Co ma religia w szkołach do rozdziału z Kościołem.

przez | 15 września 2015

W ramach przeprowadzenia rozdziału Kościoła od państwa powróciła w mediach sprawa nauczania religii w szkołach i pokrywania kosztów tejże (wynagrodzenia katechetów itd.) przez państwo. Dla podkreślenia niegodziwości obecnego stanu, zwolennicy usunięcia religii ze szkół wspominają że wydawane przez państwo ponad 1 mld zł  na katechetów, można by przeznaczyć na opiekę dentystyczną dla dzieci. Kwota spora, więc argument chwytliwy. Zanim jednak religię ze szkół usuniemy, to warto na spokojnie przeanalizować wszystkie za i przeciw. Zalecałbym również (a być może  przede wszystkim) to ćwiczenie środowiskom lewicowym, by uniknęły przykrej niespodzianki.

Przypomnę tym co tu nie bywają, że do Kościoła formalnie nie należę i że jestem jak najbardziej zwolennikiem rozdziału Kościoła od państwa. Przy czym nigdy dogmatycznie do wyznaczania granicy między Kościołem i państwem nie podchodziłem. Ten błąd robią moim zdaniem zwolennicy usunięcia. Nie ma tez co ukrywać że precyzyjne zdefiniowanie rozdziału jest dość trudne w konkretnych przypadkach. Jak to się mówi: zawsze powinniśmy się kierować rozsądkiem.

Gdyby zwolennicy wyprowadzenia religii ze szkół przeprowadzili masową ankietę z precyzyjnym opisaniem wad i zalet swojej akcji, mogliby – a nawet jestem tego pewny – ponieść kompromitującą porażkę. Zbieranie podpisów daje pewien efekt masowości i w przekonaniu inicjatorów zbierania podpisów, pozwala im na stawanie się w pozycji reprezentantów ludu.  Niestety w akcji informacyjnej i przekazie medialnym organizatorzy akcji i jej zwolennicy, nie ustrzegli się swego rodzaju manipulacji. Zestawianie kosztów religii ze stanem uzębienia dzieci jest nieco populistyczne. I, jak wspomniałem wyżej, organizatorzy nie przeprowadzili uczciwego zestawienia wad i zalet stanu obecnego z punktu widzenia dzieci i ich rodziców. Stąd moim zdaniem działania zwolenników opisywanej akcji, pozostawia sporo do życzenia jeśli chodzi o rzetelność informacyjną.

Dla Kościoła wprowadzenie religii do szkół to był powrót do przeszłości (argument tradycji) i – być może – większa frekwencja na religii. Jest tu i spory wymiar finansowy. Katecheci są opłacani przez państwo, a Kościół ma dawne salki katechetyczne, którymi może swobodnie dysponować. Widziałbym tu również swego rodzaju (być może świadome) „wciśnięcie” się Kościoła w obszar państwa, z nadzieją że obszar ten będzie można dalej powiększać. O ile, w porównaniu z dawnymi lekcjami religii –  frekwencja jest pewnie wyższa, to poziom wiary już niekoniecznie. Obserwatorzy życia społecznego oraz niektórzy duchowni zwracają uwagę, że jakość wiary i stopień religijności spadł. Że szkoła, z hałasem i różnorodnością lekcji nie pozwala na stworzenie odpowiedniego dla nauki religii klimatu i skupienia. Trudno to oczywiście rzetelnie zmierzyć , stąd i taka ocena może być odczytana jako subiektywna.

Dla dzieci i rodziców, religia w szkołach to ogromna wygoda. Dzieciaki zaliczają religię przy okazji pobytu w szkole. Nie trzeba więc w tzw. czasie pozalekcyjnym gnać do Kościoła, co jest szczególnie wygodne dla dzieci z małych miast i wsi, gdzie droga do najbliższego Kościoła bywa daleka. Dzieciaki lepiej mogą organizować sobie czas oraz nie ma kolizji z zajęciami pozalekcyjnymi. Dla rodziców, szczególnie najmłodszych dzieci, to również zaoszczędzony czas na zaprowadzanie i przyprowadzenie najmłodszych dzieci oraz mniejsza troska o pociechy, które samodzielnie uczęszczałyby na zajęcia z religii.

Kwestia pieniędzy. Zwolennicy wyprowadzenia religii ze szkół wskazują, że to oszczędność niemal 1,4 mld zł rocznie (wynagrodzenia dla katechetów i koszty poboczne). Tutaj są dwie drogi. Obrońcy religii mogą powiedzieć, że skoro katolicy to dominująca większość w społeczeństwie, to państwo jedynie transferuje pieniądze od katolickiej większości podatników do katechetów. Nie byłoby to jakaś specjalna anomalia, kiedy mniejszość musi zaakceptować wskazania większości. Oczywiście jak ktoś chce, można podnieść argument, że państwo nie powinno uczestniczyć w procesie transferu pieniędzy gdy sprawa dotyczy kwestii światopoglądowych. Pytanie tylko, czy to katolickiej większości przeszkadza i czy ta większość, mimo sporego chwilami dystansu do sfery religijnej i jej realizacji w sferze prywatnej, widzi w tym problem.

Kolejnym wariantem może być przeniesienie płatności na rodziców. Tylko, że skoro państwo już w ich imieniu płaci, to obawiam się że przeniesienie płatności na rodziców nie byłoby dobrze przyjęte. No i wariant finansowy bodaj ostatni. Państwo przestaje płacić, religia jest wycofywana ze szkół (lub nie) i koszt organizacji lekcji religii przechodzi bez rekompensaty na Kościół. Można jednak podejrzewać, że Kościół zwróci się do wiernych o finansowe wsparcie lekcji religii.

Podejrzewam więc, że obecne rozwiązanie organizacji lekcji religii i ich finansowanie jest bardzo wygodne dla obywateli i akcja lewicowych środowisk nie zyska szerokiej akceptacji.

Korzystanie z obiektów publicznych na działalność religijną nie jest jeszcze jakąś zbrodnią moim zdaniem. Nie odbieram tego jako jakiś specjalnie duży problem społeczny ani zagrożenie dla państwa. W tym konkretnym przypadku powinniśmy się kierować racjami dzieci i ich rodziców.

Powyższe nie oznacza że nie ma tematów do dyskusji. Skoro szkoła jest publiczna (państwowa)  i mamy rozdział Kościoła od państwa, to jest kilka kwestii przy których warto się upierać lub przynajmniej podyskutować. Skoro pomieszczenia są wynajmowane, to unikamy wieszania religijnych symboli (mam na myśli trwałe przytwierdzanie itp.). Podręczniki i katecheci powinni podlegać ocenie i kontroli MEN itd. Nie chodzi o ingerencję, ale o zapobieganie nadużyciom, przekazywaniu treści na które państwo zgodzić się nie może (wiem, tu też byłby problem z określeniem o co chodzi). Darowałbym sobie tzw. rekolekcje. Oczywiście z całym szacunkiem dla rekolekcji, ale zawieszanie z tego powodu zajęć na trzy dni to przesada. Rekolekcje powinny być organizowane w czasie pozaszkolnym.

Wyobrażam sobie zmianę wyrażonego wyżej stanowiska. Jest pewnie kwestią nieodległej przyszłości, gdy zwiększy się w Polsce religijne (światopoglądowe) zróżnicowanie. Mogą się pojawić religie, które z racji przyjętych zasad, propagowanych idei itd., mogą być nie do zaakceptowania na terenie placówek publicznych. Ponadto umieszczenie w planie lekcyjnym szeregu różnych zajęć religijnych może być coraz bardziej kłopotliwe. To jednak temat przyszłości. Na chwilę obecną nie odnoszę wrażenia, by nauczanie religii na terenie szkół publicznych jakoś szczególnie naruszało rozdział Kościoła od państwa. No chyba, ze komuś chodzi o zasadę.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.