Jeżeli politycy PiS myślą, że wykonali wczoraj w W-wie fantastyczny manewr polityczny, to są w błędzie. Niewątpliwie wczorajszy pochód odbył się znacznej lepszej atmosferze od tego, co pamiętamy z lat poprzednich. Jest w tym zapewne i zasługa polityków PiS, którzy chcieli zademonstrować, że przejęli inicjatywę 11 listopada i że potrafią zaproponować nową jakość świętowania oraz zapanować nad emocjami tysięcy ludzi. Sądzę jednak, że bardziej zaczyna działać presja wywierana przez niezależne media na środowiska nacjonalistyczne i na polityków, którzy z tymi środowiskami sympatyzują lub je tolerują. Mam na myśli głównie polityków PiS.
Po tym co wczoraj widziałem, politycy PiS o sukcesie nie mogą mówić. Udział polityków PiS w marszu nie był żadną nową jakością ani aktem odwagi. To była mieszanina śmieszności, strachu i politycznego cwaniactwa. Przede wszystkim nie wiadomo ile marszów było. Dwa czy jeden. Prezydent deklarował jeden, ale ja widziałem dwa.
Politycy PiS ustawili się z przodu i osłonili kordonem wojska, policji i służb wszelakich. Z przodu orkiestra, wojsko i wozy bojowe. Tylko po to, by przypadkiem nikt nie podejmował prób zatrzymania marszu. Politycy PiS wiedzieli, że próby zatrzymywania marszu z wojskiem na czele będą wyglądać fatalnie. Fatalnie też wyglądał szczelny kordon za plecami polityków PiS, utworzony przez żandarmerię. Kilkusetmetrowy bufor oddzielający polityków PiS od drugiego pochodu lub, jak kto woli, od pozostałych uczestników marszu, to dodatkowy argument pokazujący jak wielkie obawy mieli politycy PiS w tym marszu. Najwyraźniej nie byli pewni tego, co może się wydarzyć za ich plecami. I słusznie, bo część uczestników marszy, który ruszył jako drugi, niespecjalnie przejęła się apelami prezydenta o jedność o unikanie z obnoszeniem się z napisami i symbolami dzielącymi Polaków.
Jeżeli to był jeden marsz, to prezydent i politycy PiS powinni odpowiedzieć na pytanie, jak się czuli idąc w jednym pochodzie z narodowcami i nacjonalistami. Dlaczego jednym wolno rac używać, a innym nie? Wątpliwe zresztą czy to zauważyli, bo politycy PiS starali się nie patrzeć za siebie i iść na tyle szybko, by nie dogoniła ich drygu część marszu. Niestety łuny rac, petard i innych ‘dymnych’ zabawek były dobrze widoczne. Wystarczyło się obrócić za siebie, gdy pokonywali most Poniatowskiego.
Nie był to dzień sukcesu prezydenta ani polityków PiS. Nacjonaliści nie omieszkali zaznaczyć swojej obecności. Prezydentowi i politykom PiS nie udało się narzucić neutralnej patriotycznej narracji tego dnia. Czerwona łuna za ich plecami wyraźnie wskazywała kto ustala warunki. Przykro było patrzeć jak wysocy rangą urzędnicy państwa i mundurowi szybko opuszczali miejsce zakończenia marszu by nie zetknąć się z drugą częścią marszu.