Marek Goliszewski , niedoszły doktor, skorzystał z łamów Rzepy („Robię swoje” w piątkowym wydaniu), by odnieść się do zarzutów pod jego adresem. Przypomnę, że chodzi o szybko pisany doktorat, na – zdaniem jego czytelników – dość słabym poziomie merytorycznym. Sprawność pisania doktoratu, temat, objętość i powiązania z gronem oceniających, wskazują że doktorat M Goliszewskiego to standardowy przykład dorabiania sobie tytułu na potrzeby prestiżu i podniesienia pozycji w środowisku w jakim działa M.Goliszewski.
Goliszewski miał dwa wyjścia po ujawnieniu przez media niesławnego doktoratu: pokornie milczeć jak grób lub podjąć się merytorycznej obrony swojej pracy. M.Goliszewski wybrał jednak trzecią opcję, czyli podjęcie się obrony swojej osoby na łamach prasy. Goliszewski kompletnie nie odnosi się do zarzutów związanych z jego pracą doktorską. Na dodatek kreuje jakieś dziwne teorie o społeczno-ekonomicznej rzeczywistości, co również nie ma żadnego związku z zarzutami dotyczącymi jego pracy doktorskiej. Oberwało się m.in. publicystom Wyborczej, którzy rzekomo są lewicowi gospodarczo (!) i operują pomówieniami. Nie lubią przedsiębiorców itp. No szok po prostu, bo ja akurat odnoszę wrażenie ze dla przynajmniej większości publicystów Wyborczej krytyka przedsiębiorców nie mieści się w ich przekonaniach i jest to wręcz temat tabu.
W swojej obronie poprzez atak Goliszewski próbuje krytykę jego osoby na siłę przenieść na pole sporów społeczno-gospodarczych zwaśnionych środowisk politycznych wg podziałów światopoglądowo-historycznych, gdzie staje się przypadkową ofiarą atakowaną z wyjątkową zajadłością. Zastosował więc Goliszewski manewr ze świata polityki: obronę poprzez manipulację czytelnikiem i odwrócenie uwagi od meritum sporu. Dość to banalne i dziecinne.
Myliłby się ktoś kto ocenia taktykę Goliszewskiego jako kompletnie bezskuteczną. Ku mojemu zdumieniu, upolitycznienie sporu przyniosło pewien skutek. Można znaleźć na przykład tekst Tomasza Terlikowskiego, w którym daje się on złapać na haczyk walki środowisk podrzucony przez Goliszewskiego i fatycznie Goliszewski jest tam postrzegany w kontekście ofiary wojny środowiskowej. Nie dowiedziałem się niczego o doktoracie, ale o złych lewakach robiących naciągane doktoraty owszem.
Przykro powiedzieć, ale klasy Goliszewski nie pokazał, Jego dramatyczna walka o ratowanie twarzy i utrzymanie się na świeczniku, budzi politowanie. Reakcja Goliszewskiego jest też odbiciem skali jego rozdrażnienia i szoku wobec dramatycznego pytania: dlaczego akurat to jego doktorat stał się celem. Przecież tylu przed nim się udawało.
Nie interesuje mnie szukanie odpowiedzi na pytanie dlaczego padło na niego. Dla mnie to bez znaczenia. Po prostu w końcu ktoś (może i z czystej ludzkiej zawiści) podrzucił temat mediom. Zjawisko dorabiania sobie literek dr z powodów prestiżowych narasta od lat i dyskusja nad tym wisiała w powietrzu. Brakowało tylko wskazania palcem przykładu. W mediach pełno jest banalnych i niskiej jakości tekstów i wypowiedzi różnego typu ekspertów, managerów, członków rad nadzorczych, liderów różnych organizacji (w tym biznesowych) na zaskakująco niskim poziomie merytorycznym, których autorzy mają dr przed nazwiskiem.
Dobrze, że w końcu podjęto temat naciąganych ‘prestiżowych’ doktoratów. Nie obiecuję sobie jednak za wiele. Temat nie wszedł na łamy dyskusji publicystycznych. Sądzę, że powodem jest mnóstwo takich naciąganych doktorów rozsianych po różnych środowiskach.
Kolejnym tematem po sztucznych doktorach nauk wszelakich może być (ba, powinien) problem obsadzania rad nadzorczych. Wbrew pozorom, obsadzanie rad nadzorczych znanymi personami w celach reklamowych itd. nie jest cechą charakterystyczną sektora publicznego.