wiadomo było, że w jednym z kolejnych odcinków tego kiepskiego serialu, prezydent wystąpi o ułaskawienie. No ale wróćmy do pań małżonek. Małżonki ubrane były skromnie, ze spiętymi włosami i smutnymi oczami wpatrzonymi w podłogę. Czy nie przesadzam? Może. Ale dzień wcześniej w TV Republika wyglądały i zachowywały się inaczej. Jakoś tak poczułem, że łapanie na wizerunek osoby zatroskanej i skromnej, jest … no już dobra, zostawmy to.

W kulminacyjnej scenie występuje prezydent. Ogłasza, że uruchamia proces ułaskawienia. (Jednak, a tak się zapierał). Można było panom Wąsikowi i Kamińskiemu zaoszczędzić mitręgi, ale coś tak odnoszę wrażenie, że scenariusz rozgrywany przez PiS i prezydenta zakłada rozciąganie spektaklu. Można było ułaskawić konstytucyjnie, ale prezydent wybrał inną drogę. Bo tu chyba wcale nie chodzi o to, by panowie Wąsik i Kamiński tak od razu wyszli. Intryga polega na tym, że wybrany tryb ułaskawienia ma kontekst polityczny. Teraz ruch należy do ministra Bodnara. Może on teoretycznie spowodować szybkie wypuszczenie ‘więźniów politycznych’, ale – biorąc pod uwagę treść przepisów – postępowanie powinno potrwać. A tak naprawdę, wybrany przez prezydenta tryb nie za bardzo nadaje się do ułaskawienia Wąsika i Kamińskiego, ponieważ nie spełniają większości stawianych w nim wymogów. Ot, prezydent taką sobie wymyślił sprytną intrygę i politycznego ping-ponga.

Na tym odcinek się kończy. Panie odegrały przypisana im rolę, prezydent znowu zmienił zdanie, a w rzeczywistości wykorzystał sytuację do podstawienia Bodnaromi, przepraszam za wyrażenie, małej świni.

W kolejnym odcinku tego serialu politycznego w roli głównej, lub jednej z czołowych, minister Bodnar. W tle szum polityczny i kolejne doniesienia o stanie zdrowia twardzieli ze służb specjalnych.