Płaskoziemcy, antyszczepionkowcy, a teraz antymaseczkowcy.

przez | 11 października 2020

Płaskoziemców chyba nikt nie traktuje poważnie.  Wśród antyszczepionkowców, wbrew pozorom, nie brakuje ludzi oczytanych i wykształconych. To mieszanina ludzi podejrzliwych, szukających informacji, wątpiących, ze skłonnościami do wiary w teorie spiskowe. Ludzi podciąganych pod te dwa wymienione terminy, można by jeszcze od biedy nazwać marginesem i zanadto się nie przejmować. To natomiast, co dzieje się przy okazji sporów o zakrywanie twarzy, zaczyna poddawać w wątpliwość inteligencję i umysłowe rozgarniecie dużej części społeczeństwa i , niestety, części moich znajomych i członków rodziny. Tzw. antycovidowców już tutaj pomijam. Lokowałbym ich między pierwszą a drugą z grup wymienionych w tytule.

Przeglądając media społecznościowe szokuje mnie ogromna liczba ludzi, którzy za wszelką cenę podważają sens noszenia maseczek. Odnoszę wrażenie, że to jakaś forma buntu, popisu czy – w ich przekonaniu – demonstracja inteligencji i umiejętności analitycznego myślenia. Wcale niemały odsetek wśród antymaseczkowców stanowią ludzie inteligentni i wykształceni. Nie można im odmówić szukania informacji na temat zakrywania twarzy, aczkolwiek ograniczają się głównie do opinii/opracowań potwierdzających ich poglądy.  Mam wrażenie, że ich problemem są nie tyle maseczki, co konieczność wyróżnienie się z otoczenia i demonstrowanie swoich intelektualnych zalet, czyli m.in wspomnianej już umiejętności krytycznego myślenia. Niestety, wcale nierzadko, przyjmowana przez nich linia argumentacji opiera się w znacznym stopniu na manipulacji informacją lub odnoszeniem się do wątków, które nie są przedmiotem sporu czy wręcz dyskusji. Krytykę zakrywania maseczek, ich przeciwnicy toczą na różnych polach. Medycznych, prawnych, epidemiologicznych, statystyki  itd. Ok., do pewnego stopnia jest to ciekawe. Niestety te intelektualne popisy są wychwytywane przez opinię publiczną, która szuka uzasadnienia dla niezakrywania twarzy. A to już jest łakomym kąskiem dla polityków, od ludzi z Konfederacji po premiera Morawieckiego.

A jak to jest z tymi maseczkami, a przynajmniej ja jak podchodzę do tematu i co proponuje innym.

Przede wszystkim musimy pamiętać, że covid-19 czy jak go tam zwać, jest chorobą nie do końca jeszcze przez lekarzy rozpoznaną. Sporo już wiemy, ale okazuje się, że wirus może powodować pewne nieodwracalne szkody w organiźmie i wygląda na to, że nie nabywamy trwałej odporności na wirusa a jedynie częściową i jest ona zróżnicowana. Są spory dotyczące nabycia społecznej odporności, kiedy ma to miejsce itd. Wisi nad nami pytanie o koszt uzyskania odporności. Sugeruje się często, że taką odporność uzyskali Szwedzi lub Włosi. Po pierwsze, nie byłbym wcale taki pewny, po drugie – koszty społeczne nabycia odporności są bardzo duże (liczba zgonów). Na razie nie ma leku czy szczepionki, który zredukowałaby zagrożenie do zera. W kilku krajach lekceważące podejście do wirusa lub wiara w nabycie zbiorowej odporności skończyły się tragicznie, a społeczny koszt jej ewentualnego uzyskania budzi spory. Możemy negować wirusa lub lekceważyć poprzez porównanie do innych chorób. Niestety wirus jest, zabija i powoduje zajmowanie kolejnych łóżek w szpitalach oraz paraliż niektórych z nich. I w ten sposób powoli dochodzimy do tego, po co są maseczki i generalnie zakrywanie twarzy.

Maseczki same w sobie nie zapobiegają zarażeniu covid-19 i nikt tego nigdy nie ukrywał. W całym arsenale walki z rozprzestrzenianiem wirusa jest to środek drugo lub nawet trzeciorzędny. Maseczki to akt desperacji wynikający z szukania jakiegoś kompromisu między potrzebami życia społecznego (przemieszczanie się i spotkania z innymi ludźmi), gospodarką a liczbą zgonów i wydolnością służby zdrowia.

Maseczka ogranicza zasięg wydychanego sprayu i daje szansę na pochłoniecie mniejszej porcji wirusa od osoby zarażonej przy bliskim kontakcie z nią (co ma znaczenie przy zarażeniu). Nie potrafimy (ale i nie chcemy) utrzymywać zalecanego dystansu. Niejednokrotnie jest to po prostu niemożliwe (np. środki komunikacji publicznej). Stąd pomysł z maseczką, która jest swego rodzaju środkiem zastępczym dla zachowania dystansu.

Krytyka od strony prawnej też nie ma wielkiego sensu. Wielu z nas ma wątpliwości dotyczące umocowania prawnego maseczek itd. Tylko czy to jest naprawdę problem, tym bardziej że większość z nas używa tych maseczek incydentalnie i krótkotrwale w ciągu dnia. Możemy oczywiście się powoływać na wyrok sądy w sprawie przypadku z płn Polski czy można odmówić obsługi klienta sklepie, który odmawia założenia maseczki, czy nie. Tylko co to zmienia w kontekście innych przytoczonych tu argumentów.

Maseczki i inne desperacki środki zapobiegawcze stosujemy dlatego, że nie ma mowy o kolejnym lockdownie. Sympatycy teorii nabywania odporności stadnej muszą też pamiętać, że ważne jest tempo i warunki w jakich ją mamy nabywać. W przeciwnym wypadku umierać będą niepotrzebnie tysiące ludzi. Przy okazji proponuję sympatykom nabywania odporności stadnej dokładnie wczytać się w teksty jej dotyczące, które podają na wsparcie swojego zdania.

Maseczki mamy nosić – jak wspomniałem – m.in. dlatego, że ograniczamy zasięg wydychanego sprayu, a nikt z nas nie wie czy jest zakażony czy nie.

Podsumowując, maseczki to akt desperacji i braku prostych dostępnych skutecznych sposobów na walkę z wirusem. To naprawdę tak trudno zrozumieć?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.