Materiały z przesłuchań trzech „autorytetów” komisji Macierewicza ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej w zasadzie niczego nie wnoszą do narodowego sporu o przyczyny wypadku z kwietnia 2010 r. Dla tych, którzy interesują się wypadkiem i polityczno-medialną otoczką wokół niego oraz nie ulegają spiskowym teoriom, wiadome było że zeznania „autorytetów” nie wyjdą poza niemające oparcia w faktach domniemania, sugestie itd. Czyli to co już znamy od dawna. Jest jednak jedno „ale”. Otóż wobec powagi aparatu sprawiedliwości i państwa, „naukowcy” Macierewicza wyraźnie zmiękli i skruszeli. I nie chodzi tu o lęk przed aparatem państwowym D.Tuska. „Naukowcy” zdali sobie sprawę, że pseudo-naukowe dywagacje i zabawa w komisję są możliwe w wyalienowanym świecie stworzonym przez Macierewicza i Kaczyńskiego. Ale za drzwiami wojskowej prokuratury, kończy się zabawa, a zaczyna odpowiedzialność za słowa. Za drzwiami prokuratury nie ma też prawicowej widowni i mediów w rodzaju Gazety Polskiej itp. Nie ma kamer stacji telewizyjnych i dziennikarzy „niezależnych”. Są trudne, ale proste pytania o fakty, dowody, wyniki badań i zasady ich przeprowadzenia. Słuchaczami są tylko prokurator i biegły. Jedyną zaletą tego typu słuchaczy jest to, że nie będą się śmiać, bo im nie wolno.
Muszę przyznać, że media tzw. nie-prawicowe przytaczały co bardziej zabawne wypowiedzi „ekspertów” Macierewicza, kpiąc z nich okrutnie. Może to i było nieco niegrzeczne, ale lektura ujawnionych wieczorem zapisów przesłuchań budująca nie jest. Nie będę cytował fragmentów wypowiedzi, bo robią to obszernie media i są tez już dostępne dokumenty z przesłuchań. Polecam lekturę tych ostatnich, bo to przykra lektura.
Okazuje się, że całej trójce jedynie się coś wydaje i pozwalali sobie na przypuszczenia, bądź wydawali sądy „z dużym prawdopodobieństwem”. Jeden z przesłuchiwanych bardzo to wręcz podkreślał. Okazuje się że „eksperci” nie mają dowodów tylko sklecone teorie oparte na wybranych dowolnie przez nich faktach lub domniemania. Plus, oczywiście, ich „eksperckość”. Kiedy pytano ich o podstawy wydawanych ocen, to często odpowiadali, że tak sądzą (i tu padały poszczególne znane z mediów teorie) ale nie są ekspertami w danej dziedzinie. „Eksperci” tak naprawdę nie mają niemal żadnego przygotowania do wydawania sądów w zakresu katastrof lotniczych. Kiedy jeden z nich oznajmia, że wiedzę o skrzydłach samolotów czerpał m.in. z obserwacji skrzydeł podczas lotów pasażerskich (które odbywał jako pasażer), to już nie wiadomo śmiać się czy płakać. Można się ewentualnie zadumać nad brakiem wstydu u ekspertów. Tam gdzie wykorzystywano słynne już komputerowe symulacje, to okazywało się że aktualnie symulacje te nie są dostępne lub tylko częściowo. Mało tego. Wygląda na to, że niektórych z nich najprawdopodobniej nie poznamy szczegółowo, bo albo są własnością zagranicznej uczelni albo trzeba uzyskać zgodę innych uczestników badań. Skandalem jest, moim zdaniem, że jeden z ekspertów opierał swoją teorię m.in. na analizie wzrokowej przedmiotu, który mu przedstawiono jak fragment rozbitego samolotu. Analiza trwała 40 minut. „Ekspert” nie wie i nie chce wiedzieć co się stało z rzekomym fragmentem samolotu po „analizie”. Mówiąc inaczej: eksperci Macierewicza mieli dowód i nie zadbali o jego zabezpieczenie! I takie głupstwa wygaduje dorosły facet z tytułem prof. i dr hab. !
Wg poziomu uzasadnień trójki „ekspertów”, to 1. mogę się mianować fachowcem od broni strzeleckiej i zadawanych ran, bo strzelałem na lekcjach PO z kbks’u i oglądałem filmy wojenne, 2. znam się na technice okrętowej, bo skleiłem przed laty bodaj ze trzydzieści modeli (skala 1:700) okrętów z czasów II wojny światowej, 3. jestem ekspertem ds. wypadków lotniczych, bo oglądałem serie o tej tematyce na Discovery i dwa razy leciałem samolotem.
Czy opublikowane protokoły przesłuchań coś zmienią? Raczej wątpię. Wyznawcy religii smoleńskiej nie sięgną po teksty z przesłuchań, ale nadal będą się opierać na interpretacjach i osądach wydawanych przez polityków PiS i „niezależnych” publicystów. Nie ma co jednak ukrywać, że „eksperci” co nieco się ośmieszyli. Jest znaczna różnica pomiędzy wizerunkiem jaki jest nadawany „ekspertom” i efektom ich pracy w świecie prawicowym, a wizerunkiem jaki pozostaje po lekturze przesłuchań. Ma tego chyba też świadomość Antoni Macierewicz. Przyjęta w pierwszych godzinach po publikacji materiału linia obrony, opierała się na zarzutach o ujawnienie tajemnicy i tendencyjne przytaczanie fragmentów.
To dobrze, że opinia publiczna poznała zapisy przesłuchań. Teraz o rzekomej eksperckości tych ludzi i podstawach budowania smoleńskich teorii wiemy już wszystko. Wypowiadane w przesłuchaniach słowa naruszają też wizerunek „ekspertów”. Zamiast odważnych ludzi, nie bojących się kreować przed kamerami obciążające rząd i Rosjan teorie wypadku z kwietnia 2010, widzimy zabawnych facetów którzy przed prokuratorem kluczą i tłumaczą się jak małe dzieci przylapane na oszustwie.