Pomysł Jarosława Gowina pozornie brzmi rewolucyjnie. Nieco uległem pierwszemu wrażeniu. Niemniej, odwoływanie się do referendum, sugeruje przyjęcie w sejmowym rozstrzygnięciu wskazań wynikających z referendum. Znając rozkład opinii publicznej i poglądy J.Gowina w temacie aborcji, to nie wchodzi w rachubę. Po co więc referendum? J.Gowin najwyraźniej uważa próby zaostrzenie ustawy aborcyjnej za bardzo duży błąd. Referendum, jak rozumiem, miałoby pokazać politykom prawicowym, że zaostrzenie ustawy aborcyjnej powoduje jeszcze większe rozminięcie się z poglądami na ten temat opinii publicznej. W rzeczywistości, realizacja pomysłu J.Gowina tylko zwiększyłaby skalę rozczarowania opinii publicznej. Zwolennicy aborcji zapewne (no, w zależności od treści pytań) wygraliby referendum, a politycy prawicowi odrzuciliby wskazania płynące z referendum. To ponownie wyciągnęłoby ludzi na ulicę.
Zostawiając na boku pomysł Gowina, warto zadać pytanie czy referendum aborcyjne cokolwiek by rozstrzygnęło i w jakich okolicznościach.
Od razu trzeba zauważyć, że badania opinii publicznej ws aborcji wskazują na poparcie bardziej liberalnych rozwiązań w porównaniu z obecnym, dość zachowawczym brzmieniem ustawy. Mówimy o brzmieniu przepisów jeszcze przed zmianą wynikającą z wyroku wydanego przez współpracowników mgr Przyłębskiej. Od dawien dawna wiadomo, że rozkład opinii sondażowych ws aborcji nie przekłada się łatwo na popularność partii. Wg sondaży aborcyjnych w społeczeństwie zdają się przeważać ludzie o poglądach lewicowych lub dość liberalnych. Nie ma to jednak przełożenia na wyniki wyborów. To tylko potwierdza, czego nie potrafią przyjąć do wiadomości politycy lewicy, że kryterium aborcyjne nie jest podstawowym przy wyborze partii politycznej i/lub prezydenta. A to rzutuje na możliwość zmiany ustawy aborcyjnej.
Dla polityków prawicowych odwoływanie się do referendum nie ma sensu, ze względu na wyznawany światopogląd. Z drugiej strony pamiętajmy, że mają oni w rękach trudny do podważenia argument: od kilku lat wygrywają wybory w Polsce, co pozwala im na kształtowania prawa aborcyjnego wg ich woli i pomysłów.
Co ciekawe, referendum aborcyjne może być ciekawą bronią partii centrowych wobec prawicy i lewicy. Skoro PiS pokazał, że nie zamierza honorować tzw. kompromisu aborcyjnego (o ile coś takiego w ogóle istniało), to partie centrowe (ugrupowania kupione wokół PO, Hołowni itp.) mogą użyć referendum do zmiany prawa na bardziej liberalne. Oczywiście tylko i wyłącznie przy wsparciu lewicy, by uzyskać przewagę nad koalicją prawicową i PSL-em, który pewnie liberalizacji nie poprze. Taki potencjalny śmiały ruch partii określanych przeze mnie w uproszczeniu jako centrowe, wiąże się z całą masą ryzyk politycznych, więc wcale nie jest pewne czy warto byłoby go wykonać, czyli czy po prostu byłby skuteczny.
Wykorzystanie referendum do liberalizacji ustawy aborcyjnej, oprócz odwołana się do opinii publicznej, mogłoby w końcu odebrać też argumenty politykom lewicowym. Ci ostatni, za brak liberalnego prawa w zakresie aborcji zdają się mieć więcej pretensji do PO niż do prawicy. O ile lewica zdaje się akceptować (rozumieć) poglądy polityków prawicowych, to polityków PO i poprzedników tej partii oskarża o cyniczny pakt z Kościołem w zakresie aborcji bez liczenia się z głosem społeczeństwa.
Sondaże dot. aborcji nie potwierdzają popularności skrajnych postaw lewicowych w zakresie aborcji w społeczeństwie, co jakoś umyka politykom lewicowym. Hasło: aborcja na życzenie, raczej nie zdobywa szerszej akceptacji. Dlatego też politycy lewicy nie powinni zanadto szarżować w tym temacie i unikać oskarżeń wobec polityków umiarkowanych. Warto politykom lewicy przypomnieć, że pomimo skali ostatnich protestów i wyników sondaży badających stosunek Polaków do aborcji i kierunków zmian, nie przekłada się to na popularności lewicy.
Referendum ma sens i może być skutecznym argumentem przy zachowaniu kilku warunków, o które nie będzie łatwo. Złamanie tzw. kompromisu aborcyjnego jest w trakcie realizacji. Politycy prawicowi muszę w końcu wprowadzić w życie skutki wyroku tzw. TK. Cokolwiek zresztą nie zrobią pokazali, że nie uznają kompromisu. Ten warunek jest niemal spełniony, lub za taki można go uznać. Liberalizacja prawa do aborcji musi mieć poparcie w sondażach. To jest od lat zapewnione. Ugrupowanie skłonne do liberalizacji prawa muszę mieć większość parlamentarną. Niestety, nie mają. Muszą umieć osiągnąć kompromis w sprawie o jaki poziom liberalizacji walczą i jak to odpowiednio zaprezentować medialnie. To też nie będzie łatwe, bo ugrupowanie centrowe raczej zdają się bronić teraz kompromisu niż angażować w liberalizację prawa do aborcji. Do kompromisu, czyli ustąpienia z części swoich postulatów, musiałaby być skłonna lewica. Niestety, patrząc przez pryzmat minionych protestów, politykom lewicy wydaje się, że są na fali i kompromis ani im w głowie.
Jest jeszcze kwestia frekwencji. Minione kilka lat pokazuje, że elektorat prawicowy ma wyższą zdolności mobilizacji. Nie ma żadnej pewności, że sympatycy lewicy, PO, Hołowni itd., pójdą w pełnym składzie na referendum . Znowu mogą zademonstrować swoje moralne i emocjonalne wahania i fochy.
Jak widać, referendum może być w najbliższej przyszłości mocnym argumentem do liberalizacji prawa aborcyjnego. Jak po krótce wskazałem, musi być spełnionych kilka warunków jednocześnie, a o to będzie raczej trudno.