Ostatnio, nawet w tzw. rozsądnych mediach, spotkałem się obroną związkowców w kontekście ostatniej manifestacji w Warszawie i ich postulatów. Pewien młody publicysta w Gazecie Wyborczej (z ostatniego piątku) stwierdził, że ma już dość schematów typu: że związkowiec jest zawsze tym złym, a przedstawiciel przedsiębiorców zawsze dobrym. Że pierwszy zawsze mówi głupstwa, a drugi tylko mądrości. Młody publicysta stwierdził, że ma dość tego fałszywego schematu i ogłosił zmianę frontu i postrzeganie stron konfliktu. Skoro ktoś dostaje możliwość pisania na drugiej stronie Wyborczej, to jako jej czytelnik (i prenumerator) mam prawo wymagać argumentów, a nie emocjonalnych zmian postrzegania rzeczywistości, tylko dlatego że się jej nie rozumie.
Schemat w postrzeganiu związkowców nie wynika z mody czy środowiskowych zwyczajów, ale faktów. To raczej pytanie do związkowców dlaczego uporczywie funkcjonują w swoim schemacie. Obraz związkowca jaki sami związkowcy kreują jest taki: 1) jestem grubiański i pozuje na człowieka „z ludu”, 2) udaje że nie rozumiem lub faktycznie nie rozumiem rzeczywistości, 3) jestem dumny że nic nie rozumiem, 4) nie przejmuję się tym że większość moich postulatów jest nie do zrealizowania, a czasami po prostu głupia, 5) chętnie przejaskrawiam i manipuluję słuchaczami, 6) rytualnie nienawidzę polityków. To i tak niepełna lista.
Zostawmy listę i przyjrzyjmy się faktom i manifestacji. Za każdym razem kiedy włączałem telewizor by posłuchać związkowców, trafiałem na jakiś medialny bełkot, który zawierał negatywne emocje wobec rządzących (mówię o relacjach na żywo lub wywiadach). Czasami tylko były jakieś postulaty i oceny, ale rzetelność i prawdziwość pozostawiała wiele do życzenia. W manifestacji kładziono nacisk na żądanie ustąpienia rządu. Związkowcy wzięli się do polityki? Nie ma sprawy. Jest demokracja, są wybory, związki zawodowe powinny wystawić reprezentację. Wydawałoby się, że nie ma nic lepszego niż przejąć ster rządów i pokazać że można lepiej rządzić. Ale okazuje się, że związkowcy nie chcą. Oni chcą tylko żądać. To wygodne. Ale tak naprawdę dlatego nie są zainteresowani rządzeniem, bo wiedzą iż większość ich postulatów jest nie do spełnienia.
W kwestii postulatów emerytalnych związkowcy chcą m.in. wycofania się z pracy do 67 roku życia. Nie miałbym nic przeciwko, ale sam niedawno pobawiłem się emerytalnymi symulacjami i ….jeżeli utrzymamy emerytalne przywileje branżowe i nie wydłużymy czasu przejścia na emeryturę, to deficyt emerytalny będzie narastał. Przewodniczącego Dudy to nie interesuje. Zapłaci rząd. Z tym że rząd nie ma swoich pieniędzy. Dziury, deficyty i zaniedbania łatane są pieniędzmi podatników.
Ruchomy czas pracy jest sposobem na uniknięcie zwolnień w zakładach o sezonowej produkcji lub w przypadkach małej liczby zamówień. Podobny przepis już w Polsce funkcjonował i nie przeszkadzał związkowcom. Po drugie wymagana jest zgoda załogi. Po trzecie ….wykorzystywała go stosunkowo niewielka grupa podmiotów. Jest prawda iż rząd niechętnie godzi się na postulaty podniesienia płacy minimalnej. Płaca minimalna jest podnoszona prawie co roku, ale w stopniu mniejszym od związkowych oczekiwań. I wcale nie dlatego, że rząd ulega organizacjom pracodawców. Radykalne podniesienie minimalnego wynagrodzenia mogłoby wywołać zwolnienia i to osób o najniższych kwalifikacjach.
Można się zgodzić z postulatem związkowców (nie tylko oni go zgłaszają) o powstrzymanie procesu narastania zatrudnienia na tzw. umowy śmieciowe. Obawiam się ze ten eksperyment nie przyniósł pożądanych rezultatów na rynku pracy, a już na pewno nie takich jak oczekiwano. Premier już dawno zapowiedział, że podejmie ten temat, ale dopiero gry wrócimy na ścieżkę szybszego wzrostu gospodarczego. I trudno się z nim nie zgodzić. Eksperymentowanie teraz, podnosi ryzyko wzrostu bezrobocia.
Opór premiera wobec postulatów (jak m.in. wyżej wymienione) dotyczących zasad i kosztów zatrudnienia nie wynika z podatności na wpływy przedsiębiorców. Po prostu eksperymentowanie z ich wprowadzeniem grozi spadkiem zatrudnienia i przejściem do szarej strefy, gdzie tych ludzi i tak na ogół nikt lepiej nie wynagrodzi. Jeżeli tak by się stało, to związkowcy nie wezmą na siebie za to odpowiedzialności. Gdyby recepty związkowców na wzrost zatrudnienia i wynagrodzenia były takie oczywiste, to premier już dawno by je wprowadził. Elektorat odwdzięczyłby mu się w sondażach i wyborach. Proponuje też zapoznać się z postulatami i oczekiwania przedsiębiorców. Są czasami sprzeczne z postulatami związkowców i wbrew pozorom rząd wcale tak łatwo im nie ulega. Przypominam, ze to obecna ekipa przywróciła składkę rentową po jej redukcji przez rząd PiS i koalicjantów. Rząd nie ugina się przed żądaniami obniżenia składek na fundusz pracy, które są m.in. przeznaczane na wsparcie szkolenia bezrobotnych.
Można oczywiście powiedzieć, że rząd w swoich rachubach opiera się na błędnych wyliczeniach. Wobec tego niech związkowcy przedstawią swoje symulacje, tak jak to robi część ekonomistów. Niestety trudno znaleźć w mediach ciekawe spory ekonomiczne od mikro- po makroekonomię z udziałem związkowców. Niestety wśród związkowców niezwykle modne jest bycie i pozowanie na ekonomicznych ignorantów. Pewnie dlatego, że łatwiej wtedy być populistą i na pytanie o to skąd wziąć środki na ten czy inny postulat, odpowiadać – jak to był łaskaw przewodniczący Duda w sobotę – „nie może być tak, że ma pieniędzy na …” (i następuje wyliczenie).