Przyznanie premii dla grona marszałków wzbudziło sporo kontrowersji. Co ja bym zrobił będąc na miejscu marszałek Kopacz? Przyznałbym premie, pod warunkiem że praca marszałków wykraczała poza ich standardowe obowiązki. Jeżeli ktoś ciężko pracuje, to dlaczego mu tego nie wynagrodzić. Niestety na ten temat nic nie wiadomo, bo media były zainteresowane sensacją, a nie wyjaśnieniem problemu.
Zadanie mediom ułatwili sami marszałkowie i ich szefowa. Ewa Kopacz ani żaden z marszałków nie potrafił podać uzasadnienia dla 40-45 tys. zł. premii na osobę. No … było jedno: bo taka kwota była zarezerwowana w budżecie. Mówiąc krótko: dałam bo było do podziału. Jeżeli marszałek dostaje wynagrodzenie dochodzące do 13 tys. brutto miesięcznie (media podaję różne kwoty), to premia 40 tys. to bonus sięgający 25% wynagrodzenia. Czy mam zatem rozumieć, że marszałkowie pracowali o tyle ciężej, wydajniej? Ok. ale niech ktoś to uzasadni i pokaże wyliczenia. Nikt nie chciał, bo marszałkowie uciekali przed kamerami i nawet sami nie potrafili się bronić. Fakt, że wyglądało to trochę głupio. Wszyscy mówią o oszczędnościach, brakach, a niektórzy marszałkom lewicowość nie schodzić z ust, a tu bach ….. jak coś jest do wzięcia, to ideały znikają i pojawia się tłumaczenie jak jednego z posłów SLD, że łączna kwota premii to niemal nic w skali potrzeb kraju, więc nie ma o co kruszyć kopii.
Media i znaczna część komentatorów też nie zachowała się przyzwoicie. Problem premii i wynagrodzeń podano w prostackiej i populistycznej wersji. Niemała część dziennikarzy, którzy tego dnia biegali za biednymi marszałkami, zarobkami wcale wiele nie ustępuje parlamentarzystom o ile nie zarabia więcej. I za co? Za zrobienie banalnego populistycznego materiału dla radiosłuchaczy lub telewidzów. Moim zdaniem ci ludzie tym bardziej nie są warci tych pieniędzy, ale w przeciwieństwie do parlamentarzystów mają odpowiedź: skoro prywatny właściciel firmy mi tyle płaci, to znaczy że to słusznie i obiektywne. Ponadto od wynagrodzenia u prywatnego, wara. Za to wynagrodzenia w sektorze publicznym (w tym parlametarzystów) podlegają publicznej kontroli i ocenie. W ten sposób dochodzimy do namiętnie wmawianej przez media i wyznawanej przez obywateli teorii: osoby pracujące w sektorze publicznym ( a więc i parlamentarzyści) opłacane są z pieniędzy obywateli, więc powinny zarabiać niezbędne minimum, a wynagrodzenia powinny być jawne. Ta teoria jest jednak cokolwiek wątpliwa. Tak naprawdę wszyscy, lub co najmniej dominująca większość obywateli, żyjemy z publicznych pieniędzy. Dla mnie parlamentarzysta i, na przykład, pracownik bankowości żyją z publicznych pieniędzy. Różnica polega jedynie na sposobie poboru pieniędzy i zasadom przekazywania. Pracownik banku żyje również z pieniędzy ludzi, którzy w jego przypadku należą do grupy o nazwie „klienci systemu bankowego” a nie „podatnicy”. W Warszawie przeciętny specjalista czy manager zatrudniony w sektorze finansowym, zarabia nierzadko lepiej od parlamentarzysty. I tenże manager siedzi sobie przy biurku i wymyśla jakiż to instrument finansowy stworzyć, żeby go sprzedać i żeby jego instytucja finansowa na tym zarobiła. A czy klient zarobi? To już nie ma znaczenia (np. tzw lokaty strukturyzowane).
Czy parlamentarzyści zarabiają dużo? To zależy od przyjętej perspektywy. Na tle przeciętnego Polaka, zarabiają świetnie. Na tle parlamentarzystów postkomunistycznych krajów Europy Środkowej, zarabiają przyzwoicie. Na tle kadry zarządzającej (średniego szczebla) w prywatnych firmach, zarabiają ….. raczej słabo. Można też przyjąć perspektywę wynagrodzeń i warunków życia w Polsce. Wtedy zarobki parlamentarzystów są godne pozazdroszczenia.
Podsumowując, średnie wynagrodzenie po ujęciu premii wyniosłoby niemal 16 tys. zł. Dużo. Może i byłbym w stanie jako obywatel to zaakceptować, ale chciałbym by ktoś wyliczył mi co ci ludzie robią, ile czasu pracują itd. Tymczasem marszałkowie zachowali się jakby wiedzieli, że premia z efektywnością nie miała nic wspólnego. Rozczarowało mnie to, że nie potrafili podać żadnej inteligentnej argumentacji.