Akcja z billboardami informującymi, że konkubinat i cudzołóstwo to grzech to niewątpliwie śmiałe działanie ze strony przedstawicieli Kościoła Katolickiego w Polsce. Generalnie Kościół ma prawo przypominać wiernym o podstawowych zasadach jakie ich obowiązują. Mimo, że człowiekiem Kościoła formalnie nie jestem, to w zasadzie nie mam nic przeciwko by zachęcał mnie do przemyśleń, refleksji. Zanim przejdę do samego konkubinatu, parę słów o billboardzie i akcji.
Nie mam poczucia by sam plakat naruszał swobodę moich przekonań, tudzież mnie specjalnie dotykał, ponieważ mam tu akurat poglądy odmienne od autorów plakatu. Treść billboardu nie dotyka mnie pewnie i dlatego, że urodziłem się i wyrosłem w kraju niemal jednorodnym pod względem religijnym. Niemniej nie zdziwi mnie jeśli ktoś treść billboardu odbierze jako naruszenie jego światopoglądu. A co jeśli ja zacznę wieszać billboardy wskazujące że każda szanująca
się kobieta powinna zasłaniać twarz itd.? Ciekaw jestem reakcji Kościoła. Intryguje mnie też to, że Kościół zwraca się do swoich owieczek dość anonimowo i drogą zaiste pośrednią. A przecież ok. 90% Polaków to katolicy, do których przedstawiciele Kościoła mają niemal stały dostęp (lekcje religii, msze, kolędy, media informacyjne itd. itd.). Nie wiem czy billboard to forma słabości Kościoła czy łagodności wobec wiernych (delikatne przypomnienie). Formalnie Kościół ma dostęp do par żyjących w konkubinacie i może śmielej (w kontakcie bezpośrednim) im
przypominać o grzechu, ale nie chce tego robić.
A konkubinat? Jeśli o mnie chodzi, to Kościół byłby ze mnie dumny, w kontekście treści billboardu. Niemniej nie zamierzam posuwać się do rozstrzygania sporu: rozpocząć współżycie przed ślubem i razem zamieszkać, czy też czekać do zawarcia związku małżeńskiego. To indywidulana sprawa każdego z nas. Jednak opinia jednego z księży przytoczona w artykule (link) jest nieuczciwa: Wiele ze związków nieformalnych opiera się na założeniu, że dopóki jest nam ze sobą dobrze, to możemy razem żyć i korzystać z przyjemności. Wraz z rosnącym stale zjawiskiem konkubinatów pojawia się negatywna konsekwencja w postaci lęku przed odpowiedzialnością za drugą osobę, lęku przed posiadaniem dzieci przed zaangażowaniem się na poważnie w życie
społeczne. Oj, ksiądz sobie fakty dopasowuje (raczej zmyśla) do z góry przyjętej teorii.
Generalnie widzę w konkubinacie możliwość głębszego poznania drugiej osoby. Ludzie powinni mieć prawo żyć jak chcą i szukać szczęścia wg własnych potrzeb. Życie w tzw. konkubinacie, czyli
pod jednym dachem i z możliwością podjęcia współżycia seksualnego, daje możliwość dwojgu ludziom poznania się zanim się ktoś zwiąże małżeństwem lub podejmie decyzje o wspólnym życiu w konkubinacie ale z dziećmi i wspólnym gospodarstwem domowym. Tzw. ‘chodzenie’ przedmałżeńskie z poznaniem się wiele wspólnego nie ma. Deklarowanie że głęboka miłość i wiara pomoże pokonać trudności (wynikające z tego, że wcześniej się nie znaliśmy zbyt dobrze) jakie się pojawią po zawarciu związku małżeńskiego, jest nieco naiwna. Te różnice potrafią niszczyć tzw. miłość dość szybko po zawarciu małżeństwa. Pamiętam sprzed lat przypadek
znajomych (małżeństwo), gdzie facet nie ujawniał żonie swojego wynagrodzenia i dawał ustaloną kwotę na utrzymanie rodziny. Po prostu przed ślubem tego nie ustalili, no bo kto o tym pamięta. Dziewczyna była ogromnie rozżalona takim postępowaniem. Inna rzecz, ze małżeństwo bywa wykorzystywane do szantażu lub jako forma obezwładniania partnera. O ile konkubinat zachowuje czystość relacji (każdy wie dlaczego jest w drugą osobą i na jakich zasadach), to niejednokrotnie fakt wejścia w związek małżeński bywa wykorzystywany do szantażu, wg zasady: nie podoba ci się, to odejdź jeśli masz odwagę i pieniądze na alimenty oraz akceptujesz utratę połowy majątku.
Konkubinat może być dobrym wstępem do podjęcia z czasem decyzji o związku małżeńskim. Jest dobrym rozwiązaniem w sytuacji gdy dwoje ludzi nie znalazło partnera swoim marzeń, ale mimo to chce się z kimś związać. Itd.
A przyjemność, którą w pejoratywnym znaczeniu przytaczał cytowany ksiądz? W każdym związku powinna być przyjemność. Nieważne czy to konkubinat czy małżeństwo tzw. kościelne. Nie rozumiem, dlaczego niemal za każdym kiedy duchowny katolicki podejmuje temat małżeństwa, pojawiają się słowa: wsparcie, trudne chwile, przejście przez życie, pomoc w chorobie… No
sorry, ale chce się …..wymiotować. Przepraszam za słowo. Trudno się dziwić, że Kościół akceptuje instytucję małżeństwa, bo wtedy trudniej opuścić partnera. Ale małżeństwo to nie ma być pasmo udręk, tylko frajda. Właśnie powinna dominować przyjemność i satysfakcja bycia razem.
Swoją drogą, proponują Kościołowi by zbadał ‘jakość’ małżeństw. Wtedy zrozumie dlaczego część ludzi wybiera początkowo konkubinat lub w nim pozostaje.
link na artykuł, który zachęcił mnie do wpisu: