W akcji zabronienia handlu w niedzielę widzę nie tylko ekonomiczny spór w gronie: pracownicy, przedsiębiorcy z małych sklepów i koncerny reprezentujące duże sklepy (markety). W tle mamy też spór ekonomii ze zwykłym człowieczeństwem. Ekonomie wypada w nim blado, co postaram się pokazać w wybranych refleksjach.
Zacznijmy od wolności, na którą powołują się obrońcy handlu w niedzielę. Dla nich wolność to możliwość dokonania zakupów niedzielę. Wolność jednak mamy wtedy, gdy nasze zachowania nie angażują do realizacji naszej „wolności” innych osób. Żeby więc realizować tak rozumianą wolność, za ladą w niedziele ktoś musi stać i czekać czy ktoś będzie łaskaw realizować „wolność”. Nie będę komentował zarzutów o narzucaniu stylu spędzania niedziel. Zarzut ten powstał w reakcji na argumenty o charakterze religijnym czy światopoglądowym części przeciwników handlu w niedzielę. Nikt nie zamierza narzucać ludziom chodzenia do kościoła, czy na spacery z dziećmi. Zwolennicy wolności mogą być spokojni.
W tym sporze o niedzielny handel umyka nam fakt wdzierania się gospodarki wolnorynkowej i ekonomii w ogóle w nasze prywatne życie. Przybiera to różne formy. Żądza sukcesu rynkowego i zysku przedsiębiorcy, wykorzystywanie zachowań konsumpcyjnych obywateli itd. Żeby to jeszcze dawało jakieś pozytywne efekty gospodarce (łącznie z zatrudnieniem). Ale tak naprawdę wcale nie daje. Stąd więcej racji mają ci którzy chcą powiedzieć „stop” wdzieraniu się gospodarki wolnorynkowej w nasze życie. Mało tego. W rywalizacji o wyższość moralną i filozoficzną przewagę mają ci którzy swojego poczucia wolności nie utożsamiają z możliwością dokonywania zakupów w niedziele, bo nie potrafią się zmobilizować od poniedziałku do soboty do zrobienia zakupów. Będąc dzieckiem i nastolatkiem żyłem w czasach kiedy w niedzielę handel był nieczynny. I nikomu nic złego się z tego powodu nie stało. Naprawdę można z tym żyć, a nawet mnie szokuje jak bardzo obrońcy „wolności” nie potrafią sobie wyobrazić świata bez handlu w niedzielę.
My tak naprawdę nie spieramy się o sam handel. Proszę zauważyć, że obok handlu jest coraz więcej innych usług. Tu obok fryzjerów czy punktów dorabiania kluczy, pojawiają się już nawet placówki bankowe. Przenoszenia działalności gospodarczej na niedzielę nie dotyczy więc tylko handlu. Przeżyliśmy już na przykład proces wydłużania otwarcia sklepów spożywczych do późnych godzin nocnych, a teraz powoli za wielkopowierzchniowym handlem ruszają usługi. Tak więc akcja zakazu handlu w niedziele, to nie tylko działanie na ideologicznej podbudowie, ale próba zatrzymania pewnego procesu. Zwolennicy „wolności” zdają się tego nie zauważać. Pewnie dlatego że nikt im nie karze pracować w niedzielę. Zwolennikom handlu w niedzielę, uwierzę wtedy gdy zainicjują akcję „chcemy pracować w niedzielę tak jak pracownicy handlu!”. Brak tego typu akcji mówi sam za siebie i obnaża obłudę wielu zwolenników wolności. Wracając jednak do wydłużania czasu pracy w przytoczonych sklepach spożywczych, to takie działania nie zwiększają sprzedaży w skali ogółem. Przenoszenie godzin otwarcia sklepów na coraz późniejsze godziny to tylko forma konkurencji. Oczywiście pojedynczy przedsiębiorca może odnieść sukces i krzyczeć do kamery że pozwoliła mu na to wolność gospodarcze. Ale po kilku miesiącach inne sklepy robią to samo i jest po sukcesie. Możemy spożyć określoną ilość produktów spożywczych i wydłużenia czasu otwarcia sklepów spożywczych dajmy na to z godziny 20 do 23 nie oznacza wzrostu spożycia. Podobnie z marketami. Jeżeli przedsiębiorca X otworzył zakład fryzjerski w galerii handlowej i otwiera go również w niedzielę, to wcale nie oznacza że liczba obsługiwanych klientów wzrośnie. Po prostu tenże przedsiębiorca podbierze klienta konkurentowi, który ma otwarty zakład fryzjerski tylko od poniedziałku do soboty. I tyle. Tak więc wydłużanie godzin pracy w tygodniu czy przenoszenie na niedziele, jest niczym innym jak rywalizacją o klienta, która w skali gospodarki ogółem nie daje efektów.
Często powtarzanym argumentem obrońców niedzielnego handlu jest możliwość robienia zakupów przez osoby, które w tygodniu nie mają czasu. Jestem przekonany, że w większości nie jest to nic innego poza wygodą. Ponadto może warto popatrzeć, czy przesiadywanie w pracy do 18 czy 20 ma sens. Ja w to wątpię.
Kompletnie nietrafiony jest argument, ze zakaz handlu w niedziele spowoduje spadek sprzedaży, PKB i zatrudnienia. Te kategorie są funkcją sprzedaży w ogóle, a nie faktu sprzedaży w niedziele. W skali całego handlu zakaz handlu w niedziele nie ma żadnego znaczenia. Sprzedaż niedzielna będzie realizowana w pozostałe dni tygodnia i w większości zresztą w tych samych marketach. Zatrudnienie w handlu jest przede wszystkim funkcją sprzedaży. Jeżeli ktoś chce kupić odkurzacz w niedzielę, to niby po zakazie będzie w domu sprzątał już tylko za pomocą miotły? Nonsens. Jeżeli więc zakaz handlu z niedzielę polegałby na stopniowym jego ograniczaniu przez parę lat, to zapewniam że społecznie będzie to niemal bezbolesne.
Obrońcy handlu w niedzielę, na okazywane współczucie pracownikom handlu z tytułu pracy w niedzielę, mają krótką i brutalną odpowiedź: każdy jest panem swojego losu i może zmienić kwalifikacje oraz pracę. Niestety i niezupełnie. Nawet gdyby wszyscy zostali inżynierami, informatykami i opanowali po trzy języki, to popyt na ludzi o takich kwalifikacjach tez jest ograniczony. Ostatecznie cześć tych inżynierów i informatyków, pracowałaby w handlu w niedziele. Handel to nie jest zbiorowisko ludzi, którzy lubią pracę w niedziele. Z racji niskich kwalifikacji lub świadomego wybory zawodu, muszą się na takie warunki godzić. Podejrzewam, że podobnie jak większość społeczeństwa, niedziele woleliby spędzać w inny sposób.
Praca w niedzielę nie jest dla mnie jakimś narodowym problemem. Sam jeżeli już robię jakieś zakupy w niedzielę, to na ogół skromne w lokalnym sklepie spożywczym. owszem, przyjemnie mieć świadomość że gdyby co, to w każdej chwili mogę pojechać do marketu. Utratę możliwości zakupów w niedzielę nie traktuję jako problem, a tym bardziej jako utratę wolności.
Dyskusja o niedzielnym handlowaniu zainteresowała mnie bardziej od strony moralnej, ideologicznej i w paru innych aspektach. To pytanie czy potrafimy sobie powiedzieć dość w tej dzikiej rywalizacji rynkowej. Kiedyś w niedziele działały kina, restauracje itp. Potem dołączyliśmy do tego armię pracowników handlu. Powoli pojawiają się banki. Ciekawy jestem jaka działalność gospodarcza będzie kolejna. Może usługi budowlane. Czemu nie. w sumie dlaczego budowlaniec bez matury ma siedzieć w niedzile w domu. Niech przykleja u mnie kafelki…