Lance Armstrong. Gdzie go ulokować w hierarchii wartości.

przez | 20 stycznia 2013

Rzekoma spowiedź Lance’a Armstronga, to raczej żenujące komercyjne widowisko. Dla kogoś kto lubi obserwować świat, ludzi itd., to portret: (1.) mediów, (2.) człowieka którego własna ambicja wywiodła na manowce i (3.) ludzi z których część nie wie jak mentalnie i moralnie się do tego ustawić i jak to przetrawić.

Spowiedź Lance’a Armstronga, to raczej krótkie proste odpowiedzi na zadawane pytania. W zasadzie żadnej skruchy.  L. Armostrong przeszedł publiczne katharsis bynajmniej nie z powodu moralnych czy emocjonalnych przemian, które grzesznikowi uświadomiły zło jakie uczynił. Nie było w jego odpowiedziach chęci przejścia pokuty, co zresztą mnie nie zaskakuje. L. Armstrong przez długie lata oszukiwał. On nie miał dylematu czy używa medykamentów, które mogą wywołać podejrzenie że są niedozwolonymi środkami dopingowymi. On świadomie używał środków niedozwolonych, organizując sobie do tego całe otoczenie. Ludzi, m.in. z jego najbliższego otoczenia, którzy mówili o dopingu Armstronga, on sam publicznie ośmieszał i dyskredytował. Warto o tym pamiętać, bo dzisiaj się okazuje, że to ci lidzie mieli rację.

L. Armstrong jest zwykłym człowiekiem, którego ambicja i rywalizacja, zepchnęły na tzw. złą drogę. Publicznemu odpytywaniu poddał się tylko dlatego, by jak najwięcej uratować ze świata w którym żył i którym się otoczył. W mediach pojawia się zjawisko publicznych spowiedzi z własnych grzechów, wszelkiej maści znanych celebrytów. To świat aktorów, sportowców, polityków itd. Publiczne przyznanie się do popełnionych grzechów przed milionami widzów, staje się formą oczyszczenia i częściowego odpuszczenia tychże grzechów. L. Armstrong miał do wyboru uciec przed światem ze wstydu  i odizolować się od społeczeństwa do końca życia. Inaczej mówiąc, mógł uciec w szare przeciętne życie jakiego doświadcza dominująca część ludzkości. Oczywiście szare przeciętne życie nie jest złe. Są tam radości i smutki, sukcesy i porażki. Na ogół niestety nie ma wielkich pieniędzy, widownia ogranicza się do rodziny i znajomych, no i nie ma mediów oraz całego zgiełku świata celebrytów. Szare przeciętne życie nie jest tez niestety dla ludzi, którzy chcą być championami w takiej czy innej dziedzinie i chcą być the-beściakami nie tylko dla siebie, ale chcą uznania szerokiej widowni i poklasku.

Zwykłych ludzi, którzy naruszą prawo, wsadzamy do kryminału za przestępstwa i odsuwamy w niepamięć. Celebryci natomiast mają szansę uratować część swojego świata, poprzez publiczne przyznanie się do grzechów i deklarację walki o odzyskanie szacunku. Na skuteczność tej metody wpływa kilka czynników. Pomagają media. Wprawdzie media formalnie nie rozgrzeszają, ale dają możliwość wypowiedzenia się, przyznania do win i pokazania prawdziwej lub symulowanej skruchy. To oczywiście boli grzesznika, ale lepsze to niż całkowite usunięcie w cień lub niepamięć z etykietą „oszust i kłamca”. Nie ma co ukrywać, że mimowolnie media przynajmniej w minimalnym stopniu uwiarygadniają. W końcu nie wszystkim oszustom, sprawcom malwersacji i przestępstw daje się szansę wypowiedzi przed kamerą. Media dają grzesznikowi spory komfort wyznania. L.Armstrongowi łatwiej było przyznać się przed dziennikarką, niż tłumem rozwścieczonych i oszukanych wielbicieli. Ponadto to media szukały kontaktu z nim, więc on nie musiał prosić o poświęcenie mu chwili uwagi. Po wywiadzie z Ophrą Winfrey, będzie już mógł powiedzieć: „odczepcie się, winy już wyznałem i to publicznie”.

Medialna skrucha celebryty świetnie się też wpisuje w panującą modę. W obecnych czasach człowiek, który nie oszukuje i generalnie na co dzień przestrzega norm społecznych jest już chyba uznawany za prostolinijnego szarego człowieka, pozbawionego emocji. Coraz częściej naszą uwagę przykuwają ludzie którzy czymś zgrzeszyli (oszustwo, alkoholizm, narkotyki itd.), otarli się o człowiecze lub moralne dno, a potem nagle podnoszą się i mądrzeją. Wtedy mówią „zrobiłem wiele złego, skrzywdziłem wielu ludzi, ale to mi pozwoliło mi jeszcze silniej zrozumieć zło jakie czyniłem innym ludziom”. Nie wiedzieć czemu, tacy ludzie zyskują opinie lepiej znających się na rozróżnieniu dobra i zła, bo zło już doświadczyli lub nawet praktykowali i poznali jego skutki. Nie zdziwię się więc, jak pewnego dnia się dowiem że Lance Armstrong jest szanowanym autorytetem ds. walki z dopingiem lub będzie nauczał młodzież o złu jakim jest doping.

L. Armstrong może też liczyć na rozgrzeszenie z innych powodów. Mam na myśli jego sportowe osiągnięcia i poniesiony wysiłek, walkę z rakiem, rozbieżność opinii w sprawie roli dopingu w sporcie, czy zdolność ewentualnego wybaczanie przez dawnych wielbicieli. Wiele osób akcentuje wyjątkowość Armstronga i jego wysiłek. Owszem, sam doping nie zapewnia bycia w sportowej czołówce. W kolarstwie, być może 90% sukcesu to ciężki fizyczny trening. Mamy więc element ciężkiej wieloletniej pracy nad utrzymaniem się w kolarskiej czołówce, gdzie doping pozornie staje się już tylko marginalnym problemem. Jednak L. Armstrong, jak my wszyscy, wiedział i wie, że sukces to jest wtedy gdy jest się  na podium. Miejsce 5 czy 15, to już nie sukces, a sportowiec który zbyt rzadko staje na podium idzie w niepamięć. Jak sądzę, Armstrongowi nie tyle chodziło o walkę ze sobą poprzez ponadprzeciętny wysiłek fizyczny, ale o uznanie zwycięstwa i splendor. Chodziło o bycie sportowym celebrytą. Możemy popadać w zachwyt nad wieloletnim wysiłkiem fizycznym Armstronga, ale musimy pamiętać że w kategorii „wysiłek moralny” przegrał z kretesem. W końcu ten drugi wiele nie wymaga. Zamiast się fizycznie męczyć, wystarczy usiąść w fotelu i chwilę się pozastanawiać nad tym i owym. Warto też w końcu pamiętać, że nie mówimy o człowieku, który musiał stosować doping by wyżywić siebie i rodzinę, bo poza kolarstwem nic innego nie potrafi.  A jak sobie radzą z tym jego fani i wielbiciele, to już ich problem.

Obawiam się, że pewna tolerancja dla stosowania dopingu przez Armstronga, wynika z systemu ocen ludzi jaki stosuje cześć społeczeństw tzw. zachodniego świata. Szalenie ceni się ludzi ambitnych, którzy mają wyznaczony cel i dążą do niego. Szczególnie jeżeli cel wykracza poza przeciętność. Wtedy niejednokrotnie ludzie są w stanie wybaczyć pewne wykroczenia.

Sprawa Armstronga wzmogła też głosy tej części opinii publicznej, która jest w stanie zaakceptować doping. Ich argumentacja wydaje się być kusząca: skoro doping jest powszechny, to go zaakceptujmy. Tylko że wtedy, sportu będzie jeszcze mniej i zamieni się on raczej w rywalizację o dostęp do koncernów farmaceutycznych i sponsorów, którzy będą to finansować. Wtedy będzie to wciąż pociągająca rywalizacja, ale niemająca nic wspólnego ze sportem tak jak go chcemy postrzegać obecnie. Jeżeli jednak z dopingiem ktoś jeszcze ma wątpliwości natury moralnej, to co sądzić o przetaczaniu krwi?

Co będzie dalej z L. Armstrongiem? Nie wiem i nie obchodzi mnie to specjalnie. Dla mnie może sobie otworzyć sklep z rowerami  w prowincjonalnym miasteczku i posmakować zwykłego życia.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.