Zmiana zasad finansowania partii. Poczekajmy z rewolucją.

przez | 24 czerwca 2013

Propozycja Donalda Tuska by całkowicie znieść finansowanie partii politycznych z budżetu, to raczej próba ucieczki do przodu w temacie w którym sama PO nie była bez grzechu. Byłoby jednak lepiej gdyby wpierw premier zainicjował medialną dyskusję i próbował ją inteligentnie moderować. Tak, by przed podjęciem decyzji omówić wszystkie za i przeciw finansowaniu partii z budżetu. To zbyt poważny temat, by sprowadzić go do hasła typu: niedobrzy politycy marnotrawią publiczne pieniądze. Przypomina mi to załatwianie problemu abonamentu RTV. Obecny premier wpierw wzniecał bunt przeciwko płaceniu abonamentu, by potem pokazać że PO nie ma nic specjalnego do zaproponowania. Jednym z wielu czynników, który łączy te dwa przypadki, to banalne zdobywanie przychylności opinii publicznej poprzez niskie argumenty natury finansowej. No w końcu nie ma nic lepszego niż komunikat do opinii publicznej, że dość płacenia na polityków. Brak rzetelnego podejścia do problemu powoduje, że dyskusja odbywa się na dziko, przy chaotycznej żonglerce argumentami przez jej uczestników.

Wszystko zaczęło się od artykułu w Gazecie Wyborczej z 12 czerwca. Dziennikarze GW zaczęli analizę wydatków partyjnych od największych ugrupowań. Przypomnę, że największe ugrupowania (PO i PiS) otrzymały po 17-18 mln zł. Pozostałe partie na ogół nie więcej niż połowę tej kwoty. Dużo to czy mało? O kilka mln złotych mniej niż rok wcześniej w przypadku dużych partii, ale nadal za dużo. Ok. 40% kwoty przeznaczone jest na ogół na wynagrodzenia pracowników administracyjnych i tych kwot na ogół nikt nie kwestionuje. Od kilku do dwudziestu procent subwencji było przeznaczone na agencje reklamowe, poligraficzne, sondaże itp. usługi. Powstaje pytanie czy aby partie nie przeceniają wartości badania opinii publicznej i reklamy. Na przyszłość warto rozważyć, przy założeniu że pozostajemy przy subwencjach, wprowadzenie ograniczenia procentowego wydatków na wspomnianą grupę wydatków.

Najwięcej rozczarowania budzi wydawanie pieniędzy na pozostałe cele. Tutaj akurat świetnym (i negatywnym) przykładem jest PiS. Niezwykle kosztowny okazał się sam prezes partii. Jego ochrona i obsługa prawna. Z samą ochronę prezesa PiS zapłacił 1,1 mln zł. Kaczyński dość chętnie opiera swoją politykę na konfrontacji politycznej i manipulacji, ale koszty obsługi prawnej i ochrony przerzuca na społeczeństwo. Jestem przekonany, że gdyby koszty ochrony prezesa pokrywano ze składek członkowskich, to nie byłoby to 1,1 mln zł. Pieniądze publiczne przeznaczone na subwencje okazały się również świetnym sposobem finansowania politycznych przyjaciół i sympatyzujących instytucji. Wyjątkowo niesmaczne okazało się to w przypadku PiS. Prawicowi dziennikarze, działacze, pośrednio ojciec Rydzyk itd. W połączeniu z korzystaniem z wsparcie finansowego SKOKów, polska prawica jak widać niezwykle chętnie i bez specjalnego ukrywania się, korzysta w publicznego zasilania lub zasilania sektora finansowego.

By nie było, że dokładam tylko PiS, trzeba dokuczyć i PO. Słynna heca z wypisaniem z partii Jana Rokity, pozwoliła się nam dowiedzieć że składka miesięczna to zaledwie 5 zł, co jest wielkością śmiesznie małą. Wniosek niestety jest prosty i przykry: by nie zrażać członków partii, koszt jej przerzucono na podatników.

Mimo wszystko jednak nadal jestem zwolennikiem publicznego finansowania partii politycznych. Partie polityczne, jako te ze społecznych ugrupowań, które mogą się ubiegać o miejsce w sejmie i senacie, a dalej o (współ)rządzenie państwem, są jednym z fundamentów demokracji. Możemy złorzeczyć na taką czy inną partię, ale nikt nie zabrania nam partii założyć i starać się o wpływ na decyzje o kierunkach zmian. I nie chciałbym by „fundamenty” demokracji prosiły się o wsparcie takiej czy innej grupy społecznej czy grup przedsiębiorców. Kolejnym problemem byłoby m.in. finansowanie partii reprezentujących biedniejszą część społeczeństwa. Zbieranie pieniędzy, jak proponuje Donald Tusk, rodzi poważne ryzyko handlu politycznego. Nie twierdzę, że demokracja przez to mogłaby upaść, ale zanim zrezygnujemy z obecnego rozwiązania, starajmy wyczerpać wszystkie możliwości rozwiązań jakie ono daje.

Co proponuję? Wydatki partii wskazują, że bez skrupułów subwencje na nie można zmniejszyć o 30-40%. Być może nawet o 50% w przypadku partii największych. Trzecią część tak uzyskanej kwoty można przeznaczyć na partie lub koalicje które osiągają mniejsze progi (teraz odpowiednio 3% i 6%) w wyborach. Na pewno trzeba poprawić kontrolę wydatków. Nie myślę tu jednak o urzędnikach, ale o podawania raz do roku do publicznej wiadomości na co i na kogo dokładnie partie wydają publiczne pieniądze. Inicjatywa Gazety Wyborczej pokazała, że nawet media zapomniały o systematycznej analizie wydatków partii, co najwyraźniej rozzuchwaliło partyjnych decydentów. Dopiero po kolejnej kadencji sejmu moglibyśmy przeanalizować skutki zarysowanej zmiany i rozpocząć dyskusję na odejściem od modelu publicznego wsparcia. Nie widzę sensu wgłębiać się w obecne propozycje poszczególnych partii ponieważ są podyktowane głównie bieżącym interesem politycznym. Najczęściej zwolennikami zniesienia modelu subwencji są partie zasobniejsze i/lub liczniejsze oraz te którym obecnie subwencje się nie należą.

Moje propozycje nie są jak widać rewolucyjne, bo i nie czas jeszcze na takie. Obecna dyskusja o wsparciu partii z pieniędzy publicznych pokazała dwa problemy: zaskakujący brak społecznej (media) kontroli i konieczność ograniczenia zasilania finansowego politycznych przyjaciół.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.