Kompromis aborcyjny nie wziął się z sufitu.

przez | 28 października 2020

Te dwa tytułowe wyrazy wymawiane są obecnie z nieskrywaną niechęcią. Sugeruje się,  że za kompromisem stał układ polityków i hierarchów kościelnych. Miał być zawarty za plecami i wbrew woli społeczeństwa w latach 90-tych i jakiś nieformalny układ miał go utrzymywać do chwili obecnej. Lewica o tzw. kompromis, oskarża zarówno prawicę jak i tzw. liberałów czyli PO i przyległości. Sondaże przedstawiające nasze relatywnie liberalne nastawienie mają potwierdzać, że politycy lekceważą opinię społeczeństwa. Proponuje trochę dystansu.

Czy ktoś gdzieś, za zamkniętymi drzwiami, ustalał jakiś kompromis, tego nie wiem. Niemniej są politycy bynajmniej nie konserwatywni, którzy stoją w obronie dotychczasowego brzmienia ustawy tzw. aborcyjnej i słowa kompromis chętnie używają.

Uważam, że jeżeli ewentualne (i o ile w ogóle), ustalane przez polityków kompromisy istniały, to miały marginalne znaczenie. Obecne brzmienie ustawy nie wzięło się z sufitu. I nie przez przypadek trwało ćwierć wieku.

Spory o aborcję zaczęły się tuż po przemianach w 89-tym. Były nie mniej ostre niż obecne. Jednak największym błędem  w politycznej i światopoglądowej ocenie jest mylenie wyników sondaży dot. stosunku do aborcji i skali obecnych protestów z rozkładem politycznym partii w parlamencie. Chodzi o rozkład wg kwestii światopoglądowych. Partie o liberalnym nastawieniu do aborcji na ogół były w mniejszości lub nie stawiały postulatu liberalizacji prawa aborcyjnego jako najważniejszej kwestii. Wyborcy tych partii dobrze o tym wiedzieli. Przykładowo w PO  nigdy nie było 100-procentowego poparcia dla liberalizacji ustawy aborcyjnej i nie było to tajemnicą. Biorąc pod uwagę znaczenie PiSu na naszej scenie politycznej i PSL, nie było mowy o naruszaniu brzmienia ustawy określanej mianem kompromisu. Zmiany na scenie politycznej w ostatnim czasie niczego tu nie zmieniają. Przykładowo, spada popularność PSL, rośnie Konfederacji.

Podniecanie się sondażami wskazującymi grubo liberalniejsze podejście do aborcji w społeczeństwie nie ma sensu. Kształt ustaw wykuwa się w parlamencie. Najwyraźniej przy podejmowaniu politycznych wyborów, temat stosunku danej partii do aborcji ma drugorzędne znaczenie dla Polaków. Podejrzewam, że bylibyśmy mocno zdziwieni, gdyby była możliwość poznania politycznych sympatii młodych ludzi, którzy teraz protestują w wielu miastach. To na pewno nie są tylko wyborcy lewicy.

Żeby dokonać poważniejszych zmian w ustawie aborcyjnej, trzeba mieć trwałą większość w parlamencie. I taką większość zyskała prawica i PAD. Wybory parlamentarne i prezydenckie potwierdziły polityczną dominację prawicy. Suweren dał prawicy prawo do wszystkiego. M.in. w Trybunale Konstytucyjnym mogą sobie robić co zechcą. Podobnie z regulacją aborcji. I zrobili.

PAD w II turze kampanii prezydenckiej nawet nie ukrywał konserwatywnego stosunku do aborcji. I jakoś wygrał, prawda?

Hej, przeciwnicy PiS, ogarnijcie się trochę!

przez | 25 października 2020

Tzw. Trybunał Konstytucyjny kierowany przez towarzyskie odkrycie J.Kaczyńskiego, wydał wyrok w sprawie aborcji. Czy jest to całkowity zakaz, czy tylko mocne domknięcie furtki, jeszcze zobaczymy.

Męczy mnie to tragizowanie, psychologizowanie i rozdzieranie szat przez przeciwników PiS. Męczą pogróżki  pod adresem PiS oraz Kaczyńskiego i to już nie wiadomo które zapowiadanie, że to początek końca PiS.

Te bezsilne emocjonalne rozedrganie antypisowego świata musi nieźle polityków PiS bawić. J.Kaczyński pewnie kilka razy napełnia sobie kubełek popcornem i patrzy się z rozbawieniem w telewizor.

A może zróbmy inaczej. Z bezczelnością i odwagą rozliczajmy PiS z wypełniania propagowanych przez polityków prawicowych i kościelnych hierarchów haseł. Trochę się tego nazbierało. Proponuje porzucić tą inteligencją manierę poprawności, kultury i grzeczności.

Jeżeli więc jakiś biskup mówi o lewicowej modzie na bycie singlem, to od razu powinniśmy wyszukać singli w PiS i na dzień dobry domagać się usunięcia J.Kaczyńskego z partii. Kaczyński powinien się tłumaczyć z wyboru takiego a nie innego życia.

Mamy mieć dzieci?? Nie ma sprawy, należy potępić Lecha Kaczyńskiego i jego małżonkę za powołanie tylko jednego dziecka na świat. Czyżby para prezydencka wybrała za młodu karierę naukową lub zawodową? To chyba skandal. W tej samej kolejce do tłumaczenia powinien stać PAD z małżonką.

Proponuje przygotować listę singli i rozwodników w PiS i zażądać opinii Kościoła oraz partii ws moralnej oceny działaczy.

Córka tragicznie zmarłej pary prezydenckiej, z racji wchodzenia co kilka lat w związki małżeńskie powinna być objęta już dawno zakazem wspominania o niej i pokazywania jej wizerunku w mediach.

Skoro kobiety ulegają lewicowym trendom i poświęcają się karierze, to zgodnie z opinią ministra Czarnka, to i tu należy wskazać i drążyć kilka niezręcznych przypadków. Wg min. Czarnka, córka pary prezydenckiej już powinna być mężatką i zajść szybciutko w ciąże. Tymczasem młoda dama bawi się w jakieś kariery i zawodowy rozwój. To skandal. Pan Czarnek powinien od pani Wassermann zażądać tłumaczeń, jakim prawem nie wyszła za mąż i nie ma dzieci. Z całym szacunkiem, ale można zostać matką i po 40-stce.

TVPiS powinna pokazywać okaleczone płody w Wiadomościach i zachęcać do ich rodzenia. Powinniśmy przynajmniej raz na tydzień zobaczyć w tej telewizji dla intelektualnie niewymagających, szczęśliwe prawicowe rodziny, którym rodzi się niepełnosprawne dziecko, które umrze np. miesiąc po porodzie z braku możliwości utrzymania go przy życiu. Audycje powinna prowadzić Kaja Godek. Oczywiście każda z tych rodzin powinna podziękować za otrzymywaną pomoc i zadeklarować, że wystarcza i więcej prawicowy rząd dawać nie musi.

Czas porzucić moralne opory. Politycy PiS już nawet zapomnieli kiedy to zrobili. Niech ludzie zobaczą moralny cynizm PiS i jego elektoratu.

Płaskoziemcy, antyszczepionkowcy, a teraz antymaseczkowcy.

przez | 11 października 2020

Płaskoziemców chyba nikt nie traktuje poważnie.  Wśród antyszczepionkowców, wbrew pozorom, nie brakuje ludzi oczytanych i wykształconych. To mieszanina ludzi podejrzliwych, szukających informacji, wątpiących, ze skłonnościami do wiary w teorie spiskowe. Ludzi podciąganych pod te dwa wymienione terminy, można by jeszcze od biedy nazwać marginesem i zanadto się nie przejmować. To natomiast, co dzieje się przy okazji sporów o zakrywanie twarzy, zaczyna poddawać w wątpliwość inteligencję i umysłowe rozgarniecie dużej części społeczeństwa i , niestety, części moich znajomych i członków rodziny. Tzw. antycovidowców już tutaj pomijam. Lokowałbym ich między pierwszą a drugą z grup wymienionych w tytule.

Przeglądając media społecznościowe szokuje mnie ogromna liczba ludzi, którzy za wszelką cenę podważają sens noszenia maseczek. Odnoszę wrażenie, że to jakaś forma buntu, popisu czy – w ich przekonaniu – demonstracja inteligencji i umiejętności analitycznego myślenia. Wcale niemały odsetek wśród antymaseczkowców stanowią ludzie inteligentni i wykształceni. Nie można im odmówić szukania informacji na temat zakrywania twarzy, aczkolwiek ograniczają się głównie do opinii/opracowań potwierdzających ich poglądy.  Mam wrażenie, że ich problemem są nie tyle maseczki, co konieczność wyróżnienie się z otoczenia i demonstrowanie swoich intelektualnych zalet, czyli m.in wspomnianej już umiejętności krytycznego myślenia. Niestety, wcale nierzadko, przyjmowana przez nich linia argumentacji opiera się w znacznym stopniu na manipulacji informacją lub odnoszeniem się do wątków, które nie są przedmiotem sporu czy wręcz dyskusji. Krytykę zakrywania maseczek, ich przeciwnicy toczą na różnych polach. Medycznych, prawnych, epidemiologicznych, statystyki  itd. Ok., do pewnego stopnia jest to ciekawe. Niestety te intelektualne popisy są wychwytywane przez opinię publiczną, która szuka uzasadnienia dla niezakrywania twarzy. A to już jest łakomym kąskiem dla polityków, od ludzi z Konfederacji po premiera Morawieckiego.

A jak to jest z tymi maseczkami, a przynajmniej ja jak podchodzę do tematu i co proponuje innym.

Przede wszystkim musimy pamiętać, że covid-19 czy jak go tam zwać, jest chorobą nie do końca jeszcze przez lekarzy rozpoznaną. Sporo już wiemy, ale okazuje się, że wirus może powodować pewne nieodwracalne szkody w organiźmie i wygląda na to, że nie nabywamy trwałej odporności na wirusa a jedynie częściową i jest ona zróżnicowana. Są spory dotyczące nabycia społecznej odporności, kiedy ma to miejsce itd. Wisi nad nami pytanie o koszt uzyskania odporności. Sugeruje się często, że taką odporność uzyskali Szwedzi lub Włosi. Po pierwsze, nie byłbym wcale taki pewny, po drugie – koszty społeczne nabycia odporności są bardzo duże (liczba zgonów). Na razie nie ma leku czy szczepionki, który zredukowałaby zagrożenie do zera. W kilku krajach lekceważące podejście do wirusa lub wiara w nabycie zbiorowej odporności skończyły się tragicznie, a społeczny koszt jej ewentualnego uzyskania budzi spory. Możemy negować wirusa lub lekceważyć poprzez porównanie do innych chorób. Niestety wirus jest, zabija i powoduje zajmowanie kolejnych łóżek w szpitalach oraz paraliż niektórych z nich. I w ten sposób powoli dochodzimy do tego, po co są maseczki i generalnie zakrywanie twarzy.

Maseczki same w sobie nie zapobiegają zarażeniu covid-19 i nikt tego nigdy nie ukrywał. W całym arsenale walki z rozprzestrzenianiem wirusa jest to środek drugo lub nawet trzeciorzędny. Maseczki to akt desperacji wynikający z szukania jakiegoś kompromisu między potrzebami życia społecznego (przemieszczanie się i spotkania z innymi ludźmi), gospodarką a liczbą zgonów i wydolnością służby zdrowia.

Maseczka ogranicza zasięg wydychanego sprayu i daje szansę na pochłoniecie mniejszej porcji wirusa od osoby zarażonej przy bliskim kontakcie z nią (co ma znaczenie przy zarażeniu). Nie potrafimy (ale i nie chcemy) utrzymywać zalecanego dystansu. Niejednokrotnie jest to po prostu niemożliwe (np. środki komunikacji publicznej). Stąd pomysł z maseczką, która jest swego rodzaju środkiem zastępczym dla zachowania dystansu.

Krytyka od strony prawnej też nie ma wielkiego sensu. Wielu z nas ma wątpliwości dotyczące umocowania prawnego maseczek itd. Tylko czy to jest naprawdę problem, tym bardziej że większość z nas używa tych maseczek incydentalnie i krótkotrwale w ciągu dnia. Możemy oczywiście się powoływać na wyrok sądy w sprawie przypadku z płn Polski czy można odmówić obsługi klienta sklepie, który odmawia założenia maseczki, czy nie. Tylko co to zmienia w kontekście innych przytoczonych tu argumentów.

Maseczki i inne desperacki środki zapobiegawcze stosujemy dlatego, że nie ma mowy o kolejnym lockdownie. Sympatycy teorii nabywania odporności stadnej muszą też pamiętać, że ważne jest tempo i warunki w jakich ją mamy nabywać. W przeciwnym wypadku umierać będą niepotrzebnie tysiące ludzi. Przy okazji proponuję sympatykom nabywania odporności stadnej dokładnie wczytać się w teksty jej dotyczące, które podają na wsparcie swojego zdania.

Maseczki mamy nosić – jak wspomniałem – m.in. dlatego, że ograniczamy zasięg wydychanego sprayu, a nikt z nas nie wie czy jest zakażony czy nie.

Podsumowując, maseczki to akt desperacji i braku prostych dostępnych skutecznych sposobów na walkę z wirusem. To naprawdę tak trudno zrozumieć?

Kościół trochę jakby nie nadąża za zmieniającą się rzeczywistością.

przez | 1 października 2020

To nie jest tak, że ostateczne prawa moralne zostały już wymyślone i zapisane. Przeciwnie. Wydaje się, że przed człowiekiem wiele jest jeszcze moralnych wyzwań, kwestii do przemyślenia i uregulowania. A Kościół znowu jakby zaspał. Tym razem przespał temat naszego stosunku do zwierząt. Niby część polityków prawicowych nagle przejęła się losem zwierząt, ale reakcja pozostałych, reakcja rolników i powściągliwość Kościoła rozczarowuje. Na relacje człowiek – zwierzęta możemy patrzeć przez pryzmat szeregu czynników, o których dalej.  Czyżby w Kościele panowało przekonanie, że w tym temacie dokonał już wszystkiego? Tak samo Kościół przespał temat szeroko rozumianej ekologii.

Wszelkie ruchy obrony zwierząt, ekologiczne itp. od lat zwracają uwagę, że zwierzęta wykorzystywane w rolnictwie do pracy i produkcji mięsa i nabiału są niejednokrotnie źle traktowane przez hodowców. A przecież rolnictwo zdominowane jest przez prawicowy elektorat, wsłuchany w głos Kościoła. Kiepsko to wygląda, gdy lewicowi działacze zadają katolickim rolnikom trudne pytania i zwracają uwagę, że czas coś zmienić. Kościół przyjął jakby, że mamy moralne prawo podporządkować sobie świat zwierzęcy i czynić ze zwierzętami co nam się żywnie podoba. A gdzie jakość życia zwierząt? Gdzie pytanie o sens nieograniczonego hodowania i wybijania żywych istot?

Od strony lekarzy i dietetyków przyszło ostrzeżenie: jemy niepotrzebnie zbyt dużo mięsa. Kościół może i miał prawo być tą informacją zaskoczony, ale od przynajmniej kilku lat nie jest to już tajemnica. Nie szanujemy w ten sposób naszego organizmu i zdrowia. Może więc warto nauczać ludzi, że nie tylko alkohol nam szkodzi. Nadmierne spożycie mięsa zwiększa ryzyko nowotworów i innych chorób.

To co mnie chyba najbardziej zaskakuje, to ubój rytualny. Nasi rolnicy i przetwórcy nie dość, że zadają cierpienia zwierzętom, to jeszcze sprzedaję mięso i jego przetwory na potrzeby przedstawicieli innych religii.  Naprawdę katolik może ( z moralnego punktu widzenia ) robić wszystko dla pieniędzy? Może i tak, ale chciałbym to usłyszeć z ust kościelnych hierarchów. Byłoby to ciekawe doświadczenie.

I na koniec aspekt ekologiczny. To, że mamy sobie czynić ziemię poddaną, nie oznacza że mamy prawo ją niszczyć. Hodowla zwierząt jest bardzo obciążająca dla środowiska naturalnego i klimatu, więc może warto do wiernych zaapelować by przemyśleli swoją postawę i zredukowali hodowle zwierząt i spożycie mięsa do rozmiarów niezbędnie potrzebnych.

Zapewne nie wyczerpałem w tym krótkim i sygnalnym wpisie tematu relacji: katolik-zwierzęta. Na kwestię traktowania zwierząt zwracają uwagę autorytety wcale lub w niewielkim stopniu związane z Kościołem, organizacja ekologiczne i lewicowe. To musiało Kościół zaboleć. Kościół po raz kolejny nie popisał się tu refleksem. Gdy temat pojawiał się na horyzoncie, należało go podjąć. Najwyraźniej jednak, szybciej wśród hierarchów zadziałał odruch obrony autorytetu Kościoła. No bo przecież Kościół nie może się mylić i nie dostrzegać w porę wyzwań. Cóż, a jednak.

Covid-19. Wróciliśmy do punktu startu.

przez | 27 września 2020

Lockdown wprowadzaliśmy gdy zachorowalność dzienna była w przedziale 300-400 przypadków dziennie, a śmiertelność średnio dziennie podchodziła pod 20 przypadków. A teraz? W połowie września przebiliśmy 500 przypadków zachorowań dziennie i ostro idziemy po kolejne rekordy. Dane za 25 i 26 września mówią o ponad 1 tys. przypadków dziennie. Od trzech dni śmiertelnością nie ustępujemy wynikom z locdown’u. Biorąc pod uwagę trendy z ostatnich kilku tygodni, wyniki z marca i kwietnia mogą być już tylko miłym wspomnieniem. Co się takiego stało z władzą (czyli politykami) i z nami? Wtedy panika i dyscyplina, a teraz totalne rozprzężenie i niemal zaprzeczanie istnieniu wirusa lub pogodzenie się z jego istnieniem i stratami jakie wywołuje.

Prawicowi politycy robią co mogą by nawrót zagrożenia medialnie lekceważyć. Są przy tym niebywale cyniczni. Wiosną prawicowi politycy zarządzali społeczeństwem poprzez strach. Teraz, nie chcą w ogóle o wirusie rozmawiać. Lockdown ekonomiczny nie wchodzi w rachubę. Straty i zadłużenie po pierwszym będą nas długo bolały. Z obecnej perspektywy działania władzy sprzed kilku miesięcy w zasadzie należałoby krytykować. Fatalnie na społecznej mobilizacji odbiło się lekceważenie wirusa przez przedstawicieli władzy od okresu wyborów. Wirusa miało już nie być, a niestety jest i to w skali większej niż kiedyś. Niestety to lekceważenie trwa do dzisiaj. Trudno więc oczekiwać by obywatele bardziej przejmowali się wirusem niż władza. Władza nadal stara się w mediach lekceważyć zagrożenie. Przyznanie, że problem narasta wywoła pytania o lekceważenie wirusa, przygotowania do drugiej fali, zarzut popełnienia szeregu błędów i przyjęcie, że przy drugiej fali rząd godzi się na koszty społeczne , czyli m.in. śmierć obywateli.

Niestety i obywatele nie są bez winy. Zapewne lockdown nie był świadomym zabiegiem socjologicznym na społeczeństwie (chociaż częściowo tak), ale mimowolnie bardzo obecnej władzy pomógł. Trauma po lockdown’ie jest tak duża, że społeczeństwo o kolejnym nie chce słyszeć i tak samo jak rządząca prawicowa koalicja o wirusie (zagrożeniach z nim związanych) rozmawiać też nie chce. Za cenę wolności poruszania się, przymykamy oko na 400-600 zgonów miesięcznie wywołanych przez covid-19.  Lekceważenie zasad bezpieczeństwa jest powszechne, szczególnie wśród ludzi młodszych. Przerażające jest jak powszechna jest wiara w przeróżne spiskowe teorie dotyczące wirusa i wręcz negacje jego istnienia czy lekceważenie jego skutków. Ludzie wykształceni nie ustępują w tym względzie niewykształconym.

Wzrost zachorowań i liczby zgonów następuje w zasadzie na nasze własne życzenie. Pretensji i protestów społecznych z tego powodu zapewne nie będzie. Po prostu wiemy, że sami jesteśmy winni.

Nowa Solidarność R.Trzaskowskiego. Ktoś tu uległ emocjom.

przez | 17 września 2020

Rafał Trzaskowski (RT) przegrał wybory prezydenckie z Dudą o włos. W drugiej turze zmobilizował 10 mln ludzi. Jego rywal nieco ponad 0,4 tys. więcej. Gdyby nie działalność TVPiS i kilka innych nieuczciwych politycznych chwytów rządzącej prawicy, wybory RT by wygrał. Osiągnięty w II turze wynik był tak duży, że RT postanowił lub poczuł się w obowiązku, zagospodarować sukces lub coś swojemu elektoratowi zaproponować. I tu jest problem, bo utrzymanie marki ‘Rafał Trzaskowski’ do wyborów będzie trudne, żeby nie powiedzieć niemożliwe. No ale deklaracje padły.

RT od razu po wyborach znalazł się pod ostrym ostrzałem prawicy i jej mediów, łącznie z tzw. TV publiczną. Nieprzypadkowo, bo politycy prawicy mają świadomość, że Duda swoje zwycięstwo zawdzięcza nieuczciwym chwytom i telewizji Kurskiego. RT ma szereg zalet. Jak na polityka jest młody, bardzo doświadczony i inteligentny. Na politycznym koncie ma wygraną w Warszawie i pozyskanie głosów milionów ludzi po krótkiej kampanii. PiS ma się kogo bać. Do tego popularność RT daje szansę na wykreowanie wokół niego nowego politycznego bytu. To dlatego PiS nie zwlekał i od razu zabrał się za oczernianie RT.

Pozostawiając na boku polityków PiS, Kaczyńskiego i ich obawy przed polityczną skutecznością RT, mam poważne obawy o sens kreowania nowego politycznego bytu (politycznej marki) przez RT.

RT jest prezydentem W-wy, z czego wynikają pewne obowiązki. Oczywiście funkcja prezydenta nie musi paraliżować RT politycznie. A jednak paraliżuje. RT nie jest winny awariom rurociągu  i jest błędem oddanie inicjatywy PiS. PiS na tyle skutecznie przyszpilił RT do W-wy (stałe zarzuty o brak zainteresowania problemami miasta), że RT przełożył w czasie inaugurację Nowej Solidarności z powodu awarii, by pokazać, że stolica to jego oczko w głowie. Pytanie co dalej. PiS będzie z byle czego co chwilę kreował kryzys w W-wie. Jeżeli RT poważnie myśli o zakładaniu ruchu, to musi się wyrwać z narracji narzucaj przez PiS. Na razie punkt dla PiS. Niestety.

RT to polityk PO i ruch Nowa Solidarność (NS), będzie już trzecim politycznym bytem pod patronatem PO lub blisko w PO związanym. Sama PO, Koalicja Obywatelska i teraz NS. Kapitał politycznych zgromadzony przez RT warto zapewne zagospodarować i coś zaproponować Polakom pod nowym szyldem, tylko jaki szyld to będzie? Kolejne wcielenie PO? Z punktu widzenia PO, wykreowanie kolejnej politycznej marki może być wygodne, ale sympatykom może się to nie spodobać. Szyld PO wzbudza w Polakach niesympatyzujących z PiS mieszane uczucia.

RT w wywiadach sugeruje, że NS to będą m.in. środowiska samorządowe, think tanki, osoby i środowiska niezależne itd. Przepraszam, ale to takie ogólne gadanie, jak ktoś nie wie co ma powiedzieć na temat przyszłości nowej politycznej inicjatywy. Środowiska samorządowe tworzą już własne inicjatywy polityczne, ponadto z jakiej racji miałyby się podpiąć pod ruch RT?

Jeżeli RT chce zaprezentować swoją indywidualność i odmienność swojego ruchu, to musi to pokazać programem. Tymczasem w kampanii prezydenckiej postawił na kompromis, otwartość niemal dosłownie na wszystkich, akceptował politykę socjalną PiS. Dodanie do programu socjalnego koalicji prawicowej dodatkowych pomysłów na wydatki, zaczęło prowokować pytania czy aby sam RT nie wyprzedził PiS w ekonomicznym populizmie. RT nie tak łatwo oderwie się od szyldu PO.

Już samo odróżnienie się od PiS nie będzie łatwe (obszar ekonomiczny). RT będzie musiał pokazać czym odróżnia się od macierzystej partii, by uniknąć zarzutów o przeprowadzanie ukrytego przepoczwarzenia PO w nowy byt lub grania politycznymi markami. Do tego, w przeciwieństwie do środowiska prawicowego, ruchowi politycznemu RT wyrosła konkurencja, czyli Szymon Hołownia. Na chwilę obecną nie sposób powiedzieć coś precyzyjniejszego o programie RT i jego ruchu.

Trudno powiedzieć czy Nowa Solidarność to efekt czyjegoś geniuszu politycznego czy decyzja oparta na kampanijnych emocjach. Czas mija i inicjatywa traci na świeżości, nie istnieje w mediach, a sam lider uległ przejściowo narracji narzucanej przez PiS. Nie wiem czy nie lepszym wyjściem byłoby wykorzystanie sukcesu RT do poprawy wizerunku PO i rozwijanie, m.in. z pomocą RT i pod jego patronatem, otwartości na inne środowiska, w tym samorządowe. W I turze wyborów prezydenckich RT zajął wysoką pozycję, ale osiągnięty wynik był raptem o kilka pkt.proc. lepszy od wyborczych wyników PO czy KO. W najbliższych wyborach parlamentarnych popularność z II tury nie ma większego znaczenia.

Przekaz dla ludzi, którzy mają problem z zaakceptowaniem różnorodności.

przez | 11 września 2020

Ludzie, którzy mają problem z zaakceptowaniem różnorodności w ujęciu preferencji seksualnych, powinni nabrać dystansu i spojrzeć na świat odkładając na chwilę swoje schematy, przekonania itd. Ot, niby proste i ciekawe ćwiczenie intelektualne. Niestety nie dla wszystkich. Niektórzy wręcz się przed nim bronią.

     Ludzie. Zróżnicowanie.

Kiedy spojrzy się na zróżnicowanie rodzaju ludzkiego, to istnienie ludzi określanych skrótem LGBT przestaje dziwić. Różnimy się wzrostem, inteligencją, kolorem skóry. Warunki w jakich się rozwijamy i geny, różnicują nasze możliwości. Jedni rodzą się z upośledzeniami lub je ‘nabywają’ w życiu (np. na skutek wypadku), inni zaś są zdrowi. Jedni są ładni/przystojni, pozostali niekoniecznie. Jedni mają do czegoś predyspozycje i osiągają sukcesy, inni nie wychodzą poza przeciętność. Rodzimy się i wzrastamy w lepszych lub gorszych rodzinach, lepszych lub gorszych miejscach na świecie. Jedni uprawiają seks trzy razy na tydzień, innym wystarczy raz na miesiąc. Jest margines ludzi, którzy w ogóle nie odczuwają popędu seksualnego i mogą żyć bez seksu. Itd. Czymże więc na tle tej różnorodności jest zróżnicowanie preferencji seksualnych? Dlaczego ta akurat sfera ma być zero-jedynkowa? Z doniesień historyków wiemy, że zróżnicowanie seksualne i ludzie nie-hetero było zawsze. Co ciekawe, nie powodowało to żadnych patologii społecznych. Skąd więc przekonanie, że pełna akceptacja praw i oczekiwań ludzi klasyfikowanych jako LGBT itd. jest zła i zagraża społeczeństwu?

     Światopogląd, wiara, wiedza.

Gdy słucha się krytyków LGBT i ludzi nie akceptujących świata innego niż hetero, pobrzmiewa w ich głosie przekonanie, że jest jakiś kanon moralny, zestaw odwiecznych prawd wiary, filozofii, czy wręcz zwykłej logiki, które ten brak akceptacji czy wręcz wrogość uzasadniają. Katolikom więc proponuje sprawdzić jak wybiorczo wpaja się im prawdy wiary i jak Kościół się zmieniał na przestrzeni wieków. Szybko dojdą do wniosku, że wpajana im od dzieciństwa wiara, jej kanony czy interpretacje podlegają stałej modyfikacji na przestrzeni wieków. Zauważą, że ich prawdy i filary są wybiórcze lub przypadkowe, a sam Kościół i tak musiał się dostosowywać do zachodzących zmian społecznych czy odkryć naukowych. Coś co dzisiaj jest pozornie jednoznaczne i oczywiste, za trzydzieści lat będzie już tylko budziło politowanie.

Wielu ludzi wierzy, że nabyli dzięki własnym doświadczeniom i rozmyślaniom wiedzę, która pozwala im oceniać cokolwiek zero-jedynkowo. Niestety w konfrontacji z wyzwaniem m.in. takim jak LGBT, emitują z siebie ‘nie, bo nie’ lub coś podobnego. Uderza i szokuje brak logicznej argumentacji i intelektualno-moralna bezradność, gdy przeciwnicy LGBT uświadamiają sobie, że cały ich podkład światopoglądowy oparty jest na tym, że ‘świat jest już urządzony raz na zawsze’, ‘od zawsze czegoś zakazywano’, no przecież ‘rodzice i ksiądz zawsze mówili że’, czy w końcu że wokół mnie tego nigdy nie było. Nie tak łatwo przyznać się, że świat w którem się wyrastało nas oszukał. Że nie chciało się samemu intelektualnie wysilić i pogimnastykować. Że cały ten podkład zwany ‘tradycją’ czasami niewiele jest wart lub okazuje się być podszyty kłamstwem i obłudą. Nam, ludziom, nie jest łatwo przyjąć do wiadomości, że rzekomo wypracowany pogląd na to czy owo jest nic nie wart i okazuje się wynikiem naszego lenistwa intelektualnego i efektem bezrefleksyjnego kopiowania poglądów z podwórka, rodziny czy zasłyszanych w kościele.

     Postrzeganie LGBT przez pryzmat preferencji seksualnych.

To jedna z bardziej intrygujących rzeczy. Czyli postrzeganie ludzi nie-hetero przez pryzmat preferencji seksualnych i przypisywanie im większej skłonności do patologicznych zachowań. Doszło to tego, że ludzie LGBT są podejrzani z zasady, a na księdza pedofila przymykamy oko lub uważamy, że nie wypada  o tym publicznie mówić.

Seks jest skromną częścią życia człowieka. Reszta to sen, praca, hobby, odpoczywanie w domu z rodziną, przebywanie z innymi ludźmi, podróże itd. Tymczasem całe rzesze przeciwników LGBT tylko o seksie i przyległościach.

     Ludzie klasyfikowani jako LGBT nie tworzą trwałych przyzwoitych związków i nie powinni mieć dzieci?

No to spójrzmy na nasze porządne katolickie rodziny w porządnym, opartym na słusznej tradycji, katolickim kraju. Rozwody, przemoc, złe traktowanie dzieci, niepełne rodziny, zdradzający małżonkowie, gwałty na własnych żonach itd. wcale nie należą do rzadkości. Skoro policja ma pełne ręce roboty, a w kraju podobno ok. 90% obywateli to katolicy, to kto łamie prawo i czyni zło? Pozostałe 10% w tym LGBT? Skąd pochodzą dzieci w domach dziecka czy rodzinach zastępczych? Nawet prawicowi politycy nie udają, że się rozwodzą jak im się znudzi żona.

Zastanawiam się jaki procent Polaków  szukał informacji o ludziach LGBT i związkach w jakie wchodzą. Nie tak trudno dotrzeć do informacji o parach homoseksualnych wychowujących dzieci itd. Pytanie tylko, ilu z nas szuka tej wiedzy lub ma odwagę przeczytać wywiad z parą lesbijek wychowujących dziecko.

Lewandowska kontra Młynarska.

przez | 7 września 2020

Jak wielu Polaków, i ja zapragnąłem mieć zdanie w sprawie wyczynu Anny Lewandowskiej. Wyczyn, wg relacji krytyków, miał polegać na wyśmiewaniu osób z nadwagą. Anna Lewandowska nałożyła  specjalne nakładki na brzuch i pośladki i zaczęła się w tym poruszać, dodają co do tego komentarz. I opisywanie dalej o co chodziło A.Lewandowskiej jest trudne, bo ciężko znaleźć nagranie, za to internet, facebook itd. zalany jest komentarzami i interpretacjami tego co A.Lewandowska zrobiła. W tym szumie hejtu pod adresem Lewandowskiej, ciężko dojść prawdy. Jeśli dobrze zrozumiałem, A.Lewandowskiej chodziło o reakcje na komentarze pod jej adresem, a dotyczące krytyki jej wyglądu (dla jednych gruba, dla innych za chuda). Jeżeli tak, to może i forma odreagowania nieco zaskakująca. Tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę, że A.Lewandowska wrzuca w mediach pełno swoich fotek odkrywających taki czy inny fragment ciała i poddaje go ocenie internautów. Jak rozumiem, zdaje sobie sprawę, że jej pośladki czy brzuch nie wszystkim muszą się podobać.

Prawdy o przebierance A.Lewandowskiej i jej celu dojść trudno m.in. dlatego, że masa komentatorów zniekształca cel jaki przyświecał Lewandowskiej, a przede wszystkim skupia się na hejtowaniu tej ostatniej, dając upust frustracjom, złościom i różnym innym brzydkim odruchom. Nie inaczej przytrafiło się Paulinie Młynarskiej. Można Lewandowską, i to co robi, lubić lub nie, ale nad swoimi frustracjami warto panować. Wiem, że bogatych i tym co się powiodło finansowo się nie lubi, ale hamujmy się trochę. I nieistotne czy Anna L. zawdzięcza sukces swojej pracy czy bardziej nazwisku męża. Ma nie pracować lub siedzieć cicho tylko dlatego, że mąż jest znanym piłkarzem?

Na koncie facebookowym P.Młynarskiej odnalazłem dwa wpisy dotyczące sprawy przebieranki Lewandowskiej. Pierwszy dotyczy obrony jednej z działaczek, którą po krytyce Lewandowska zaczęła straszyć prawnikiem, a drugi to już bardziej osobiste wycieczki pod adresem tego co i jak Lewandowska prezentuje i co propaguje. Że jest bogata, jej (Lewandowskiej) przekaz jest wyidealizowany, że nie ma wiele wspólnego z życiem normalnego człowieka, że ze względu na popularność powinna uważać co propaguje  itd.

Przede wszystkim jak się komuś to co robi Lewandowska nie podoba, to niech tego nie ogląda. Wątpię by Lewandowska pozwoliła sobie na kpiny z ludźmi z nadwagą. Po drugie, zaryzykuje twierdzenie, że 95% Polaków z nadwagą, ma ją przez swoje zaniedbania. Nadwaga, co już udowodniono, jest niezdrowa. Jestem przeciwnikiem wytykania ludziom ich nadwagi, ale nie widzę powodów, by ukrywać przed tymi ludźmi, że sami są sobie winni i że powinni coś z tym zrobić. Nie widzę powody, by ukrywać, że człowiek szczupły jest zdrowszy od …nieszczupłego.

No ale przejdę do P.Młynarskiej, bo po przejrzeniu wpisów na jej facebooku, można nabrać przekonania, że przygadała kocioł garnkowi, a różnica w przekazie w porównaniu  z A.Lewandowską wynika co najwyżej z innej grupy targetowej i przyjętego sposoby budowania zaufania u obserwatorów konta. Oczywiście treści prezentowane przez P.Młynarską są o wiele bardziej strawne niż sztuczny i komercyjny (przepraszam, ale tak go odbieram) przekaz A.Lewandowskiej.

P.Młynarska od popularności nie stroni, co sugeruje jej liczba obserwatorów. Jeżeli ta ostatnia zbliża się do 150 tys., to z góry wiadomo, że mamy do czynienia z osobą, która stara się być zauważona. Oczywiście można powiedzieć, że skoro ciekawię piszę, to popularność robi się sama. Tylko, że dokładnie to samo można powiedzieć o działalności Lewandowskiej. Cokolwiek chciała zrobić A.Lewandowska przebierając się za osobę z nadwagą, to postawa przyjęta przez P.Młynarską ma cechy bezpodstawnego zarzutu opartego na sztucznej poprawności i przypisaniu złych intencji osobie krytykowanej.

Jeżeli kogoś bawi działalność A.Lewandowskiej, to proponuje przyjrzeć się działalności P.Młynarskiej. Na rzekomo spontanicznie prowadzonym koncie facebookowym, delikatne informacje o pisanej książce. Przypadek czy komercja? Na facebooku jest link na stronę internetową. A tam m.in. informacje o napisanych książkach, i już ze skromności zapewne dodane, że większość z nich to bestsellery.

Skoro kogoś bawi Lewandowska ze swoim duchowo-gimnastycznym przekazem, to P.Młynarska oferuje doradztwo energetyczno-emocjonalne. Jest joga, praca w kręgu nad energią, no i – oczywiście na prośbę czytelników (bo jakby inaczej) – warsztaty mocy, na których P.Młynarska bawi się w psychologa. Czytelnicy, czy raczej częściej czytelniczki, wypisują ochy i achy nad doradczo-refleksyjno-publicystyczną działalnością swojego autorytetu, czyli P.Młynarskiej. P.Młynarska jest jedną z wielu przedstawicielek świata kobiet, które mając za sobą kawał życia kreują się na psychologiczno-terapeutycznych guru. Wśród osób znanych, takich samozwańczych lekarzy dusz i ciała, to istna plaga. Jej przekaz w tym obszarze można określić jako równie banalny jak przekaz A.Lewandowskiej.

Podobnie jak A.Lewandowskiej, również i P.Młynarskiej można zarzucić korzystanie ze znanego nazwiska.

Polecam też przyjrzeć się zdjęciom swojej osoby, jakie P.Młynarska zamieściła na stronie internetowej. Wprawdzie w jednym z wpisów na facebooku dot. A.Lewandowskiej, przekazała czytelniczkom, że i ona (P.Młynarska) ma oponkę w pasie (żeby zyskać sympatię i zaufanie czytelniczek), ale na zdjęciach ze strony internetowej, prezentuje się jako kobieta bez tejże i szczupła.

A.Lewandowska nie jest bohaterem mojej bajki. Ale w krytyce Lewandowskiej zaskoczył mnie banalny hejt, sztuczna poprawność i próba przypisania złych intencji oraz wykreowania się na krytyce. Jak widać, taką samą krytykę łatwo przygotować pod adresem również i P.Młynarskiej.

Zapoznałem się z walorami jogi na stronie P.Młynarskiej i najwyraźniej nad zaadaptowaniem niektórych z nich w swoim życiu powinna popracować.

Ustalanie, kto będzie winny.

przez | 29 sierpnia 2020

Spór między samorządowcami a rządem o zagrożenie epidemiologiczne po rozpoczęciu roku szkolnego, to spór o to, kto na kogo przerzuci odpowiedzialność za wzrost zachorowań.

Zacznę od przytyku pod adresem samorządowców. Skoro wielu z nich od dawna apeluje o większą swobodę w podejmowaniu działań, to w perspektywie rozpoczęcia roku szkolnego widać, że w chwili zagrożenia, ta samodzielność jakby samorządowców uwiera i przeszkadza. Tak samo jak rząd, tak i samorządowcy zdawali sobie od dłuższego czasu sprawę z  tego, że rozpoczniemy rok szkolny w warunkach epidemii. Mogli więc się na to organizacyjnie przygotować.

Nie ma co ukrywać, że zapewne w jednym jesteśmy zgodni: nauka zdalna jest wątpliwym rozwiązaniem i powinna być ograniczona tylko do sytuacji poważnego zagrożenia epidemiologicznego. Ja również jestem za powrotem dzieci do szkół.

Samorządowcy mają prawo oczekiwać wsparcia finansowego od rządu i pomysłów. Przede wszystkim samorządy poniosły część kosztów walki z wirusem, które powinien ponieść rząd. Mają prawo oczekiwać lepszej ochrony i prewencji zdrowotnej, jak na przykład weryfikacyjne badania, by redukować do niezbędnego minimum wzrost zachorowań.

Strona rządowa tymczasem przejawia wobec samorządów i nauczycieli postawę pełną arogancji. Socjalne rozdawnictwo finansowe i skala finansowa tarcz potwierdzają, że pieniądze na pomoc były. Ale nie dla edukacji. Można dofinansować nadgodziny dla nauczycieli, transport dla dzieci, wynajem sal by część lekcji prowadzić poza szkolnym budynkiem, jeżeli zajdzie taka konieczność czy dodatkowe badania dla nauczycieli itd. Można było stworzyć fundusz dla edukacji na lokalne inicjatywy zmierzające do stworzenia bezpiecznych warunków dla edukacji.

Niestety rząd, który potrafił zrobić problem z działania zakładów kosmetycznych i potem drobiazgowo regulować ich działanie, raptem niecały miesiąc przed rozpoczęciem roku szkolnego wydał zarządzenia dot. funkcjonowania szkół, które są w gruncie rzeczy ogólnym wskazaniem ścieżek postępowania. Że już o konsultacjach ze środowiskiem nie wspomnę. Za to mamy durnawe medialne ustawki w dyrektorami szkół, którzy trywializują zagrożenie i niesmaczne podjazdy pod adresem samorządowców i nauczycieli.

Rządzący zdają sobie sprawę z zagrożenia epidemiologicznego związanego z powrotem dzieci do szkół. Niemniej cokolwiek się stanie ma wygrać rząd. Jeżeli nie będzie poważniejszego (jakimś cudem) wzrostu zachorowań, to będzie : a nie mówiliśmy, zagrożenia  nie było. A jeśli będzie wzrost, to winne okażą się samorządy.

Wynagrodzenie dla pierwszej damy.

przez | 23 sierpnia 2020

Temat ustalenia wynagrodzenia dla pierwszej damy (dalej PD) pojawia się i znika od lat. I jeżeli coś można było spieprzyć (przepraszam za wyrażenie) w tej dyskusji, to politycy prawicy i PAD to zrobili w godny ‘podziwu’ sposób.

PD zazwyczaj przed zdobyciem prezydentury przez męża, jest normalną pracującą Polką. A nawet jeśli nie pracuje, to prowadzi mniej lub bardziej normalne życie. Z chwilą objęcia funkcji przez męża jej życie zmienią się diametralnie. Zgodnie z rytuałem dyplomatycznym i zwyczajem, towarzyszy mężowi w jego dyplomatycznych i politycznych działaniach. Kontynuowanie dotychczasowej pracy jest raczej trudne lub po prostu niemożliwe. Z jednej więc strony towarzyszy mężowi przy niektórych obowiązkach, z drugiej musiałaby nazbyt często korzystać z zawieszenia pełnienia obowiązków w dotychczasowym miejscu pracy. Do tego względy bezpieczeństwa. Trudno sobie wyobrazić jak wyglądałyby prowadzone przez nią zajęcia z j.niemieckiego w obstawie służb bezpieczeństwa itd.

PAD i politycy prawicy powinni się byli o podjęcie tematu wynagrodzenia dla PD zwrócić do opozycji lub senatu. Uniknięto by wtedy podejrzeń o załatwianie spraw dla ‘swoich’ swoimi głosami. Niestety wymagałoby to też przełamania swojego politycznego ego i poczucia wyższości względem opozycji.

Politycy prawicowi mogli temat wynagrodzenia dla prezydentowej poprowadzić razem z podwyżkami wynagrodzeń dla najwyższych urzędników i parlamentarzystów lub odrębnie. Biorąc pod uwagę skandal w mediach jaki wybuchł po ujawnieniu procedowania cichaczem podwyżek, lepszy był drugi sposób. Ale to nie pierwszy błąd jaki popełnili politycy prawicy. Nie wierzę też, że PADa nie poinformowano, że będzie podstępem załatwiane wynagrodzenie dla jego małżonki.

Nie wiemy skąd się wzięło 18 tys. zł brutto wynagrodzenia. To wysoka kwota i nad jej wysokością powinna się odbyć medialna dyskusja. Nawet politycy i komentatorzy medialnie nieprzychylni PADowi i prawicy, w przeważającej większości są zwolennikami ustalenia wynagrodzenia dla PD. Tak więc ustalenie wynagrodzenia dla PD było w zasięgu ręki. Niestety prawica i PAD zepsuli sprawę na własne życzenie. Być może nie docenili mediów, opinii publicznej i naiwnie wierzyli (opozycja niestety też), że sprawa wynagrodzeń przejdzie niezauważona lub jedynie na krótko zaistnieje w mediach.

Dyskusja nad wynagrodzeniem dla PD powinna objąć punkt odniesienia dla poziomu wynagrodzenia,  nowe obowiązki i zasady rozliczania PD z ich wypełniania. Jeżeli przyjmiemy, że pierwsze damy były i będą osobami o przeróżnych charakterach, wiedzy, wykształceniu i temperamencie, to zacznijmy od określenia wynagrodzenia minimum. W toku dalszych rozważań możemy określić dodatkowe wynagrodzenie, pod warunkiem podjęcia się innych, dodatkowych obowiązków. Minimum, to opłacanie obligatoryjnych składek (m.in. emerytalnej). Ale minimum może też objąć jakąś (może i 100%) rekompensatę za brak możliwości pracy na dotychczasowych warunkach. Trzeba pamiętać, że PD pełniąc rolę osoby towarzyszącej prezydentowi (czyli pełnienie roli PD) i podejmującej razem z nim gości, w zasadzie wykonuje pracę i to wcale nie związaną tylko z przyjemnościami. Tak jak i prezydent, PD podlega rygorom bezpieczeństwa oraz ograniczającej i sztywnej etykiecie dyplomatycznej itd., które trudno zaliczyć do przyjemności.

Rzetelne rozpoczęcie dyskusji o wynagrodzeniu dla PD, utrudnia ona sama. Agata Duda jest milczącą prezydentową. Jej głos poznajemy w ściśle określonych sytuacjach, które pozwalają jej na komfort niewypowiadania się na kluczowe i trudne tematy społeczne. PD skrupulatnie korzysta z możliwości bycia tajemniczą i niepoznaną. Nie wiemy więc też, czy jest na tyle kompetentna, by podjąć się jakichkolwiek odpowiedzialnych obowiązków. W takim razie tym bardziej chciałbym wiedzieć na jakiej podstawie społeczeństwo miałoby mieć obowiązek płacenia A.Dudzie aż 18 tys. zł miesięcznie?

Buta i niechęć do ukorzenia się przed opinią publiczną i opozycją, zepsuły kolejną próbę podjęcia dyskusji o wynagrodzeniu PD. Politycy prawicowi wzięli sobie z sufitu 18 tys. zł i uważali za upokarzające by się tłumaczyć przez opinią publiczną. Sama A.Duda, jeżeli wykonuje pracę jako PD itd. też śmiało powinna o tym mówić. No ale skoro ani PD, ani politycy prawicowi nie chcą o tym rozmawiać, to nie ma sprawy.