Fotoradary. Narodowy problem.

przez | 4 stycznia 2013

W temacie fotoradarów, przekroczyliśmy chyba poziom absurdu. Nie ma bodaj dnia, by ktoś w mediach nie krytykował stawiania fotoradarów lub w prywatnych rozmowach nie utyskiwał na państwo, które rzekomo ciągle chce na za coś karać i/lub dodatkowo łupić z pieniędzy.

A sprawa jest okrutnie prosta. By zostać namierzonym przez fotoradar i zapłacić mandat, kierowca świadomie musi popełnić wykroczenie. Powtarzam: „świadomie musi popełnić wykroczenie”. Sam i z własnej woli. Proponuje więc odwrócić logikę i zapytać samych siebie i tych co nie chcą płacić, kto im każe przekraczać ograniczenia prędkości. W ciągi ostatnich dwóch lat dwa razy zostałem namierzony radarem. Przekroczyłem dozwoloną prędkość z pełną świadomością popełnianego czynu. Dostałem urzędowe zawiadomienie i pytanie czy potwierdzam, że to mój pojazd i kto był za kierownicą. Potwierdziłem i pokornie zapłaciłem mandat za każde z tych wykroczeń. Popełniłem wykroczenie i wiedziałem co mi grozi. Próbowałem zakpić z państwa, ale państwo postanowiło nauczyć mnie szacunku dla norm za pomocą kary finansowej. I słusznie. Na dodatek, ograniczenia prędkości jakie naruszyłem, były zasadne biorąc pod uwagę zabudowania itd. Doprawdy nie rozumiem, co trzeba zrobić ze swoją psychiką by odwrócić kota ogonem i stwierdzić że winne jest państwo, policja, straż miejska i cholera wie kto jeszcze.

Czy ograniczenia prędkości są w Polsce przesadne i nadmiernie stosowane? Moim zdaniem niekoniecznie. Biorąc pod uwagę siatkę dróg, małą liczbę dróg expresowych i autostrad, częste przecinanie terenów zamieszkałych (zabudowanych) i spore natężenie ruchu, sądzę że spokojnie jakieś 90% ograniczeń (kodeksowe i stawiane znaki) jest całkiem zasadne. Można oczywiście dyskutować, czy tu i ówdzie nie należałoby dodać lub ująć z ograniczenia 10 czy może czasami  ze 20 km/h. Jeżeli ktoś ma wątpliwości odnośnie ograniczeń, to najlepiej spytać mieszkańców okolic, gdzie ograniczenia te obowiązują. Z jednej strony będziemy mieli racje kierowców którzy chcą szybko jechać do domu bo mają dobre samochody i asfalt jest gładki, a z drugiej lokalnych mieszkańców, którym lokalne drogi przecinają trasy szybkiego ruchu i którzy chcą by ich dzieci nie ryzykowały życia idąc do szkoły. Może media powinny bardziej nagłaśniać przypadki, kiedy zdesperowani i bezsilni wobec drogowego piractwa mieszkańcy, stawiają nielegalnie atrapy fotoradarów.

W kulturę polskich kierowców nie wierzę. Owszem większość nie ma problemów. Co najwyżej zaliczają drobne przewinienia. Ale wcale nie mała mniejszość żywcem sobie kpi z przepisów ruchu i zasad bezpieczeństwa. Podam pewien przykład. Codziennie jadę do pracy przez miejsce o dużym natężeniu ruchu i szeregu rozjazdach (centrum wojewódzkiego miasta). Są tam zawieszone elektroniczne znaki, które mogą pokazywać różne ograniczenia prędkości, zależne od sytuacji na drodze. Niedawno ponownie na elektronicznych znakach osoba (urządzenie?) monitorujące ruch, zmniejszyła istotnie limit prędkości. Oczywiście wszyscy kierowcy zlekceważyli to ograniczenie. Efekt? Zmądrzeliśmy kilkaset metrów dalej, kiedy zobaczyliśmy powód ograniczenia prędkości. Nasze polskie olewanie przepisów odstaliśmy z nawiązką w korku. Był czas na refleksję. I to powinno się pokazywać w mediach, a nie głupkowate żale na ograniczenia prędkości, mandaty i fotoradary.

Apelowanie do kierowców o przestrzeganie przepisów nie ma większego sensu. Idealnym środkiem wychowawczym jest w takim przypadku kara i jej nieuchronność. Podobnie zresztą było z miejscami parkingowymi dla niepełnosprawnych. Apele nie pomagały. Dopiero ryzyko kary (mandat) zmusiło część przedsiębiorczych Polaków do zmiany postępowania.  

Nie rozumiem też, dlaczego fotoradary są umieszczane często w widocznych miejscach, a nawet są ostrzeżenia o nich. Moim zdaniem powinny być ukryte. Co kilka dni w drodze do domu, jadąc drogą prostą i trzypasmową jednią (idealna do szaleństw) jestem świadkiem kiedy grzejący dobrymi wozami idioci (i naruszający ograniczenie prędkości) na widok fotoradaru gwałtownie redukują prędkość. Część pozostałych jadących z tyłu, hamuje, próbuje nieprawidłowo wyprzedzać prawym pasem itd. Robi się wtedy niemałe zamieszanie na drodze.

Opłacając swoje dwa mandaty, nawet do głowy mi nie przyszło, by się wygłupiać i twierdzić że samochód mój, ale nie wiem lub nie pamiętam kto był za kierownicą. Zwracam na to uwagę, ponieważ staje się to popularnym wybiegiem części kierowców którzy otrzymują informacje o popełnionym wykroczeniu i prośbę o potwierdzenie kto był za kierownicą. Zarówno osoby prywatne jak i przedsiębiorców. Najbardziej mnie bawią ci ostatni. Okazuje się że można śmiało do kamery opowiadać, iż nie wie się kto danego dnia i gdzie wykorzystywał pojazd służbowy. No, świetnie. Przedsiębiorca nie prowadzi ewidencji i nie wie kto i gdzie wykorzystuje majątek firmy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.