Mimo, że raczej nie jestem osobom pruderyjną, to śmiała kreacja polsko-białoruskiej aktywistki mnie zaskoczyła. Chodzi o słynne już “krzyczące wystąpienie’. Słynne z co najmniej dwóch powodów, zamiast z jednego. Mogę rozumieć formułę z krzykiem. W czasach gdy coraz to nowe treści zajmują naszą uwagę, zainteresowanie opinii publicznej sprawami łamania praw człowieka na Białorusi i braku reakcji otoczenia wymaga zapewne nie lada inwencji. Przekaz J.Szostak zwrócił uwagę. Ale obok krzyku było coś jeszcze. Śmiały dekolt i zarysowany biust w mocno opiętej bluzce. Ten wzrokowy dodatek wywołał pewien niesmak u komentatorów. U mnie również.
Osobiście uważam, że każda kobieta ma prawo prezentować swoją urodę, w tym i tą natury bardziej fizycznej. Jeżeli ma ochotę doprawić to lekkim erotycznym podtekstem, to też jej wolno. Niemniej pozostaje problem miejsca i czasu. I tu chyba Jana Szostak popełniła błąd. Zabrakło wyczucia. Rozumiem, że Jana Szostak walczy również o szereg innych ważnych spraw, w tym i prawo kobiet do wyjścia poza krępujące ramy obyczajowe narzucane im przez społeczeństwo.
J.Szostak jest zapewne w pełni świadoma norm obyczajowych w Polsce. Nie zamierzam tych norm w każdym calu bronić, ale normy te są znane i wiemy kiedy i co można, a kiedy nie ma miejsca na odzieżowe prowokacje. Kiedy więc walczymy o przywrócenie wolności słowa, demokrację i uwolnienie niesłusznie aresztowanych ludzi, to nie łączymy tego z walką o prawo do ciasnej śmiało wyciętej bluzki i własnego biustu. Walka z białoruskim reżimem nie jest dobrą okazją do prezentowania obyczajowej przekory. J.Szostak zrobiła jak uważała za słuszne i ponosi tego medialne konsekwencje. To było do przewidzenia i, jak rozumiem, ona sama nie jest zaskoczona.